I rzekł do
nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!
Mamy zatem przede wszystkim głosić DOBRĄ
NOWINĘ o zbawieniu. Nie mamy głosić słów potępienia, utyskiwać na innych,
wytykać im grzechy. Tymczasem siedzi w nas taka potrzeba "poprawiania"
innych ludzi. Niełatwo jest, kiedy widzimy zło, krzywdę, zagubienie. Kusi, aby
przekreślić człowieka. Tymczasem my mamy własnym życiem świadczyć o Chrystusie.
Przekazywać ludziom, do których pójdziemy, że Jezus ich kocha, że za nich umarł
i odkupił ich swoją krwią, że ich grzechy zostały zgładzone i jeśli tylko w to
uwierzą otrzymają zbawienie, zagości w nich POKÓJ i RADOŚĆ, poczują się
prawdziwie KOCHANI i zdolni do odwrócenia się od swoich grzechów.
Kto uwierzy
i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Przeraża twardość tych słów. Przecież sami
widzimy, ilu jest ludzi, którzy odeszli od wiary, którym Bóg wydaje się do
niczego niepotrzebny. Niełatwo jest pogodzić się z tym, że nie mamy na to
wpływu, tymczasem sam Jezus mówi: "Gdyby was gdzie nie chciano przyjąć
i nie chciano słuchać słów waszych, wychodząc z takiego domu albo miasta,
strząśnijcie proch z nóg waszych." (Mt 10,14).
Dla mnie bardzo bliski jest problem rodzin,
które zmagają się z uzależnieniem kogoś bliskiego. Wpada się wtedy w zaklęty
krąg współuzależnienia, kiedy "pomoc" takiej osobie jest ważniejsza
od wszystkiego innego, kiedy bliscy zatracają własne życie, aby
"ratować" męża, żonę, ojca, dziecko, zięcia ...