Panie Jezu, a więc krzyż?
Jego życie było totalną porażką… czas upłynął i żeby cokolwiek naprawić trzeba by go cofnąć, a to się nie stanie…
Jego życie było totalną porażką… czas upłynął i żeby cokolwiek naprawić trzeba by go cofnąć, a to się nie stanie…
Jezu
pomóż mi… wchodzę teraz na krzyż, daj mi dzisiaj wytrzymać kilka minut
więcej niż poprzednim razem... Jezu wybacz mi i powiedz jak ja mam wybaczyć... Jezu my
wszyscy nie wiemy co czynimy, niszczymy się wzajemnie, ratuj nas Panie!
Dobry
Pan, sam cierpiąc aż do końca, każdego
dnia za tę rodzinę zabijającą miłość, pociągał go coraz bardziej, ucząc męstwa
we wchodzeniu na krzyż. Pociągał ku Sobie,
jakby wyciągając tego człowieka ze skostniałego schematu, z misteryjnego układu, mechanizmu, który jeśli zostanie pozbawiony
jednej z części może się
rozsypać… na szczęście…
Wcześniej nie mógł tego zauważyć, że jest
umiłowanym dzieckiem noszonym na ramionach, podnoszonym do policzka Ojca tak,
jak podnosi się niemowlę, ostrożnie i z matczyną czułością, jak pochyla się nad
nim, aby je nakarmić, jak przytula do piersi, aby słyszało bicie serca i czuło
się bezpiecznie . Teraz dopiero z mocą odczuwał, jak Pan pociągał go ku sobie
ludzkimi więzami, a były to więzy miłości ( por. Oz 11,4).
Jego „krzyżowanie” polegało najpierw na tym,
że kiedy spotykał się z najbliższymi, starał się milczeć, aby nie dać się
sprowokować, aby przeczekać, aby nie nakręcać konfliktu wokół wzajemnych
oskarżeń… to było najtrudniejsze …