Panie Jezu, a więc krzyż?
Jego życie było totalną porażką… czas upłynął i żeby cokolwiek naprawić trzeba by go cofnąć, a to się nie stanie…
Jego życie było totalną porażką… czas upłynął i żeby cokolwiek naprawić trzeba by go cofnąć, a to się nie stanie…
Jezu
pomóż mi… wchodzę teraz na krzyż, daj mi dzisiaj wytrzymać kilka minut
więcej niż poprzednim razem... Jezu wybacz mi i powiedz jak ja mam wybaczyć... Jezu my
wszyscy nie wiemy co czynimy, niszczymy się wzajemnie, ratuj nas Panie!
Dobry
Pan, sam cierpiąc aż do końca, każdego
dnia za tę rodzinę zabijającą miłość, pociągał go coraz bardziej, ucząc męstwa
we wchodzeniu na krzyż. Pociągał ku Sobie,
jakby wyciągając tego człowieka ze skostniałego schematu, z misteryjnego układu, mechanizmu, który jeśli zostanie pozbawiony
jednej z części może się
rozsypać… na szczęście…
Wcześniej nie mógł tego zauważyć, że jest
umiłowanym dzieckiem noszonym na ramionach, podnoszonym do policzka Ojca tak,
jak podnosi się niemowlę, ostrożnie i z matczyną czułością, jak pochyla się nad
nim, aby je nakarmić, jak przytula do piersi, aby słyszało bicie serca i czuło
się bezpiecznie . Teraz dopiero z mocą odczuwał, jak Pan pociągał go ku sobie
ludzkimi więzami, a były to więzy miłości ( por. Oz 11,4).
Jego „krzyżowanie” polegało najpierw na tym,
że kiedy spotykał się z najbliższymi, starał się milczeć, aby nie dać się
sprowokować, aby przeczekać, aby nie nakręcać konfliktu wokół wzajemnych
oskarżeń… to było najtrudniejsze …
Ileż zmarnowanych dni, świąt, rodzinnych uroczystości… ile wylanych łez, zadanych ran… nieuśmiechniętych uśmiechów… to był dopiero początek życia, nowego Życia…
Ileż zmarnowanych dni, świąt, rodzinnych uroczystości… ile wylanych łez, zadanych ran… nieuśmiechniętych uśmiechów… to był dopiero początek życia, nowego Życia…
Jezu czy ja uciekam przed niesieniem krzyża? A właściwie co jest moim krzyżem, jak mam go nazwać? Jestem po prostu nieszczęśliwym człowiekiem od zawsze… samo usprawiedliwianie się długo wracało niczym czkawka. Panie Ty powiedziałeś „kto idzie za mną, a nie bierze swego krzyża, nie jest mnie godzien” (Mt 10, 38). Jezu, przecież ja nikogo nie jestem godzien… Więc po co to wszystko, po co ten Twój Krzyż? Jezu nie dam rady, dla mnie już jest za późno, przegrałem swoje życie…
Pan
jest dobry, miłosierny i bardzo łaskawy. „Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale
by się nawrócił i żył" (por.Ez 33,11). Jeśli nie chce śmierci grzesznika,
ale tego, aby się nawrócił i miał życie… to obdarowuje go tym wszystkim co
potrzebne, zatrzymując w swoich
bezpiecznych ramionach. Dlaczego więc tak chętnie opuszczamy te
bezpieczne ramiona?
Stopniowo
stawał się coraz bardziej ostrożny w rozmowach,
a prowokacje rodziców trafiały w próżnię, podejmował wyłącznie tematy
neutralne lub takie, które były konieczne dla spraw bieżących. Wszystkie hasła
konfliktowe, rzucane w jego stronę, długo wybrzmiewały pozostawione bez jego
reakcji. Ze zdumieniem stwierdzał, że jest jakby lepiej, ciszej i bezpieczniej…
w ramionach Jezusa… Jezu kocham Cię!
Panie, więc po to ten
krzyż… dziękuję Jezu!
Elżbieta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.