__________________________________________
14.07.2014
Człowieku po co ci ten krzyż? Część 1 Błędne koło. Głód Miłości
Wakacyjne zamyślenia, lipiec 2014
Ilekroć stawał przed drzwiami rodzinnego domu serce mu kołatało, dławiło go w gardle, chciał uciec, za każdym razem przyrzekał sobie, że już więcej tu nie przyjdzie , a jednak wciąż wracał.
Pewnego dnia zanim nacisnął klamkę, pomyślał: Jezu wchodzę teraz na krzyż, jestem jak Ty, wyciągam ręce i niech przebiją je gwoździe, Jezu daj mi tylko wytrzymać w tym domu chociaż kilka minut, zanim z płaczem i krzykiem znowu wybiegnę.
Myśl ta przyszła niczym ratunek tonącemu, bo wyjścia z błędnego koła, w którym trwał od lat, nie można było znaleźć. Błędne koło w jego życiu polegało na tym, że wciąż miał w sobie głód poczucia przynależności do tych, których nazywamy rodzicami, a wszystko poza tym głodem, odpychało od nich. Całe jego życie było koszmarem zagłodzonego dziecka, któremu jako chleb powszedni, podawano przerastające jego możliwości wymagania, pretensje, oskarżenia, wyśmiewania i kary za najmniejszą, dziecięcą nieudolność… a gdy już poszedł w dorosłość, właśnie tylko tym umiał obdarowywać innych…
„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.” (Iz 49, 15). Choćby matka zapomniała o swoim dziecku, ja nie zapomnę o tobie… będę cię karmił mlekiem i miodem, byś nigdy nie zaznał głodu…
Kiedy dorastał, zdał sobie sprawę z tego, że nienawidzi tych, którym zawdzięcza życie, których powinien obdarzać miłością. Mógł mieć prawie wszystko, tylko jednego nie byli w stanie mu zapewnić: poczucia przynależności, akceptacji, możliwości bycia dzieckiem, przeżywania dzieciństwa w miłości. Nie miał szans stać się dojrzałym człowiekiem, który weźmie odpowiedzialność za własne życie, który rozwinie skrzydła swoich marzeń, człowiekiem z którego będą dumni... Owszem chcieli być dumni… a on tymczasem żył w próżni…
Wciąż nie mógł uwierzyć, że tak musi być. Nienawidził i z uporem maniaka wracał, chociaż zawsze spotkanie kończyło się identycznie. Był tak przepełniony poczuciem krzywdy i odrzucenia, że racjonalne postępowanie przez wiele lat, było dla niego niedostępne.
Pan Bóg, chronił go jednak od zawsze, bo w innym przypadku stoczyłby się, albo przez niego inni popadliby w ruinę. Ktoś powiedział, że kiedy człowiek sam siebie niszczy, własnymi grzechami, Pan Bóg daje mu krzyż, także na opamiętanie, aby nie było jeszcze gorzej z tym człowiekiem.
Myśl o krzyżu, kiedy wszystko wydawało się stracone, bo przecież czasu cofnąć się nie da, rozbłysła jak nadzieja, przynosząc ze sobą pytania o nieznany dotąd sens.
Jezu, jak mogłeś to zrobić, jak dałeś radę, przecież to jest ból nie do wytrzymania… Jezu mówisz, żeby iść za Tobą w miłości nieprzyjaciół, ale to po ludzku nie jest do wykonania. Tylko Ty umiałeś kochać nieprzyjaciół, bo jesteś Bogiem… Jezu, ale przecież byłeś też człowiekiem… i powiedziałeś „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10,45)...
A gdybym Ciebie Panie Boże poprosił o pomoc? Sam przecież do tego zachęcasz … Po co właściwie jest chrześcijaństwo? Czy ono jest dla Boga, czy dla człowieka? Jak mogę zrealizować przykazanie miłości nieprzyjaciół w moim konkretnym życiu? Czy to jest wykonalne, bo gdyby nie, to po co ten krzyż?
Coraz więcej pytań i poszukiwań… a tyle razy słyszał, że wiara to opium dla ludu, że wierzą ci którzy nie umieją myśleć. Tymczasem doświadczał czegoś zupełnie przeciwnego.....
Elżbieta
Ciąg dalszy jutro
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.