Dzisiejszą
perykopę ewangeliczna rozpoczyna stanowcza reakcja Jezusa na zastrzeżenia
faryzeuszów i uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy, aby poznać Jego
nauki.
„Zebrali
się u Niego (gr. pros auton) faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli
z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek
nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami” (Mk 7, 1-2).
Z czysto
ludzkiego punktu widzenia sprawa wydaje się oczywista: „ważni goście ze
stolicy” przybywają na prowincję, do domu Rabbiego, o którym dowiedzieli się,
że głosi jakąś nową naukę, której towarzyszą znaki. Ich zachowanie jest
niegrzeczne, jako że nie wypada pouczać gospodarza w jego domu, ale aktywistom
religijnym cieszącym się szacunkiem ludu i poparciem Sanhedrynu mogło się
wydawać, że mają prawo domagać się wyjaśnień: „Dlaczego Twoi uczniowie nie
postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?” (Mk 7,
5). To z pozoru tylko niewinne pytanie gości, w rzeczywistości podszyte
nieuzasadnionym poczuciem wyższości moralnej, budziło gniew Jezusa.
Tym
bardziej, iż w Ewangelii nie ma mowy o tym, że ręce niektórych uczniów były
brudne, lecz nieczyste, w sensie religijnym, tak jak to regulowały zasady
ustanowione przez „starszych”. Uczniowie, biorąc chleb do nieobmytych wodą rąk,
nie spełnili obowiązku, jaki wynikał z przepisów czystości rytualnej. Poza tym,
to skoro ich ręce były nieczyste przed obmyciem, to cali byli nieczyści. A
zatem, nie tylko o prawie do spożywania posiłków, ale również o relacji do
Boga, nie decydował On sam, lecz prawa ustanowione przez ludzi. One stały się
ważniejsze od Przykazań, które ustanowił Stwórca.
Jezus
zachował się wobec „czcigodnych” gości z bezwzględnością proroka, wypominając
im ich obłudę, która wyraża się w fałszywej, bo formalnej religijności pustych
znaków, za którymi brak autentycznej pokory i miłości: