W mojej parafii, jak co roku, w niedzielę
przed Mszą św. Wieczorną, zawsze kapłan głosi
stosowną naukę – tak było i tym razem.
Wsłuchuję
się w słowa kapłana i mam nieprzepartą świadomość, że Duch św. przemawia do
nas. A mówi o bardzo trudnym zagadnieniu, którego w większości nie chcemy
przyjąć do siebie, którego nie możemy przyjąć bo tak wielka jest nasza
pycha. Mowa mianowicie, o wygodnym chrześcijaństwie,
o wygodzie bycia dobrym ( pozornie ) chrześcijaninem wobec najbliższych, wobec
sąsiadów, w pracy, czy innych środowiskach…
Nikt teraz nie lansuje… trudnego
chrześcijaństwa, ba… o piekle też już coraz rzadziej się mówi, aby ludu bożego
zbytnio nie przestraszać, bo się obrażą i w ogóle przestaną chodzić do
Kościoła.
Trudne
chrześcijaństwo – to ja i ty, nasze trudne sprawy w które poprzez grzech
jesteśmy uwikłani, ale trudne chrześcijaństwo- to ten bliźni od którego
uciekamy, bo bezdomny, bo pijak, bo ciężko chory, bo depresja… a ja nic tu nie
pomogę… Zawsze znajdzie się
usprawiedliwienie na nic nie zrobienie. I wytłumaczenie własnej, miernej,
pasywnej postawy.