Dzisiejsza perykopa ewangeliczna w pierwszej chwili wydaje się być apokaliptycznym proroctwem o końcu czasów. Będzie to wydarzenie, które doświadczona i umęczona ludzkość prawdopodobnie przywita z radością, zważywszy na skalę cierpienia, które ją czeka: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie” (Łk 21, 10-11). Dalej Pan rozwija ten wątek: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte” (Łk 21, 25-26).
W tę apokaliptyczny wizję Pan Jezus wplótł,
niejako na dowód swojej prawdomówności, zapowiedź zniszczenia Jerozolimy i
świątyni przez Rzymian, które rzeczywiście nastąpiły w roku 70 p. C., w
następstwie pierwszego powstania Żydów. Podobne wydarzenie miało miejsce kilka
wieków wcześniej, kiedy to po buncie Sedecjasza, osadzonego w 597 a. C.
na tronie królestwa Judy przez Nabuchodonozora II, ten ostatni dziesięć lat
później zdobył miasto i spalił świątynie, zaś Żydów deportował do Babilonii,
dając początek tzw. „niewoli babilońskiej”. Według proroka Sedecjasza, to
dramatyczne wydarzenie w historii Narodu Wybranego było karą Bożą za grzechy,
szczególnie za bałwochwalstwo: