To przykre, ale kiedy Jezus ogłasza się, przez swoje słowa lub czyny, prorokiem posłanym przez Boga, wówczas musi salwować się ucieczką i zostaje sam.
W Jego rodzinnym Nazarecie, gdy objawił się jako zapowiadany przez Izajasza Pomazaniec Boży, a potem czynił gorzkie wymówki rodakom, odwołując się do losów Eliasza i Elizeusza, „wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się” (Łk 4, 28-29).
Podobnie dziś, Jezus, mając do dyspozycji pięć chlebów i dwie ryby, nakarmił około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci, których mogło być kilka razy tyle. Niestety, „kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat». Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę” (J 6, 14-15).
Jezus oddala się zarówno wówczas, gdy Jego prorockie i mesjańskie aspiracje są odrzucane z powodu braku wiary, wywołanego zbyt silnym przywiązaniem Jego rodaków do relacji międzyludzkich, jakie łączyły ich z Jezusem, oraz wówczas, gdy – przeciwnie – ludzi do tego stopnia przekonuje Jego działalność taumaturgiczna, będąca widomym znakiem Bożego namaszczenia, że nie tylko widzą w Nim nowego proroka Eliasza, czy Mojżesza, ale również potomka Dawida, oczekiwanego króla, który miał przyjść i odbudować królestwo Izraela, przywracając mu dawny blask.
Dlaczego Jezus nie akceptuje tego, co chcą dać mu ludzie: czci i władzy, która Mu się przecież należy?