Rozmowa
Jezusa z uczonym w Prawie, która stanowi treść dzisiejszej perykopy
ewangelicznej, wprowadza nas w samą istotę Dobrej Nowiny, którą jest
bezwarunkowa miłość do Boga i do drugiego człowieka. Nasza miłość do Boga jest
możliwa jedynie jako odpowiedź na Jego miłość stwórczą, zbawczą i uświęcającą.
Dopiero w mocy Ducha Świętego, jako dzieci Ojca, możemy spoglądać na innych
ludzi oczyma Syna i kochać ich Jego sercem, wypełniając Jego polecenie, będące
zwieńczeniem Kazania na Górze, doskonałej interpretacji Prawa:
„Słyszeliście,
że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego
będziesz nienawidził. Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych,
którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie
(…) Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5
43-44. 48).
W
dzisiejszej perykopie uczony w Prawie chce wystawić Jezusa na próbę i skłonić
do wypowiedzi, która Go skompromituje. Nowe spojrzenie Nauczyciela z Nazaretu
na Prawo było dla Jego oponentów bardzo niewygodne, ponieważ podważało ich
autorytet. Jednocześnie ci, którzy nad miłość własną stawiali uczciwość – a do
nich zaliczał się rozmówca Jezusa – musieli odpowiadać na pytania dotyczące
Prawa w duchu zgodnym z wykładnią Zbawiciela, co niekoniecznie odpowiadało ich
intencjom. Jezus bowiem nigdy nie Podważał Prawa objawionego, a jedynie obnażał
niezgodność licznych nakazów i zakazów, szczególnie dotyczących nieczystości
rytualnej, z duchem i celem, dla którego Bóg objawił Prawo Mojżeszowi.
Istotą Prawa
jest miłość, ponieważ Bóg jest Miłością, a Prawo jest narzędziem wspierającym
nas w procesie stawania się „doskonałymi jak Ojciec”. Jeżeli stracimy z oczu
ten cel, Prawo Boże stanie się dla nas martwą literą, a jego nawet najbardziej
rygorystyczne i drobiazgowe przestrzeganie stanie się sztuką dla sztuki i da
nam złudzenie bycia w porządku wobec Stwórcy, oraz zasługiwania „własnymi
siłami” na życie wieczne, o które pyta dziś uczony w Prawie. Przed takim
podejściem do Prawa ostrzega nas św. Paweł w Hymnie o Miłości:
„Gdybym też
miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i
wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał,
byłbym niczym” (1 Kor 13, 2).
Jezus zaś
przestrzega nas przed łudzeniem samych siebie:
„Nie każdy,
który Mi mówi: "Panie, Panie!", wejdzie do królestwa niebieskiego,
lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w
owym dniu: "Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie
wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą
Twego imienia?" Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie
ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” (Mt 7, 21-23).
Zdaje się,
że faryzeusze i uczeni w Piśmie, którym nie można odmówić głębokiego poznania
litery Prawa, oraz wiary w obecność Jahwe wśród swojego ludu, mieli problem z
miłością w jej najgłębszym wymiarze miłosierdzia upodabniającego człowieka do
jego Stwórcy, ponieważ rozmówca Jezusa, mimo, że słusznie wskazuje na miłość
jako pewną drogę do życia wiecznego:
„Będziesz
miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą
i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10, 27), nie
rezygnuje ze swojej roli „kusiciela” i zadaje pytanie, na które odpowiedź ma, w
jego intencji, skompromitować Jezusa:
„A kto jest
moim bliźnim?” (Łk 10, 42).
W
rzeczywistości jest to pytanie o granice miłości, zawiera ono bowiem w sobie
inne pytanie: kto nie jest moim bliźnim? Jeżeli zdefiniuję bliźniego, wskażę
jego cechy, wówczas ci, którzy nie zawierają się w mojej definicji, nie będą
bliźnimi i nie będę zobowiązany do kochania ich „jak siebie samego”. Pytanie
uczonego w Prawie, z pozoru pozytywne, jest w istocie pytaniem wykluczającym,
miliony lat świetlnych dalekim od sposobu myślenia Boga - Miłości, który
„sprawia, że
słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na
sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 45).
Jezus nie
udziela odpowiedzi bezpośrednio, lecz posługując się przypowieścią skłania
swojego rozmówcę do udzielenia samemu odpowiedzi na swoje pytanie. Aby wzmocnić
wymowę przypowieści, jej bohaterem czyni
jednego z Samarytan, którzy byli wrogo nastawieni do Żydów, pielgrzymujących
przez ich tereny do Jerozolimy. Sami Żydzi nie byli im dłużni, o czym świadczy
zachowanie Jakuba i Jana, najbliższych uczniów Jezusa, którzy w reakcji na
odmowę przyjęcia Pana w jednym z miast samarytańskich, byli skłonni ukarać jego
mieszkańców śmiercią (por. Łk 9, 51-56).
Człowiek,
który schodził z Jerozolimy do Jerycha, mimo że został pobity i na pół umarły
pozostawiony na pewną śmierć, został zignorowany przez kapłanów i lewitów.
Przyczyną takiego postępowania nie musiała być ich bezduszność, ale lęk przed
popadnięciem w nieczystość rytualną. Paradoksalnie zrobili to, ponieważ nade
wszystko stawiali w swoim mniemaniu Boga i nie chcieli złamać zakazów
wynikających z interpretacji Jego Prawa:
„Kapłani
powinni wystrzegać się zwłaszcza nieczystości wynikającej z kontaktu ze
zwłokami. Faryzeusze sądzili, że nabywa się ją nawet wówczas, gdy cień dotknie
ciała zmarłego. Podobnie jak człowiek, który został napadnięty, kapłan
„schodził” [BT: „przechodził”] (w. 31) – szedł więc od strony Jerozolimy i nie
musiał się martwić, że podejście do leżącego uniemożliwi mu wypełnienie posługi
w świątyni. Zasady były jednak zasadami – gdyby było wiadomo, że człowiek ten
żył, zasada miłosierdzia miałaby pierwszeństwo, mógł jednak wyglądać jak umarły
(w. 30), kapłan zaś nie chciał podejmować ryzyka. Zadanie udzielenia mu pomocy
lepiej pozostawić lewicie lub zwyczajnemu Izraelicie. (…) Zasady obowiązujące
lewitów nie były tak surowe jak reguły kapłańskie, lecz także lewita pragnął
uniknąć nieczystości rytualnej” (Craig S. Keener „Komentarz historyczno –
kulturowy do Nowego Testamentu”, s. 149).
Związani
przez swoje restrykcyjne przestrzeganie nakazów dotyczących czystości rytualnej,
Izraelici okazali się „bezradni ” wobec
ludzkiego cierpienia. Wierni Bogu Prawa, wyrzekli się Boga Życia. Z taką formą
„pobożności”, która w istocie stanowiła przeszkodę nie do pokonania w
autentycznym doświadczeniu Boga, Jezus spotykał się często. Warto tu przytoczyć
epizod z uzdrowieniem w Szabat chorego na wodną puchlinę, ponieważ zawiera
elementy wspólne z dzisiejszą perykopą:
„Gdy Jezus
przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek,
oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną
puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w
szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił
i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do
studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie mogli mu na to
odpowiedzieć” (Łk 14, 1-6).
Wrogie
nastawienie faryzeuszów, pytanie Jezusa dotycząca interpretacji Prawa, Jego
uzdrawiający akt miłosierdzia, milczenie, za którym faryzeusze ukrywali swoją
niezdolność do otwarcia serc na łaskę dostrzeżenia Prawa takim, jakim widział
je Bóg: oto wymowna ilustracja dramatu ludzi, który nie rozpoznali dnia swojego
nawiedzenia (Łk 19, 44) i z powodu braku limfy miłosierdzia, z kwitnących
gałęzi stali się jak nieurodzajne drzewo figowe zasiane w winnicy Pańskiej (Łk
13, 6-9). Nie tłumaczy ich wrogość wobec Jezusa, w którym widzieli
podważającego ich autorytet samozwańczego Nauczyciela z Nazaretu, ponieważ
równie dobrze jak Prawo, znali oni ostre słowa proroka Izajasza przeciw
religijnej obłudzie, przez którego Bóg mówi:
„Przestańcie
składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu,
szabaty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości.
(…) Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli
modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. Obmyjcie się, czyści
bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić
zło! Zaprawiajcie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie
uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1,
13; 15-17).
Samarytanina
odróżnia od kapłana i lewity wewnętrzna wolność, która sprawia, że na
widok rannego i nieprzytomnego człowieka nie zastanawia się nad jego
pochodzeniem lub nad tym, co może uczynić w świetle obowiązujących go nakazów i
zakazów, lecz
„Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko (gr.
esplanchnichste): podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i
winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go”
(Łk 10, 33).
Motywem
działania Samarytanina jest głębokie wzruszenie, sięgająca wnętrzności miłość,
która w Ewangelii św. Łukasza ogarnęła Jezusa na widok cierpienia wdowy z Nain
opłakującej śmierć swojego jedynego syna:
„Na jej
widok Pan użalił się (gr. esplanchnisthe) nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz!»
Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł:
«Młodzieńcze, tobie mówię wstań!» Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego
matce” (Łk 7, 13-15),
oraz
napełniła miłosiernego ojca na widok powracającego do domu syna marnotrawnego:
„A gdy był
jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko (gr.
esplanchnisthe); wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go”
(Łk 15, 20).
Samarytanin
stawia głębokie współczucie ponad wszystkie uprzedzenia i zasady społeczne,
które dzieliły ludzi na swoich i tych innych. Nie zastanawia się, czy
umierający człowiek jest jego bliźnim, czy też nie; czy udzielnie pomocy
rannemu stanie się dla niego przyczyną kłopotów z Bogiem i rodakami. Imperatyw
miłosierdzia okazuje się być najważniejszy i to on skłania go do działania. Na
mocy miłości miłosiernej Samarytanin podejmuje decyzję, że potrzebujący pomocy nieznajomy jest jego
bliźnim, stając się w ten sposób bliźnim dla każdego człowieka.
Nietrudno
dostrzec w miłosiernym Samarytaninie obraz samego Jezusa, który, aby ocalić to,
co zginęło (por. Mt 18, 11), nie bacząc na ustanowione przez ludzi zasady
czystości rytualnej, uznał nas za bliźnich wówczas, gdy byliśmy jeszcze
pogrążeni w grzechu (por. Rz 5, 8). Właśnie z tej śmiertelnej choroby, którą
świat ignoruje i wyśmiewa, ponieważ nie dostrzega straszliwej szkody, jaką
wyrządza ona duszom, Zbawiciel wyleczył nas oliwą i winem najświętszej Krwi i
wody, które wypłynęły z Jego boku przebitego na krzyżu (por. J 19, 34).
Uzdrawiająca
działalność Jezusa nie ogranicza się do wymiaru duchowego, lecz obejmuje całego
człowieka. Ostatnie słowo Pana, skierowane do uczonego w Prawie, który
właściwie zrozumiał Jego przypowieść, jest słowem posłania w szczególny sposób
adresowanym do każdego z nas, Jego uczniów:
„On
odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie». Jezus mu rzekł: «Idź, i ty
czyń podobnie!»” (Łk 10, 37).
Chodzi tu o
nasze otwarcie na łaskę Ducha Świętego, który na mocy chrztu świętego
przyobleka nas w Chrystusa (por. Ga 3, 27) i ożywia w nas dążenie, które było w
Jezusie Chrystusie (Flp 2, 5). Jeżeli będziemy posłuszni poleceniu Syna Bożego
Duch Święty sprawi, że podobnie jak nasz Pan „wzruszymy się głęboko” i nigdy
nie przejdziemy obojętnie wobec cierpienia naszego bliźniego:
„Miłosiernym
Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu
drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. Owo zatrzymanie się nie oznacza
ciekawości, ale gotowość. Jest to otwarcie jakiejś wewnętrznej dyspozycji
serca, które ma także swój wyraz uczuciowy. Miłosiernym Samarytaninem jest
każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który „wzrusza się”
nieszczęściem bliźniego. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla
owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej postawy
wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca,
która świadczy o współczuciu z cierpiącym. Czasem owo współczucie pozostaje
jedynym lub głównym wyrazem naszej miłości i solidarności z cierpiącym
człowiekiem.
Jednakże
miłosierny Samarytanin z Chrystusowej przypowieści nie poprzestaje na samym
wzruszeniu i współczuciu. Staje się ono dla niego bodźcem do działań, które
mają na celu przyniesienie pomocy poranionemu człowiekowi. Miłosiernym
Samarytaninem jest więc ostatecznie ten, kto świadczy pomoc w cierpieniu,
jakiejkolwiek byłoby ono natury. Pomoc, o ile możności, skuteczną. W tę pomoc
wkłada swoje serce, nie żałuje również środków materialnych. Można powiedzieć,
że daje siebie, swoje własne „ja”, otwierając to „ja” dla drugiego. Dotykamy w
tym miejscu jednego z kluczowych punktów całej chrześcijańskiej antropologii.
„Człowiek... nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez
bezinteresowny dar z siebie samego”. Miłosierny Samarytanin — to człowiek
zdolny do takiego właśnie daru z siebie samego” (Jan Paweł II, Salvifici
Doloris, 28).
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.