Jesteś potrzebny innym. Kliknij na "Dołącz do grona modlących" i poznaj zasady Modlitwy Wstawienniczej. Przemyśl, zapragnij i odpowiedzialnie podejmij posługę modlitewną. Zapraszamy.

__________________________________________

__________________________________________

16.09.2018

„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie” (Mk 8, 34).

W dzisiejszej Ewangelii Jezus stawia nas wobec prawdy o naszej wierze. Wprawdzie jak uczniowie idziemy za Nim drogami naszej codziennej egzystencji, lecz w pewnych momentach Jezus odwraca się do nas i zadaje nam pytania, które w szczególny sposób konfrontują nas z naszymi o Nim wyobrażeniami, nadając przyśpieszenia naszemu duchowemu wzrastaniu. Czy ja idę za Jezusem, czy raczej za opinią, którą sobie o Nim wyrobiłem? Kim właściwie jest dla mnie Jezus? A w ostatecznym rozrachunku: kim ja chcę być dla Jezusa?
 
Bycie uczniem Jezusa, postępowanie za Nim w Jego publicznej misji, która znalazła swój zbawczy finał na Golgocie jest bardzo ważnym tematem Ewangelii św. Marka. Nic zatem dziwnego, że to właśnie podczas wędrówki, pod Cezareą Filipową, Jezus zapytał uczniów o opinię na swój temat:
W drodze pytał uczniów: «Za kogo uważają Mnie ludzie?» 
Oni Mu odpowiedzieli: «Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków». On ich zapytał: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Mu Piotr: «Ty jesteś Mesjasz». Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili” (Mk 8, 27-30).
Dwa pytania Jezusa wyraźnie wskazują na różnicę, jaką widział On między „ludźmi”: Żydami i poganami, którzy szli za Nim, „bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali” (J 6, 2), a uczniami, którzy otrzymawszy szczególne powołanie, szli za Nim, aby uczyć się i upodabniać od Niego. Pan chciał w pierwszej kolejności poznać wiedzę uczniów na temat opinii tłumów. Uczniowie odpowiedzieli, że te opinie były pozytywne i wskazywały na fakt, że lud dostrzegł w Nim kogoś więcej niż kolejnego rabbiego. Jeżeli Jezus był powszechnie szanowanym Janem Chrzcicielem, to znaczy że musiał cudownie wrócić do świata żywych po ścięciu z rozkazu Heroda. Jeżeli natomiast był Eliaszem, oznaczało to, że przyszedł z nieba, do którego wstąpił. W „najgorszym” przypadku był „jednym z proroków”, czyli mężem Bożym, który z mocą przypominał, że Pan nie opuścił swojego ludu w trudnych czasach rzymskiej okupacji.
Jednak pierwsze pytanie było tak naprawdę wstępem do drugiego, znacznie trudniejszego, ponieważ angażującego uczniów osobiście. Co oni sami myśleli o swoim Nauczycielu? Mimo, że pytanie było osobiste, tym razem odpowiedział Piotr. To on był przedstawicielem reprezentującym Apostołów przed Jezusem.  Mamy zatem w tym wydarzeniu znak hierarchiczności Kościoła, odrębnego od tłumów. Wobec mnogości opinii „ludzi” tego świata, którzy często widzą Jezusa przez pryzmat swoich oczekiwań, opinia Kościoła na temat swego Pana i Oblubieńca powinna być zgodna i wyrażana przez Piotra i jego następców.  
Odpowiedź Piotra wskazuje na to, że uczniowie dostrzegali Jezusa inaczej niż tłumy. Uczeń dostrzegał w Nim nie tyle proroka, choćby największego, ile namaszczonego przez Boga Mesjasza, którego zadaniem było przywrócenie ziemskiej chwały i potęgi Izraela. Apostołowie widzieli cuda Jezusa, doświadczali mocy płynącej z pełnych mądrości słów Jego nauczania, jednak nie potrafili odczytać w nich nowości wykraczającej daleko poza mesjańskie oczekiwania, którymi żyli. Dlatego Jezus nie pochwalił wyznania wiary Piotra, przeciwnie widział w nim swoiste niebezpieczeństwo. Gdyby uczniowie reprezentujący Pana podczas misji, na które ich wyprawiał, oraz pośredniczący między Nim a tłumami choćby w sprawach organizacyjnych, czy porządkowych, głośno wyrażali swoją wiarę w polityczny mesjanizm Jezusa, Jego zbawcza zostałaby zdeformowana w oczach ludu gotowego obwołać Go królem ( por. J 6, 15). Właśnie dlatego On sam wolał nie mówić o sobie jako o Mesjaszu, ale nazywał siebie Synem Człowieczym, odwołując się do wizji proroka Daniela (por. Dn 7, 13-14) i wskazując w ten sposób na duchowy i eschatologiczny wymiar swojego królowania na ziemi.
Celem gwałtownej reakcji Jezusa, który „surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili” (Mk 8, 30) było uchronienie uczniów przed głoszeniem  jedynie politycznej Ewangelii bez wymiaru paschalnego, który był jej prawdziwą istotą. Dlatego właśnie Zbawiciel uznał za stosowne ujawnić im prawdziwy sens swojej misji, zapowiadając swoją mękę, śmierć i Zmartwychwstanie:
I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie (gr. parresia) te słowa” (Mk 8, 31-32).
Zapowiedź paschy musiała być dla uczniów szokiem. Jeżeli szli za Jezusem z nadzieją na zaszczyty i chwałę w Jego ziemskim królestwie, to właśnie ich marzenia runęły w gruzy. Jezus nie chciał być Mesjaszem według ich oczekiwań! Dlatego Piotr, poważnie łamiąc zasady regulujące relacje ucznia do nauczyciela, postanowił ratować sytuację:
 „Wtedy Piotr wziął Go na bok (gr. proslabomenos) i zaczął Go upominać (gr. epitiman auto, dosł. karcić Go). Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił (gr. epetimensen, dosł. skarcił) Piotra słowami: «Zejdź Mi z oczu, szatanie (gr. gr. Hypage opiso mou Satana, dosł. Odejdź za mnie szatanie), bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie»” (Mk 8, 32-33).
Szymon stracił głowę i zupełnie porzucił rolę ucznia: nie okazał Jezusowi szacunku, lecz wziął Go na bok i skarcił za niemądre – mówiąc delikatnie – słowa. Paradoksalnie Piotr zachował się jak rozgniewany ojciec surowo upominający na osobności niegrzeczne dziecko. Uczeń chciał niejako zająć w życiu Jezusa miejsce Boga Ojca. W tym właśnie podobny był Szatana, który kusząc Jezusa na pustyni zaproponował Mu swoją alternatywę dla Jego życia. Diabeł małpował Boga: zaoferował Jezusowi fałszywą władzę nad światem, tymczasem Bóg posłał Syna po to, aby świat zbawił i przez swoje zwycięstwo nad grzechem i śmiercią stał się jego prawdziwym Panem. Piotr przepełniony tym samym duchem, który kazał synom Zebedeusza prosić Jezusa: „Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie” (Mk 10, 37) nie potrafił dostrzec w Nim cierpiącego za wielu Sługi Jahwe, którego mesjańskie zwycięstwo dokona się nie za pomocą sukcesów militarnych, lecz na drzewie hańby i poniżenia.
Jezus nie wypędził Piotra, jak można by wywnioskować z polskiego tłumaczenia Jego słów. Raczej przywrócił porządek w ich relacjach. To Nauczyciel jest od ewentualnego karcenia ucznia, dlatego nakazał Piotrowi zajęcie właściwego mu miejsca za sobą. Co więcej, Pan skarcił go odwróciwszy się do uczniów, dając im w ten sposób do zrozumienia, że Jego słowa dotyczą wszystkich, którzy jak Piotr nie myślą „o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie” (Mk 8, 33). Można bez popełnienia błędu rozszerzyć te wiecznie aktualne słowa Zbawiciela na wszystkich uczniów, którym Chrystus aż do skończenia świata zawierzył swoją Ewangelię i tym, którzy chcą ją po swojemu "uczłowieczyć", przypomnieć słowa św. Pawła z Listu do Galatów: „Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście - niech będzie przeklęty” (Ga 1, 9).
W centrum zbawczej misji Jezusa stoi krzyż. Nie mógł się On go wyrzec, tak jak nie mógł się wyrzec woli Ojca, który Go posłał. To właśnie Golgota stała się dla Syna Bożego miejscem, gdzie w sposób szczególny otoczył Ojca chwałą na ziemi przez to, że wypełnił Jego dzieło. Tam również Ojciec otoczył Syna tą chwałą, jaką miał u Niego zanim świat powstał (por. J 17, 4-5), ponieważ właśnie na krzyżu Jezus został nad ziemię wywyższony i z niego przyciągnął wszystkich do siebie (por. J 12, 32). Pan zaprasza nas, abyśmy również i my uznali Go za naszego Mistrza i poszli za Nim drogą krzyża:
Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 34-35).
Jezus uczy nas dziś, że jedyną drogą zbawienia jest droga krzyża i że nie ma zmartwychwstania, jeżeli nie ma wcześniej odkupieńczej śmierci. Św. Paweł w liście do Rzymian wskazał na dokonujące się przez chrzest głębokie zjednoczenie ucznia z Jezusem, na mocy którego „dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu. Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy” (Rz 6, 6-8). Jako dzieci Boże jesteśmy włączeni w mistyczne ciało Chrystusa, przez co  „Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-8).
W tym kontekście „zaprzeć się samego siebie” to znaczy walczyć z własnym egocentryzmem i upodabniać się do Jezusa, którego całe życie było podporządkowane wypełnieniu woli Ojca czyniącego Syna darem zbawienia dla wszystkich, którzy zechcą w niego uwierzyć. Również „krzyż” należy rozmieć nie jako cierpienie i trudności życia same w sobie, jak dwie zbite belki nie czynią do razu krzyża Chrystusowego. Stał się on takim, gdy został przyjęty przez Jezusa z miłości do nas i w ofierze za nas. Podobnie nasze cierpienia, których często doświadczamy niezależnie od naszej woli, stają się krzyżami współodkupienia wówczas, gdy przyjmujemy je w poddaniu woli Bożej i ofiarujemy je Panu jako dar miłości dla Niego i dla bliźnich.
Chcąc nam przybliżyć tajemnicę uczestnictwa ochrzczonych w odkupieńczej męce swojego Syna, Bóg wybiera osoby, którym udziela daru stygmatów. Są one niejako ilustracjami do teologii krzyża, które możemy kontemplować na ciele tych niezwykłych mężczyzn i kobiet. Jedną z nich była  św. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego, o której ks. Francesco Zampini napisał: „z jej lewego boku w dalszym ciągu wypływały krew i woda w każdy piątek od dziesiątej rano do trzeciej po południu. Opatrunki, które tam przykładała nasiąkały krwią, tworząc wzór krzyża. Podczas tych długich godzin znosiła dotkliwe i niewypowiedziane cierpienia: pragnienie ją paliło, a woda, którą chciała je ugasić, wydawała się jej goryczą. Dłonie i stopy obrzmiewały, a miejsce stygmatów stawało się czerwone. Na policzku miała ślad po uderzeniu odciśnięty na twarzy Jezusa, Jeśli ktoś próbował jej ulżyć, natychmiast odpowiadała: „Żadnej ulgi!”, Czuła się jakby raniona i opuszczona przez wszystkich i mawiała: „Dziękuję mój Boże, jestem gotowa na to, by cierpieć jeszcze bardziej za grzeszników, za Ojca Świętego, za Kościół”. Kiedy w uścisku bólu bała się, że zemdleje, błagała: „Mój Boże, mniej nade mną litość, jestem słaba. Jestem tylko grzechem i miałabym się skarżyć na cierpienie? Nie, nie, mój Boże. Jezu, ileż Ty wycierpiałeś! Jestem szczęśliwa, że mogę cierpieć dla Ciebie” (Ks. Francesco Zampini „Maleńka Nic”, s. 70)
                                                     Arek     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.