Tyle o tej zgodzie się słyszy, czyta i czasami kapłan o tym
mówi, ale tak jakoś to przelatuje obok uszu, nie dociera.
U mnie nie docierało
przez całe życie. No bo ciągle się słyszało: ażeby wtedy, a wtedy zrobić to,
czy tamto – to dziś zapewne byłoby inaczej” . Z takim i jeszcze innymi
dywagacjami na tematy przeszłości wciąż miałam do czynienia. Dziadkowie, matka,
dalsza rodzina bardzo często w rozmowach wracali do przeszłości i nie pod katem
wspomnień, a raczej ”twórczej” naprawy przeszłości. Często te ich spotkania
kończyły się kwasami, bo ktoś musiał zawsze być winien tego co dzieje się
dzisiaj. I nie ważne, czy jeszcze żył, czy już go nie było--- bo gdyby inaczej
postąpił – to dzisiaj byłoby….
I tak na okrągło. W takim gdybaniu byłam wychowywana,
szczególnie rodzina matki tutaj przodowała w naprawianiu przeszłości.
Później, w miarę dorastania zobaczyłam, że to gdybanie ma
sens, jeśli chodzi moją grzeszność… no bo gdybyś się przyłożyła i nauczyła to
nie było dwój z fizyki— a tak były….. Zresztą ukochana Babunia Helena ( matka
Ojca ) też tych gdybań używała dając mi różne nauki. Ale te nauki dotyczyły
czasu teraźniejszego. Jednak to gdybanie o przeszłości naprawdę wyryło w moim
sercu potężne koleiny..
I tak dorastałam w takim totalnym usprawiedliwianiu swoich
przewinień, przewinień rodziców, czy usprawiedliwień ich grzesznych skłonności.
Zatarł się mój realistyczny ogląd mojego własnego ja. Zawsze znalazłam
usprawiedliwienie na swoje niepowodzenia, a jeśli nie- no to ktoś był winien…. Bardzo
długo o tym nie wiedziałam, że tak żyję. Środowisko w którym się obracałam (
rodzina, uczelnie, praca ) żyło bardzo podobnie. Jedynie Babunia Helena
napominała, ale kto by tam chciał słuchać 90letniej Babuni--- jestem młoda i to
ja mam rację. A to Babcia, ta Ukochana, cichuteńka Babunia miała racje – WE
WSZYSTKIM. A słuchać się nie chciało i już.
Małżeństwo, bardzo
trudny związek, czas cierpienia i udręki. Czas całkowitego wyniszczenia
duchowego i psychicznego— na który – będąc totalnie zdołowaną i poniżaną –
dałam zgodę… bo inaczej nie umiałam. Poza tym mąż – to mąż! Taka była opinia
rodziny.
Dobrze zarabia, są samochody, mieszkanie— to czego ty
chcesz…. I to stwierdzenie całkowicie zamknęło mi usta. Nigdy i nikomu nie
mówiłam co się dzieje w moim małżeństwie.
A mąż im bardziej zarabiał, tym bardziej upadlał siebie,
mnie i co najgorsze syna. Wyszedł z rodziny gdzie na piedestale była kasa,
szczególnie u jego matki, między rodzeństwem męża trwała cały czas rywalizacja,
kto ma lepiej. I więcej. Dwaj jego bracia odpadli w przedbiegach, a mój mąż
nadal piął się po drabinie posiadania. Nie był mu potrzebny Bóg do niczego, bo
sam wszystko załatwiał. A ja byłam przedmiotem drwin i upokorzeń, bo po co mi
Kościół, niech ci Bóg da…. po co mi wykształcenie, jak i tak kiepsko zarabiasz,
nie potrafisz się „postarać „ po co tyle książek czytać, skoro z tego pieniędzy
nie ma…. i taka śpiewka przez 20 lat.
Im miał więcej- tym było gorzej. Dla mnie i dla syna.
Przemoc fizyczna i psychiczna przez tyle lat zrobiły swoje. Bałam się własnego
cienia. No i jeszcze to milczenie- nikomu nic nie mówiłam. Wtedy też pytałam
Boga – dlaczego Panie tak się dzieje? Widzisz to? I co? Nie było odpowiedzi.
Najgorsze zaś to, że syn to widział i przesiąkał pomału
tatusiem…. Nie dałam rady, ostatkiem sił wyprowadziłam się, wstyd sąsiadów,
ciągłe interwencje policji…. palący wstyd i to ocenianie przez innych.
Odeszłam. Bo inaczej by mnie po pijanemu w szale nienawiści zabił.
Zaraz okazało się, że jest z kimś związany, zresztą przez
całe małżeństwo nie byłam sama, było nas dwie, a czasami nawet trzy….. nigdy
nie był mi wierny. Oczywiście opinia rodziny— a co to ludzie powiedzą? Nigdy
rozwodów nie było…. i zaraz okazało się, że wszyscy bracia męża, w podobnym
okresie co on też się porozwodzili. Totalna hipokryzja, pozory, i jeszcze raz
pozory.
Sprawa rozwodowa— rozstaliśmy się. Czy pouczałam ulgę ? Nie,
dlatego, że wbijanie w poczucie winy nigdy mi na to nie pozwoliło. Ja czułam
się winna. Jeszcze później po rozwodzie, że może jednak do mnie wróci. Kupi mi
samochód… i takie tam przekupstwa, które knuł z moją matką— jeszcze bardziej
mnie utrwaliło w duchowej pustce.
Żyłam przez całe lata po rozwodzie w tym gdybaniu, a może
gdyby ktoś się znalazł i poprowadził na mediacje, czy pociągnął do zgody, a
może gdybym miała wsparcie rodziny… i cały czas mi to kołatało po głowie. Narastał żal, coraz większy żal za przegrane
życie, bo spod pantofla mamusi, przemocy z dzieciństwa, szybciutko weszłam pod
drugi taki sam--- totalnie gorszy i niszczący. Żal, wielki żal.
Po rozwodzie bardzo szybko się ożenił, gdyż jego wybranka
była w ciąży. Okazało się, że dziecko jest niepełnosprawne ( że może się takie
urodzić ). Podjęli decyzję o aborcji, a prof. Chazan odmówił. usunęli w
prywatnej klinice i od tamtej pory zaczęli się sądzić z profesorem. Mój były z
żoną i dołączyła do nich słynna Alicja T. Nawet występowali razem w programie
Pospieszalskiego.
No cóż, raczej bez komentarza, ale zabolało mnie to, że
wybrał osobę pochodzącą z kasty którą pogardzał. Bo to córka z małżeństwa SB-ków,
którzy m.in. walczyli z Kościołem i osobiście pilnowali Kardynała Wyszyńskiego
w Komańczy. Szczególnie ona była podła i nikczemna ( matka jego żony— w IPN-ie
można poczytać ). Ludzie bogaci i to z
ich córką się związał. Swój do swego jednak ciągnie.
I było tego żalu dużo, tym bardziej, że dobrze się w moim
życiu nie działo. Utrata pracy, nieuczciwi wspólnicy, kłopoty z synem i walka,
aby go wyrwać z toksycznego środowiska, kolejne upadki w pracy…. aż w końcu całkowita
klapa i wielka samotność.
Aż zaczęłam się
modlić o łaski przebaczenia, abym mogła im przebaczyć. I Pan zesłał taką łaskę.
Pamiętam, jak kiedyś, niespodziewanie zadzwonił pytając o syna, jakąś wielką
odwagę dał mi Pan i poprosiłam męża o wybaczenie, powiedziałam, nie wiem co mam
wybaczyć, nie pamiętam, ale to wszystko co przez lata się nagromadziło--- szyderczo
się zaśmiał i rozłączył się. Ale powiedziałam, wypowiedziałam te słowa do człowieka
który mnie krzywdził, teraz tylko Panu Bogu to oddaję .
Zgoda na swoje,
własne życie. Jednak takiej zgody nie dałam Bogu, nie potrafiłam dziękować i
wielbić Go w kontekście swojego życia.
Aż do Tych rekolekcji….. tam kapłan bardzo dobitnie mówił o
tym naszym przyzwoleniu i te słowa nareszcie do mnie dotarły. Nareszcie
zrozumiałam, że żyłam w żalu do Boga i niezgodzie z samą sobą.
No nie powiem, to był kolejny wstrząs podczas tych nauk.
Wiele stało się jasne, a już najbardziej to, że pomimo tej
nędzy, jaka jest moim udziałem, słabości, niedoskonałości i wad— Pan mnie kocha
i pragnie uzdrawiać, pomagać każdego dnia i każdej chwili. Że to Matka
Najświętsza stoi przy mnie i przytula, gdy poprzez płynące łzy świata nie widzę
….
Trzeba było całego życia, aby podstawowe Boże prawdy przyjąć
prawdziwie do serca. Muszę także przyznać, że wiele obecnych tam kobiet doznało
podobnej łaski, w większości to panie w moim wieku— czyli widać nasze
skarłowaciałe serca nie nadawały się wcześniej do Bożej interwencji.
Zgodziłam się, podziękowałam Panu i teraz rozumiem, może
jeszcze nie do końca, ale nie ma już we mnie gdybania, ani żadnego buntu. Teraz
to jest Jego życie- nie moje.
Chwała Ci Panie
Warszawa 26.10.2017
Elżbieta
Elu...
OdpowiedzUsuńNiech cię Pan błogosławi i strzeże.
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą,
niech cię obdarzy swą łaską.
Niech zwróci ku tobie oblicze swoje
i niech cię obdarzy pokojem.
Elżbieto,dobrze,że się wygadałaś,wyrzuciłaś z siebie to co nabolało.A dalej z Bożą pomocą pójdzie łatwiej.Niech cię Bóg błogosławi .śzczęść Boże.Łucja.
OdpowiedzUsuńPiękne świadectwo Elu. Ściska serca. U siebie widzę wiele podobieństw.Niech Pan Ci błogosławi i postawi na Twojej drodze ludzi o wielkim sercu. Pozdrawiam serdecznie Bożenka pz
OdpowiedzUsuńŁzy cisna oczy .Piekne świadectwo.Błogosławieństwa Bozego na dalszej drodze
OdpowiedzUsuńChciałabym bardziej zrozumieć co oznacza zgoda na własne życie w obliczu tych trudnych wydarzeń. Wiele podobnych doświadczyłam. Szczególnie jeśli chodzi o przemoc psychiczną. Nie rozumiałam jaka może być Wola Boża co do mojej postawy choć pytałam. Czym jest przebaczenie, czym jakaś konsekwentna postawa wobec zła. Wiele się już zmieniło na dobre, Bóg wyprowadzał mimo mojej ułomności i błędów, ale teraz zdarzają się też sytuacje trudne dla mnie np,mąż lekceważy czasem nasze uroczystości nie licząc się z moimi uczuciami i boi sie chyba potem wejść w temat. Chciałby by wszystko wróciło do normy zwyczajnie i bez bólu. Mam wrażenie że nie liczy się wtedy z moimi uczuciami, A czasem jest całkiem odwrotnie, dobrze. Trudne to. Chciałabym kochać prawdziwie i mądrze i być tak kochana. Proszę o modlitwę i swoją też obiecuję.
Usuń