Jak to dobrze jest móc pomagać….. już w dzieciństwie mądre matki uczą pomagać swoje dzieci - dzieci powinny być grzeczne i usłużne, począwszy od najdrobniejszych rzeczy, najmniejszego wyrzeczenia. Tak było kiedyś, tak mnie uczyła moja Babunia Helena.
No to w końcu jak to jest z tą pomocą?
Różnie, zaczynając od tego że każdy ma swoją
definicje na własny użytek dostosowany do okoliczności. Taka twarda kalkulacja.
Ewangelia na ten temat mówi jasno i zrozumiale dla
każdego – zawsze w bezinteresowności i czystością serca, bez oczekiwań i
wdzięczności .
No ale my mamy teraz nasze „pomocne zachowania” mocno
wypaczone.
Jak wrócić
do tradycji? Od czego zacząć?
W sercu rodzi się myśl, że zacząć należy od Pana Jezusa – bo czy pomocą nazwać można pozbywanie się zbędnych rzeczy i oddawaniem ich np. do Caritasu? Pewnie tak, bo trafią tam gdzie są potrzebne. A czy pomocą jest dawanie rzeczy komuś z naszym własnym zaleceniem? Tylko nie zniszcz, nie sprzedaj jeszcze coś innego...
To są niuanse naszego codziennego pomocnictwa, które
uspokajają nasze sumienie, dałem, niepotrzebne było, mam spokój- jestem the
best.
Dawno się przekonałam, że łatwiej być ofiarodawcą,
sponsorem niż proszącym o pomoc lub takąż przyjmować. Przyjmując niechętnie
dawaną pomoc, z pogardą dla przyjmującego, z wyniosłością, z „radami”.
Kiedyś współpracując z Fundacją poszukiwałam sponsorów dla działań fundacji,
partnerów ... wtedy Pan dał mi doskonałą lekcję pokory. Ileż to rzeczy, czy
złych zachowań trzeba było zmilczeć, zachować spokój, i szczerze dziękować. Tak
właśnie – szczerze - bo w końcu to darczyńca.
Co nasze
uczucia czy okazywanie potrzeb najbardziej blokuje? Ano największe niewolnictwo
szatana to, co ludzie powiedzą lub pomyślą o mnie i wstyd… palący wstyd
przed ocenianiem, krytykowaniem.
Doskonale wiem jak trudno jest pokonać w sobie ten
wstyd i zniewolenie opiniotwórczą działalnością innych.
Samemu tego się nie
dokona, oczyszcza Pan Jezus, gdy się o to
żarliwie prosi. Ile to Mszy św. o uzdrowienie wysłuchanych, modlitw uzdrawiających,
konferencji księży egzorcystów. A jednak zostają trwałe ślady w sercu, blizny
które bardzo łatwo potrafią się otworzyć, gdy tylko wątpimy….
Życie dość często nas zaskakuje – ja która kiedyś
tak chętnie pomagałam materialnie różnym ludziom, raptem sama musiałam zgiąć
dumny kark i prosić o pomoc. Sam Pan Bóg wie jaką cenę płaciłam prosząc. Jakiej
to trzeba uniżoności, milczenia i łagodności, aby zwrócić uwagę bliźniego na swoje
własne cierpienie, żal czy nieudolność.
Ileż to słów krytyki, „dobrych rad” i przepytywania: a dlaczego, a z jakiego
powodu?
Łatwiej jest prosić dla kogoś, dla wykonania
jakiegoś zadania – najgorzej dla siebie samego.
Bo mało kto proszący dla siebie jest w oczach
drugiego człowieka wiarygodny….. czy naprawdę potrzebuje, czy nie może inaczej?
Czyli ocenianie….. nawet z ust ks. proboszcza
usłyszałam” a kto pani uwierzy, że panie nie ma pracy i środków do życia, zbyt
dobrze pani wygląda” . Błędne koło.
Pan daje siłę, aby te upokorzenia godnie znosić, aby
nie popaść w rozpacz, aby się trzymać kurczowo Jego Krzyża.
Nic ode mnie nie zależy, oddaję to Panu co mnie
dotyka, spotyka, dręczy. Pan uczy mnie
codziennie ufności i zaprasza do codziennego obcowania - aby w każdym momencie
pamiętać o Jego obecności a w chwilach gdy już nie ma się siły, wołać „Jezu
pomóż!”
Tak i wołam „Jezu pomóż i błogosław tym którzy
pomagają”
Panie Ty wiesz, że nie odstąpię od Twego Krzyża i
proszę przyjmij wszystkich, którzy mnie
wspierają. Chwała Ci Panie
6
grudnia 2016
EKS
To o czym Pani napisała jest zawarta cała istota wiary...
OdpowiedzUsuń