Nazywam się Elżbieta i w lipcu skończyłam 59 lat. A więc półmetek życia za sobą.
Ten rok – to rok szczególny w moim życiu, to rok zrozumienia zdarzeń które zadziałały się w moim życiu, to rok stałego powrotu do Pana, to ciągłe odkrywanie Boga, jego obecności w codzienności, no a przede wszystkim ten rok to nauka uwielbiania Pana.
Długo nie mogłam zrozumieć dlaczego nie
potrafię, nie mogę napisać sensownego zdania o Miłosierdziu Bożym w moim życiu;
jak myślałam o tym co powinnam napisać pojawiała się kompletna pustka w myślach
i sercu. Aż dziś….
Nasze starania są nic nie warte, jeśli nie są
złączone z łaską Bożą. Bo czasami jest tak trudno powiedzieć szczerze Panu
”Niech się dzieje Twoja wola” i wyłączyć swoje działania, przemyślenia,
pragnienia – te swoje życiowe mądrości.
Tak dużo się
teraz pisze, mówi o Miłosierdziu ale tak naprawdę jak się zajrzy do swojego
serca – to znajduje się przeważnie jakieś swoje „chcenie” , coś co pozostaje,
coś czego nie do końca potrafimy oddać Panu i wyrzec się tego na zawsze.
W moim życiu było wiele zła, grzechu. Ale Pan
miał i realizuje swój plan na moje życie. Jednym z założeń tego boskiego planu
jest poznanie swojej marności, nędzy wobec majestatu Bożego . Jakże bolesne bywało
to poznanie, jakże rozrywała me serce świadomość mojej własnej nędzy, marności,
niedoskonałości, chwiejności. Gdy tak z żalem wylewając łzy mówiłam Panu, a
raczej uczyłam się mówić do Pana, przepraszając Go za swoje nikczemne życie –
Pan zsyłał mi łzy- otrzymałam dar łez- To Pan mnie pocieszał i w sercu
mówił mi o modlitwie wynagradzającej za grzechy . Stąd też kilka lat temu
zaczęła się moja krucjata modlitewna. W modlitwie znalazłam ukojenie, to dzięki
modlitwie zrozumiałam, że muszę się pokornie godzić na wszystko co w swej
Dobroci Pan zsyła codziennie.
Więc
przestałam się buntować, że nie mam pracy, że nie mam z czego żyć, że moja
rodzina wyrzekła się mnie, bo nic w życiu nie osiągnęłam i sprawiam tylko
kłopot tym że potrzebuję pomocy. Przestałam się buntować przeciwko
oszczerstwom, odbieraniem mi godności, przeciwko odrzuceniom – bo nawet do
wspólnot modlitewnych nie chciano mnie przyjąć….. Pana Jezusa też odrzucano,
też oczerniano.
Nauczyłam się ofiarować Panu Jezusowi te moje
odrzucenia, nauczyłam się przebaczać każdemu bliźniemu i modlić się za tych
którzy mnie niszczą ale przede wszystkim nauczyłam się błogosławić każdego
człowieka. I to jest dla mnie wymiar Miłosierdzia Bożego.
Zaczęli się
do mnie zwracać niektórzy znajomi z prośbą o modlitwę w bardzo trudnych
przypadkach rodzinnych, m. in. matka zniewolonego syna, modliłam się za tego
młodzieńca codziennie aż w końcu przyszła podpowiedź „z góry” – post. Pościłam
do tej pory w dni nakazane – a teraz jakby czas próby i podjęłam się postu 40
dniowego w różnych intencjach, tego młodzieńca także. Przystąpiłam do spowiedzi
św. otrzymałam pozwolenie i błogosławieństwo.
Nie było
łatwo, ale te moje zmagania Pan osładzał takim wielkim pokojem w sercu,
lekkością, radością. I cały czas ten poświęcałam modlitwie za tych za których
pościłam, ofiarowałam Komunię św. z ufnością oddawałam Panu i polecałam tych za
których się ofiarowałam.
Czy są owoce tego mojego postu? Tego nie potrafię powiedzieć jeśli chodzi o tych za których pościłam, natomiast w moim życiu następuje cały czas przewartościowanie, jakby powrót do porządku bożego.
Złagodniałam,
uczę się milczeć i słuchać innych, pokory dużo mi jeszcze potrzeba. Pan uczy
mnie dostrzegać potrzeby bliźnich nie tylko te doczesne – którym akurat
zaradzić w tej chwili nie potrafię .
Później
zaczęła w moim sercu serca rozkwitać myśl- że może sama modlitwa to za mało, że
może trzeba zacząć bardziej otworzyć serce i spostrzec potrzebujących,
odrzuconych.
I
spostrzegłam ….. śpiącego bezdomnego człowieka, którego obchodzono ze wstrętem.
Zaczęłam
codziennie rano przynosić temu Panu jedzenie, dzieliłam się z Nim tym co
miałam. Zostawiałam w torebce i szybko odchodziłam, bałam się spojrzenia tego
Człowieka i …mojej nędzy, że jestem tak bardzo tchórzliwa, że nie potrafię z
tym Człowiekiem zamienić nawet słowa.
I dziś ,
dziś rozmawiałam z tym Panem, jakie ten człowiek na mądre, czyste oczy, oczy
Jezusa. Był bardzo onieśmielony , zawstydzony, ale to moja nędza jest większa
niż Jego.
Pan mi dziś
pokazał jak trzeba być pokornym i uniżonym chcąc służyć innym. To nie tak jak
nam wydaje, oddam to co mi nie potrzebne i sprawa pomocy bliźniemu załatwiona.
To tak nie działa.
Bo uczynki
Miłosierdzia to te które rodzą się z pragnienia serca.
Ja tylko
żałuję bardzo że tylko taką pomoc mogę temu Człowiekowi ofiarować. Panie bądź
miłościw mnie grzesznej…..
Teraz wiem,
że to mnie ten Człowiek pomógł, bo to w Nim ujrzałam Jezusa cierpiącego, bo
tylko Pan mógł tak patrzeć na drugiego człowieka.
A przecież
mamy kochać bliźniego jak siebie samego, nie gorszyć, nie oczerniać bo drugi
człowiek to Sacrum – a ten bezdomny, zawstydzony swoją biedą jest godzien
największej miłości, bardziej niż ja.
Panie Jezu – Ty w swoim Miłosierdziu
Najłaskawszy Zbawco ocaliłeś mnie od zguby – Panie prowadź mnie swoimi
ścieżkami, Panie bądź ze mną i ochraniaj mnie przed upadkiem. Jezu ufam Tobie.
Amen
Warszawa dnia 9 sierpień 2016 r.
Elżbieta K