Wobec wszelkich alternatywnych propozycji, jakie podsuwa nam dzisiejszy, „nowoczesny” świat, właśnie te nauki są pewne. Zatem, rozważając dzisiejszą Ewangelię, warto postawić sobie pytanie: Czy wszystkie prawdy wiary, które przekazał mi Kościół, traktuję jako „całkowicie pewne”?
A może są wśród nich takie, nad którymi „prześlizguję się”, recytując Credo podczas niedzielnej mszy świętej, nie do końca w nie wierząc? Jezus uczy nas, abyśmy zachowywali nieustanną czujność. Dotyczy ona nie tylko Jego niespodziewanego, chociaż pewnego przyjścia na końcu czasów, ale również troskliwości o zawierzoną nam łaskę wiary. Jesteśmy bowiem niczym płodna rola, w której rośnie drogocenne ziarno Królestwa Bożego. Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść, która doskonale wyjaśnia również tę tajemnicę: „Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast” (Mt 13, 24-27). Tam gdzie głoszona jest Ewangelia zawsze pojawia się „nieprzyjaciel”, który zrobi wszystko, aby zagłuszyć dobre ziarno Bożej Prawdy chwastami fałszywych nauk, często przybranych w atrakcyjne fatałaszki, niemal do złudzenia przypominających prawowierną wykładnię wiary katolickiej. Jeżeli nie zadbamy o niwę naszej duszy i nie będziemy jej „pielić” z wszelkich chwastów, nasze życie duchowe zostanie skażone, zaś wiara, nadzieja i miłość osłabione i zatrute…
Druga
refleksja, jaką chciałbym się podzielić, dotyczy działania Ducha Świętego.
Publiczna misja Pana Jezusa rozpoczęła się od chrztu w Jordanie, podczas
którego Zbawiciel został namaszczony Duchem Świętym: „A gdy się
modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci
cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn
umiłowany, w Tobie mam upodobanie»” (Łk 3, 21-22). Syn Boży odwiecznie trwa
w całkowitym zjednoczeniu w miłości z Ojcem, którego osobowym „wyrazem” jest
Duch Święty. W Trójcy Przenajświętszej nie ma żadnych zmian. Jest ona
absolutnie doskonała i Wcielenie / kenoza Słowa w żaden sposób tej doskonałości
nie umniejszyło. Zstąpienie Ducha Świętego na Jezusa, oraz głos Ojca z nieba,
są objawieniem, że wszystko cokolwiek Pan uczyni od tej chwili dokona się w
całkowitym posłuszeństwie Duchowi Świętemu, na chwałę Ojca i dla naszego
zbawienia. Każdy czyn Jezusa i każde Jego słowo będą objawieniem Trójcy
Przenajświętszej, Jej stwórczego, zbawczego i uświęcającego działania.
Nie oznacza
to, że będą to wydarzenia i słowa wyłącznie przyjemne. Jak pisze św. Łukasz,
zaraz po chrzcie świętym „Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus
znad Jordanu i przebywał w Duchu [Świętym] na pustyni czterdzieści dni,
gdzie był kuszony przez diabła (Łk 4, 1-2)”. Zmaganie z szatanem naznaczy
cały okres zbawczej misji Zbawiciela i nasili się w szczególny sposób w
ostatnich godzinach Jego ziemskiego życia.
Całkowite
podporządkowanie Duchowi Świętemu stanie się dla Jezusa przyczyną poróżnienia z
Jego rodziną ziemską, nawet z Matką, z którą wiązały Go relacje niewyobrażalnie
głębokie i święte. W Kanie Galilejskiej, wobec zawoalowanej prośby Maryi o
pomoc w sprawie, która wydaje się być niezwiązana z Jego zbawczą misją,
pierwszą reakcją Jezusa było zdystansowanie się: „A kiedy zabrakło wina,
Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż
to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?”
(J 2, 3-4). Wszelkie działania Jezusa musiały być bezwzględnie podporządkowane
„godzinie”, którą należy rozumieć jako objawienie miłości Ojca, w Duchu
Świętym, które znajdzie swój doskonały wyraz w Paschalnej ofierze Syna. Zatem
Jezus nie dokonał cudu przemiany wody w wino w pierwszej kolejności dlatego, że
poprosiła Go o to Najświętsza Maryja Panna, lecz dlatego, że dostrzegł w nim
okazję do antycypacji innej przemiany: wina w swoją Najświętszą Krew, która
dokona się w Wieczerniku.
Wkrótce
jednak Pan do tego stopnia skupił się na swojej misji, że mówiono o Nim, iż „odszedł
od zmysłów”, zaś „Jego bliscy” zaniepokojeni nagłym napływem tłumów,
które sprawiało, że Jezus i Jego uczniowie „nawet posilić się nie mogli”,
chcieli „Go powstrzymać” (por. Mk 3, 20-21). Wówczas to, „gdy Mu
powiedzieli: «Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie».
Odpowiedział im: «Któż jest moją matką i [którzy] są braćmi?» I spoglądając na
siedzących dokoła Niego rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę
Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3, 32-35). Tym razem postawa
Jezusa wobec Maryi zdaje się być jeszcze bardziej zdystansowana niż w Kanie
Galilejskiej, aż do pozornego „wyrzeczenia się” więzów naturalnych łączących Go
z „ziemską” rodziną. Z pewnością nie jest to dla Zbawiciela sprawa przyjemna,
lecz konieczna, wynikająca z natury Jego misji, z całkowitego podporządkowania
temu, co należy do Ojca (por. Łk 2, 49). Pisze Adrienne von Speyr: „Pan
gromadzi wokół siebie nową rodzinę; buduje nową rodzinę, pozwala zmarnieć tej
pierwszej. Rozstaje się z nią, nie chce mieć z nią nic do czynienia. W ten
sposób ukazuje nowym wybranym, jak całkowitej doznali adopcji, do tego stopnia,
że ze względu na nich Pan wyrzeka się nawet własnej Matki. (…) Tym samym Pan
wstąpił w nowy stan, w stan w doskonałości w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie.
Składa niejako wobec Ojca „śluby”, zawarte implicite w Jego doskonałym
posłuszeństwie” (Adrienne von Speyr „Służebnica Pańska”, s. 148).
W tym
kontekście odczytać możemy również dzisiejszą perykopę ewangeliczną. To Duch
Święty zaprowadził Jezusa z powrotem w rodzinne strony. „Potem powrócił
Jezus w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej
okolicy. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich” (Łk
4, 14-15). On też zaprowadził Jezusa do rodzinnego miasta, aby – ze względu na
swoich bliskich i znajomych – dał świadectwo Prawdzie być może dotąd
najtrudniejsze. W synagodze, gdzie bez wątpienia wielokrotnie w przeszłości
przyszło Mu czytać i komentować Słowo Boże, Jezus bez wahania wybrał i
przeczytał fragment z księgi Izajasza, opisujący misję Mesjasza, a następnie
wskazał na siebie, jako zapowiadanego przez proroka Mesjasza: „Duch
Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim
niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym
uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana. Zwinąwszy
księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim
utkwione. Począł więc mówić do nich: «Dziś spełniły się te słowa Pisma,
któreście słyszeli». A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku
słowom, które płynęły z ust Jego” (Łk 4, 18-22).
Mieszkańcy
Nazaretu w pierwszym momencie przyjęli pozytywnie niezwykłe oświadczenie
Jezusa. Być może im również udzielił się entuzjazm, jaki budziły pełne mocy
słowa Nauczyciela. Nie wyśmiali roszczeń Tego, którego widzieli jako dziecko,
potem nastolatka, a wreszcie jako zarabiającego na życie stolarką mężczyznę,
który zamiast założyć rodzinę poświecił się Bogu, lecz „przyświadczali Mu i
dziwili się na słowa daru (gr. epi tois logois tes charitos tois)” – jak
dosłownie można przetłumaczyć ten werset. Jednak wówczas padły również słowa,
które diametralnie zmieniły całą sytuację: „I mówili: «Czy nie jest to syn
Józefa?»” (Łk 4, 22). Jezus, ogłaszając się Mesjaszem w nazaretańskiej
synagodze, przedstawił się swoim rodakom jako osoba kompletnie przemieniona
przez Ducha Świętego: jako napełniony łaską (gr. charis) Mesjasz. Zaproponował
im również nową relację ze sobą, zbudowaną nie na więzach krwi, czy pochodzenia,
ale właśnie na łasce, dzięki której – przez wiarę w Jezusa – człowiek staje się
dzieckiem Ojca i obywatelem Królestwa Bożego. Tymczasem Mieszkańcy Nazaretu,
mimo że doświadczyli mocy Jezusa, odrzucili tę nową optykę i nadal dostrzegali
w Nim „syna Józefa”. Ta ich postawa była dla Jezusa nie do przyjęcia.
Nawiązując do historii z życia proroków Eliasza i Elizeusza, stanowczo zarzucił
im brak akceptacji swojej „nowej tożsamości” namaszczonego przez „Ducha
Pańskiego” Mesjasza i Zbawiciela. W rezultacie dotąd przyjaźnie
nastawieni rodacy zapłonęli gniewem i niemalże Go zabili.
Dzisiejsza
perykopa jest niezwykle pouczająca. Szczególnie powinna dać do myślenia tym,
którzy jak mieszkańcy Nazaretu chcieliby zaakceptować Jezusa na swoich
warunkach. Po trosze jako proroka, po trosze jako „swojaka”. Tymczasem
napełniony Duchem Świętym Jezus chce być przyjęty w wierze takim, jakim ujrzał
Go Tomasz, po swoim niefortunnym ultimatum postawionym pozostałym Apostołom, a
pośrednio Zmartwychwstałemu: jako „Pan mój i Bóg mój” (J 20, 18).
Podobnie jak nie prowadził On na żadnych negocjacje z Ojcem, lecz całkowicie
wypełniał Jego zbawczą wolę, prowadzony przez Ducha Świętego, tak pragnie,
abyśmy i my nie negocjowali z Nim warunków naszego poddania Jego woli, lecz
kochali „Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim
umysłem i całą swoją mocą” (Mk 12, 30), kochając przy tym bliźnich jak
siebie samych. I nie jutro, za tydzień, czy za miesiąc, lecz „dziś”, gdyż – jak
uczy nas św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian – „Wszyscyśmy
bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało: czy to
Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni
jednym Duchem” (1 Kor 12, 13). Zaś Chrystus, nasza Głowa, właśnie dziś
pragnie w każdym z nas kontynuować swoją misję zbawienia i uświęcenia świata.
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.