Liturgia
Drugiej Niedzieli Wielkanocnej w szczególny sposób wprowadza nas w tajemnicę
Bożego Miłosierdzia, zgodnie z wolą Pana Jezusa przekazaną nam za pośrednictwem
św. Faustyny Kowalskiej:
„Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby
ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą
niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być Świętem miłosierdzia” (Dz 49).
Św. siostra
Faustyna Kowalska, którą Jezus uczynił swoim wybranym narzędziem w dziele
szerzenia orędzia o miłosierdziu Bożym, opisuje w Dzienniczku wizję Trójcy
Przenajświętszej, która wydaje mi się bardzo pomocna we właściwym zrozumieniu
istoty dzisiejszego święta:
„W pewnej
chwili zastanawiałam się o Trójcy Świętej, o Istocie Boga. Koniecznie chciałam
zgłębić i poznać, kto jest Ten Bóg. W jednej chwili duch mój został porwany
jakoby w zaświaty, ujrzałam Jasność nieprzystępną, a w niej jakoby trzy źródła
jasności, której pojąć nie mogłam. A z tej Jasności wychodziły słowa w postaci
gromu i okrążyły niebo i ziemie. Nic nie rozumiejąc z tego zasmuciłam się
bardzo. Wtem z morza jasności wyszedł nasz ukochany Zbawiciel w piękności
niepojętej, z Ranami jaśniejącymi. A z onej jasności było słychać głos
taki: Jakim jest Bóg w Istocie swojej, nikt nie zgłębi, ani umysł anielski, ani
ludzki. Jezus mi powiedział: Poznawaj Boga przez rozważanie przymiotów
Jego. Po chwili Jezus zakreślił ręka znak krzyża i znikł” (Dz 30).
Pierwszym
aktem Bożej miłości do człowieka jest stworzenie go na swoje podobieństwo. Jego
konsekwencją jest powołanie człowieka do uczestniczenia we wspólnotowym życiu
Trójcy Przenajświętszej. Wyraża się ono w pragnieniu, o którym Kościół
Katolicki naucza w swoim Katechizmie: „Pragnienie Boga jest wpisane w serce
człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga. Bóg nie
przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie
prawdę i szczęście, których nieustannie szuka” (KKK 27). Człowiek, który
otwiera się na łaskę trynitarnego powołania, w miarę doświadczania stwórczej,
zbawczej i uświęcającej obecności Boga w swoim życiu, pragnie coraz bardziej Go
kochać, lepiej Go poznać i całkowicie się z Nim zjednoczyć.
W Pieśni nad
Pieśniami Oblubienica, będąca symbolem Kościoła, jak również każdej duszy
szczerze kochającej Boga, mówi: „Na łożu mym nocą szukałam umiłowanego mej
duszy, szukałam go, lecz nie znalazłam. «Wstanę, po mieście chodzić będę,
wśród ulic i placów, szukać będę ukochanego mej duszy». Szukałam go, lecz nie
znalazłam. Spotkali mnie strażnicy, którzy obchodzą miasto. «Czyście widzieli
miłego duszy mej?» Zaledwie ich minęłam, znalazłam umiłowanego mej duszy,
pochwyciłam go i nie puszczę, aż go wprowadzę do domu mej matki, do komnaty mej
rodzicielki” (Pnp 3, 1-4). Poznanie Boga nie jest na zatem po prostu dane:
jest procesem, czasami bolesnym, bo oczyszczającym, lecz z całą pewnością
uszczęśliwiającym już tu na ziemi, oraz będącym drogą do pełni szczęścia w
niebie.
W odpowiedzi
na pragnienie św. Faustyny, by poznać Boga „jakim Jest”, Jezus
uświadamia ją, że dla ludzkiego umysłu nie jest to możliwe, jednocześnie nie
pozostawia tego pragnienia niezaspokojonym, lecz wskazuje jej drogę poznania
Boga przez rozważanie Jego przymiotów. Najważniejszym z nich jest Boże miłosierdzie.
Ma ono charakter paschalny, o czym świadczy fakt, że odpowiadając na pragnienie
św. Faustyny, by poznać Boga, Zbawiciel wychodzi z „morza jasności” w
całym swoim niepojętym pięknie i „ranami jaśniejącymi”, jakby chciał nam
dać do zrozumienia, że tylko w świetle Jego męki możemy dostrzec prawdziwą
głębie Bożego miłosierdzia. Kończąc swoje objawienie, Pan „zakreślił ręka
znak krzyża”, na którym zwyciężył wszelki grzech tego świata.
Św. Antoni z
Padwy, doktor Kościoła, w swoich Kazaniach na I Niedzielę Adwentu pisze:
„Chrystus z ramionami otwartymi na krzyżu, niczym dwoma skrzydłami,
przyjmuje wszystkich, którzy do Niego przybywają i w schronieniu swoich ran
ukrywa ich przed zagrożeniem ze strony demonów… Rany Jezusa Chrystusa mówią o
nas Ojcu nie dla zemsty, lecz aby wyprosić miłosierdzie… Przez otwarcie boku
Pana dokonało się otwarcie bramy raju, przez którą rozjaśniał nad nami
blask wiecznej światłości”.
Jak głęboki
jest związek między czcią okazywaną męce Zbawiciela i darem Jego miłosierdzia,
świadczy nacisk jaki Jezus kładzie na pobożne odmawianie koronki i ukazuje
ogrom łask z nią związanych. Św. Faustyna pisze: „Kiedy weszłam do swej
samotni, usłyszałam te słowa: Kiedy przy konającym odmawiają tę koronkę, uśmierza
się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę i poruszą się
wnętrzności Miłosierdzia Mojego, dla Bolesnej Męki Syna Mojego” (Dz
811).
W
dzisiejszej perykopie, która w sposób wyjątkowy objawia Boże miłosierdzie,
najświętsze rany Zbawiciela znajdują się niejako w centrum przesłania
ewangelicznego.
„Jezus,
stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!» A to powiedziawszy, pokazał im
ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana” (J 20, 20).
Ukazanie się
Zmartwychwstałego przestraszonym i wątpiącym uczniom dokonuje się przez fakt
Jego stanięcia w cudowny sposób pomiędzy nimi, mimo drzwi zamkniętych; przez
pozdrowienie ich; oraz przez ukazanie im ran. To ostatnie jest najważniejszym
znakiem, po którym uczniowie rozpoznają Pana. Ponieważ Jezus Zmartwychwstały
jest ten sam, lecz nie taki sam, uczniowie rozpoznają w Nim swojego Mistrza nie
po wyglądzie, ani po głosie, lecz dopiero w odniesieniu do Jego męki i
odkupieńczej śmierci, która jest ostatecznym wyrazem miłości miłosiernej Boga
do upadłej ludzkości. Izajasz pisał o Ciepiącym Słudze Pańskim, że „w
Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5). Moc płynąca z widoku
przebitych rąk i boku Mesjasza uzdrowiła serca uczniów z najgorszej choroby:
niewiary, która odbiera możliwość zjednoczenia z Bogiem i przyjęcia Jego
miłosierdzia.
Nic więc
dziwnego, że Tomasz, który nie doświadczył łaski oglądania ran Chrystusa, nie
tylko pozostał w mrokach niewiary, lecz utwierdził się w swoim sceptycyzmie,
rzucając innym apostołom swoiste wyzwanie. Skoro uczniowie opowiedzieli mu, że
widzieli Jezusa, który rozmawiał z nimi i pokazał im swoje rany, to on poszedł
dalej i zażądał znaku związanego ze zmysłem dotyku: „Jeżeli na rękach
Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w
miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”
(J 20, 25). Co istotne, dyskusja między wiarą uczniów i niewiarą Tomasza
koncentruje się wokół ran Zbawiciela. Wątpiący apostoł nie mówi: „jeśli nie
uszczypnę Jezusa, lub jeśli nie pociągnę go za włosy, nie uwierzę”! Już to samo
w sobie byłoby swoistą obrazą Nauczyciela. Tymczasem Tomasz chce grzebać
palcami w otworach po gwoździach w przegubach Jezusa i włożywszy dłoń w Jego
bok, dotknąć serce Pana! Można się domyślać, że uparty uczeń raczej nie brał
pod uwagę takiej możliwości. On po prostu był pewien swego i chciał zamknąć
usta pozostałym apostołom.
Tymczasem
Jezus potraktował poważnie jego wyzwanie:
„A
po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z
nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: «Pokój
wam!» Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz
moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź
niedowiarkiem, lecz wierzącym (J 20, 26-27).
Jeżeli
zastanawiają nas słowa zmartwychwstałego Jezusa do uszczęśliwionej Jego
widokiem Marii Magdaleny: „Nie zatrzymuj Mnie (gr. me mou haptou,
dosł. nie dotykaj mnie), jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca” (J 20, 17),
to w dzisiejszej perykopie możemy znaleźć odpowiedź. Po chwalebnym
Zmartwychwstaniu życie Jezusa nabiera innego wymiaru, który przemienia i
udoskonala relacje panujące między Nim i wiązanymi z Nim ludźmi. On w swoim
przebóstwionym człowieczeństwie należy całkowicie do Ojca i do Kościoła, który
buduje jako swoje mistyczne Ciało, łącząc jego członki spoiwem wiary i
miłosierdzia. Maria natychmiast uwierzyła w Jego Zmartwychwstanie, więc nie
było potrzeby, aby Go dotykała / zatrzymywała „dla siebie”, odzyskując w Nim
ukochanego Nauczyciela sprzed Jego Paschy. Tomasz przeciwnie, jako człowiek nie
wierzący w powstanie Jezusa z martwych musiał wejść – wnioskując z jego słów –
w fizyczny kontakt z Jego śmiertelnymi ranami, aby odnaleźć wiarę i podjąć
apostolską misję, do której został powołany przez Boga.
Jego to
bowiem miłosierdzie objawia się w decyzji Jezusa, by przystać na warunki
Tomasza i poddać się świętokradczej palpacji. W tym geście Jezus niejako godzi
się na ponowne otwarcie swoich ran i swoiste – pojęte w sensie duchowym –
ukrzyżowanie na drzewie niewiary ucznia. Zmartwychwstały Pan podejmuje walkę o
Tomasza i gotów jest na uniżenie w posłuszeństwie Ojcu, o którym
powiedział: „Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co
Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym” (J
6, 39).
„Tomasz
Mu odpowiedział: «Pan mój i Bóg mój!» Powiedział mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego,
ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»”
(J 20, 28-29).
Wobec słów
Zbawiciela serce Tomasza doznaje głębokiej przemiany, która wcześniej stała się
udziałem innych uczniów. Jego nawrócenie jest tym głębsze, a wyznanie wiary tym
gorliwsze, im większa była niewiara i zatwardziałość serca, z jaką wcześniej
odrzucał świadectwo współbraci. Doskonałą ilustracją do tej przejmującej
perykopy są słowa św. Pawła z listu do Rzymian: „Gdzie jednak wzmógł się
grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje
królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość
wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego” (Rz 15,
20-21). Niewiara Tomasza stała się dla Jezusa okazją, aby objawić nieskończone
miłosierdzie Boga, który „nie chce śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i
żył” (Ez 33, 11).
Trudno
przyjąć, że Tomasz dotknął ran Jezusa. Nie wskazuje na to tekst dzisiejszej
perykopy, a gdyby tak było św. Jan nie omieszkałby o tym poinformować. Podczas
Ostatniej Wieczerzy Jezus powiedział do Piotra: „Wykąpany potrzebuje tylko
nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy»”
(J 13, 10). Nieczysty był ten, który Go wydał, a zatem o pozostałych apostołach
można powiedzieć, znajdowali się w „dobrej” kondycji duchowej. Tacy ludzie,
wobec świętości Boga objawionej w Chrystusie, okazują szacunek, zaś wyznanie
wiary Tomasza wskazuje na Jego autentyczną miłość do Jezusa jako Pana i Boga.
Tomasz nie mógł po prostu włożyć palców w rany Zbawiciela, tylko dlatego, że
wcześniej rzucił wyzwanie pozostałym apostołom…
W książce
wywiadzie, jaki Barrie Schwortz udzielił Grzegorzowi Górnemu, amerykański
badacz Całunu Turyńskiego powiada o pewnym znamiennym epizodzie:
„Jako
pierwszego do przeprowadzenia badań turyńczycy wyznaczyli szwajcarskiego
kryminologa Maxa Fei - Sulzera z Zurychu. Był jednym z pionierów wykorzystania
taśmy klejącej do pobierania próbek z ubrań osób bodących ofiarami przestępstw.
Frei postanowił zastosować tę samą technikę wobec Całunu Turyńskiego. W drodze
do pałacu wstąpił do kiosku i kupił najtańszy krążek taśmy klejącej. Pobieranie
pyłków roślin z Całunu wyglądało tak, że kciukiem dociskał on taśmę do płótna,
a następnie ją odrywał. Kiedy to zobaczyliśmy, po prostu oniemieliśmy.
Niestety, w każdym miejscu, w którym Frei dociskał taśmę, pozostawał lepki
ślad. (…)
Max Frei był
z wyznania zwinglistą, a więc reprezentantem tego nurtu w protestantyzmie,
który jest wrogi wobec relikwii. Być może z tego wynikało jego podejście do
Całunu?
Nie obchodzi
mnie, jakiego wyznania był Frei. On się tam zjawił jako badacz, a nie jako
przedstawiciel jakiejś konfesji. Pod tym kątem oceniałem też jego postępowanie,
które nie było profesjonalne naukowo. W naszej ekipie byli również ludzie
niewierzący, ale wszyscy uznaliśmy, że obowiązują jakieś standardy zawodowe.
Tymczasem Frei kontynuował swoje badania. Pobrał około dwudziestu próbek, ale w
pewnym momencie podszedł z taśmą klejącą do twarzy mężczyzny na Całunie. Wtedy
nie wytrzymał Jackson. Gdy Frei chciał już przycisnąć taśmę do oblicza na
płótnie, Jackson doskoczył do niego, złapał go za klapy i gwałtownie odciągnął
od stołu. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby mieli zamiar się pobić. Po
ostrej wymianie zdań i mediacji, której się podjął profesor Luigi Gonella,
ostatecznie zadecydowano, że nikt nie będzie przyklejał taśmy w tym miejscu
Całunu” (B. Schwortz „Oblicze Prawdy. Żyd, który badał Całun Turyński”,
str. 43-46).
W każdym
przyzwoitym człowieku rodzi się opór wobec niestosownych zachowań wobec rzeczy
świętych, bez względu na to, czy jest on wierzący, czy nie. Jak wobec tego
myśleć, że św. Tomasz, mając na wyciągniecie ręki żywego Jezusa, widząc Go i
słysząc Jego odpowiedź na rzucone, być może pod wpływem emocji, wyzwanie innym
uczniom, wyciągnie swoją dłoń i sprofanuje Jego święte rany?
Na koniec
warto podkreślić, że Boże miłosierdzie nie jest bynajmniej jak joker, którego
Bóg wyciąga z rękawa w jakiejś dziwnej grze z szatanem, ilekroć uzna za
stosowne zbawić grzesznika, który wcale tego zbawienia nie pragnie. Do
zbawienia niezbędne jest nawrócenie, nawet w ostatniej chwili życia, a łaska
przebaczenia płynie z ofiary odkupieńczej Chrystusa. Św. Faustyna pisała: „Poznaję
coraz lepiej, jak bardzo każda dusza potrzebuje miłosierdzia Bożego w całym
życiu, ale szczególnie w śmierci godzinie. Koronka ta jest na uśmierzenie
gniewu Bożego jako mi Sam powiedział” (Dz 1036). Warto to jeszcze raz
podkreślić: miłosierdzie Boże nie anuluje Bożej sprawiedliwości, lecz w akcie
swojej nieskończonej miłości do nas, grzeszników, Pan Bóg obdarza nas łaską
odkupienia i usprawiedliwienia płynącą z ofiary krzyżowej swego Syna: „Napisz,
gdy tę koronkę przy konających odmawiać będą, stanę pomiędzy Ojcem, a duszą
konającą nie jako Sędzia sprawiedliwy, ale jako Zbawiciel miłosierny” (Dz
1541).
Ofiara
Chrystusa uobecnia się na sposób mistyczny w duszach – żertwach, zwanych też
„piorunochronami”, czyli w mężczyznach i kobietach wybranych przez Pana, aby –
jak św. Paweł – w swoich ciałach dopełniali braki udręk Chrystusa dla
dobra Jego Ciała (por. Kol 1, 24). Niektórzy z nich, jak św. Ojciec Pio,
obdarzeni są stygmatami, czyli niewidzialnymi lub widzialnymi ranami rąk, nóg i
boku, upodabniającymi ich do Jezusa cierpiącego i zbawiającego świat.
Jedną z
takich osób była bł. Anna Katarzyna Emmerich, której nie oszczędzono cierpień
obcesowego i upokarzającego badania stygmatów:
„W nocy z
niedzieli na poniedziałek, 9 sierpnia 1919 roku rozpoczął się szczególny okres
jej męki. Przez całą noc, z krótkimi tylko przerwami, obserwatorzy świecili jej
w twarz i straszyli częstym wołaniem. W poniedziałek rano rozpoczęło się
przesłuchanie. Pytania stawiał doktor Rave. Jednocześnie oglądano jej
stygmaty i dotykano ich bez najmniejszego taktu i wyczucia. Przesłuchanie
trwało cały dzień, aż wieczorem, chora z wyczerpania, straciła przytomność.
Przez następną noc zadręczano ją w taki sam sposób jak poprzedniej nocy. We
wtorek kontynuowano przesłuchania i oględziny. (…) Potem przeczytano protokół,
a w tym samym czasie każdy członek komisji ponownie oglądał stygmaty i
dotykał ich (…). Później tak o tym mówiła: „To były najtrudniejsze godziny,
jakie kiedykolwiek przeżywałam. Dobijał mnie wstyd i udręka, których
doznawałam, gdy mnie odsłaniano i gdy słuchałam ich komentarzy. Kiedy
usiłowałam choć trochę zasłonić piersi, na powrót rozpinano mi koszulę” (O.
Thomas Wegener „Bł. Katarzyna Emmerich. Stygmaty i wizje”, s. 217-218).
Dziękując
Bogu za dar miłosierdzia udzielanego nam przez Jego Syna w Duchu Świętym,
pamiętajmy, że „W Nim mamy odkupienie przez Jego krew” (Ef 1, 7),
ponieważ „Jezus Chrystus jest tym, który przyszedł przez wodę i krew,
i Ducha, nie tylko w wodzie, lecz w wodzie i we krwi. Duch daje
świadectwo, bo jest prawdą” (1 J 5, 6). Wyrażajmy zatem naszą wdzięczność
Bogu Ojcu za krew Jego Syna, dając świadectwo w mocy Ducha Świętego naszym
codziennym życiem, że Jezus Zmartwychwstały jest Panem każdej naszej myśli, każdego
słowa i każdego uczynku, i że nie potrzebujemy dotykać Jego świętych ran, aby
uznać w Nim naszego Boga.
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.