Szczęść Boże.
Zawsze byłam osobą wierzącą. Jako młoda
dziewczyna przeszłam formację oazową, mój mąż również, choć nieco później. Moi
rodzice byli w Domowym Kościele, więc naturalną siłą rzeczy i my trafiliśmy do
tej wspólnoty.
Po wielu latach jednak coś zaczęło się sypać.
Rozpadł się krąg do którego należeliśmy, a nieco później po 16 latach, rozpadło
się moje małżeństwo.
Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień,
z kryzysem walczyliśmy- a może tylko ja walczyłam... kilka lat. Nastąpił
koniec, koniec wszystkiego, dla mnie zawalił się świat...
Wiedziałam, że nie poślubiłam anioła, ale
zawsze wierzyłam, że skoro ślubowaliśmy sobie u stóp Matki Bożej i byliśmy we
wspólnocie, to pokonamy każdy kryzys. Tak się jednak nie stało... Mój mąż
porzucił wszystkie wyznawane dotychczas wartości. Zamieszkał z inną kobietą, porzucił
własnych synów(choć wcześniej uczestniczył w różnych formach aktywnego
ojcostwa),zaczął zionąć nienawiścią do mnie... Zawalił mi się cały świat...
Podjęłam wówczas pracę 160 km od domu, wyjeżdżałam
na trzy dni. Wcześniej były plany, że jeśli ta praca wypali, zadomowię się w
nowym miejscu przeniesiemy się tu całą rodziną. Jednak, gdy to stało się
możliwe, mój mąż miał już własne plany-beze mnie... Nasz średni syn wpadł w
depresję i bunt zarazem... Ojciec podsycał jeszcze jego stan, o wszystko
oskarżając mnie, bo wyjeżdżam rzekomo dla własnej kariery, a może do
kochanka....
Byłam załamana, ale wiedziałam, że moją mocą
jest Bóg. Tylko On może poukładać moje nagle tak pogmatwane życie. Buszując po
internecie w poszukiwaniu czegoś, co da mi namiastkę wspólnoty, grupy wsparcia
poznałam Sychar-wspólnotę trudnych małżeństw. Tamtejsze świadectwa umocniły
mnie w przekonaniu, że warto trwać mimo wszystko. Dlatego dziś, choć jestem po
cywilnym rozwodzie, nadal noszę obrączkę i codziennie modlę się za mojego męża.
Wtedy również na jednym z katolickich portali
poznałam Anetkę. Zaczęłyśmy często rozmawiać i ona powiedziała mi, że jest taka
strona Modlitwy Wstawienniczej-mogę tu wpisać moją intencję, a grupa się za
mnie pomodli. Wpisałam, ale postanowiłam zrobić coś więcej... Uznałam, że
zamiast użalać się nad sobą, może warto coś z siebie dać, coś co mnie
zmobilizuje do trwania przy Bogu. Zapisałam się do grona modlących się. Swoje
intencje umieszczałam od czasu do czasu, gdy znalazłam chwilę i dostęp do
komputera, ale intencje modlitwy ustawiłam tak, by odbierać je na telefonie
zawsze i wszędzie. Zaczęłam częściej modlić się za innych niż za siebie. Na
efekty długo nie musiałam czekać... Do dziś nie poukładałam spraw z mężem, przegrałam
w sądzie, on prawie nie widuje dzieci... Jednak wszystko inne zaczęło się
układać. Wyjechałam z dziećmi i od ponad roku mieszkam kilka minut od pracy. Moi
synowie choć tęsknią za ojcem jakoś się pozbierali, zaczęli się uczyć, po
depresji nie ma śladu. A ja choć są chwile gorsze i lepsze chodzę do pracy, zajmuję
się domem i jestem pełna radości i ufności, że to Bóg kieruje moim życiem.
Ten rok pomiędzy tym jak zawalił mi się
świat, a tym jak zaczęłam nowe życie sama z trzema synami był największą szkołą
zaufania Jezusowi. Nigdy przedtem, ani potem nie było tyle znaków zapytania i
jednocześnie tyle wyraźnego rozeznania-wiem co mam robić! Rodzina
i przyjaciele czasem mówili-czy ty dobrze robisz, czy dasz sobie radę? A ja
zawsze odpowiadałam to jest przemodlona decyzja, Pan Bóg nade mną czuwa. To co
wtedy pomogło mi przetrwać to modlitwa, która sprawiła, że potrafiłam Bogu
zawierzyć wszystko i mimo wszystko...
Dziś choć nadal nie wiem co mnie czeka - kolejna
rozprawa?... Kolejne przykrości i upokorzenia ze strony męża?... Nie wiem, ale
wiem, że najważniejsze jest to, bym trwała w Bogu i uczyła wiary moje dzieci
oraz uczyła się kochać mojego męża, choć wyrządza nam tyle krzywdy....
Chwała Panu!
Monika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.