Ewangelia,
którą rozważamy podczas dzisiejszej Liturgii Słowa opowiada –
podobnie jak miało to miejsce w poprzednią niedziele – o mocy
wiary. Jednak zdaje się ona być negatywem obrazu, który św. Marek
Ewangelista nakreślił nam w zeszłym tygodniu. Wówczas
zachwycaliśmy się niezłomną wiarą Jaira, przełożonego
synagogi, która stała się dla Jezusa okazją do objawienia swojej
władzy nad śmiercią, oraz niemniej głęboką wiarą nieznanej z
imienia kobiety, udręczonej wieloletnim, wyniszczającym fizycznie
oraz zabijającym w wymiarze społecznym, upływem krwi. Dziś dziwi
nas, podobnie jak Jezusa, niedowiarstwo (gr. apistian) jego rodaków
z Nazaretu.
Gdy
się przyjrzymy dokładniej piątemu rozdziałowi Ewangelii według
św. Marka, możemy dostrzec swoiste crescendo objawiającej się w
mocy Boga ustanawiającego przez posługę Jezusa swoje królestwo na
ziemi. W kraju Gerazeńczyków Jezus pokazał swojemu największemu
wrogowi Szatanowi jego miejsce w szeregu, „okazując łaskę”
Legionowi demonów i zezwalając mu na wejście w stado świń. Jeśli
uwzględnimy z jednej strony, że diabeł i poddane mu upadłe anioły
zgrzeszyły pychą, uważając ludzką naturę za niegodną Wcielenia
Syna Bożego, a z drugiej pojmiemy, że świnie były przez
Izraelitów uważane za zwierzęta nieczyste, wówczas zrozumiemy
jakiego upokorzenia doznały złe duchy, wychodząc z człowieka i
opętując wieprze. Zwycięstwo Jezusa nad ojcem grzechu było tu
bezsprzeczne i poniżenie diabła całkowite.
Uzdrawiając
„mimo woli” cierpiącą na chroniczny upływ krwi kobietę,
Zbawiciel okazał swoje całkowite panowanie nad konsekwencją
grzechu pierworodnego, który wprowadził w życie ludzi cierpienie,
czyli nad chorobą. Św. Łukasz uczy nas, że od momentu chrztu
świętego, kiedy to „Duch Święty zstąpił na Niego,
w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos:
«Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie»” (Łk
3, 22), Jezus został namaszczony Mocą z wysoka i otrzymał formalne
pełnomocnictwo od Wszechmogącego Stwórcy nieba i ziemi, aby
wypełnić Jego wolę, polegającą właśnie na pokonaniu diabła,
grzechu i śmierci wiecznej: „Pełen Ducha
Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w
Duchu [Świętym] na pustyni czterdzieści dni, gdzie był kuszony
przez diabła” ( Łk 4, 1). Pełnia Ducha Świętego nie
opuściła Zbawiciela po Jego zwycięskiej potyczce z szatanem, ale
zaczęła rozlewać się na tych wszystkich, którzy uwierzyli –
jak chora kobieta – że nawet dotyk Jego płaszcza daje łaskę
uwolnienia z choroby. Św. Paweł doskonale ujął cudowną dynamikę
działania Ducha Świętego: „Gdzie jednak wzmógł się
grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska,
aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska
przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia
wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego” (Rz 5, 20-21).
Uzdrowienie
córki Jaira było w tym sensie nie tylko objawieniem wszechmocy Boga
miłośnika życia, pochylającego się z czułością nad
cierpieniem rozpaczającego ojca, lecz przede wszystkim ukazało nam
istotę misji Mesjasza. Polegała ona na objawieniu królowania łaski
dzięki śmierci Sprawiedliwego, którego Ojciec wskrzesił z
martwych w mocy tego samego Ducha, który przez Jezusa uzdrawiał i
ożywiał umarłych. Ostatecznym bowiem celem naszej ziemskiej
pielgrzymki jest osiągniecie życia wiecznego w tym, który jest
Drogą, Prawdą i Życiem.
W
kontekście powyższych wydarzeń wydawałoby się, że mesjańska
misja Jezusa wśród Izraela nie powinna napotkać większych
problemów, przynajmniej wśród prostego ludu, który nie był
zarażony pychą faryzeuszów i uczonych w Piśmie, czy wrogością
lękających się o władzę saduceuszów i kapłanów. Tymczasem już
w pierwszych wersetach szóstego rozdziału swojej Ewangelii św.
Marek wylewa na głowę czytelników przysłowiowy kubeł zimnej
wody, za sprawą Jego rodaków Jezusa z Nazaretu.
„Wyszedł
stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu
Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze;
a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to
ma? I co za mądrość (gr.
sophia), która Mu jest dana? I takie cuda (gr.
dynameis) dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla (ho
tekton), syn
Maryi,
a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas
także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im:
«Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu
może być prorok tak lekceważony». I nie mógł tam zdziałać
żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił
ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne
wsie i nauczał”
(Mk 6, 1-6).
Jezus
prowadzony przez Ducha Świętego podjął się misji bodaj
najtrudniejszej: głoszenia Dobrej Nowiny o królestwie tym, wśród
których dorastał i żył w ukryciu przez kilkadziesiąt lat,
pracując jako cieśla, być może w pobliskim Seforis. Jak każdy
pobożny Żyd, Jezus poszedł w szabat do synagogi i zaczął
nauczać. Św. Marek, podobnie jak św. Mateusz, nie podaje
szczegółów nauczania Pańskiego, natomiast św. Łukasz pisze, że
Pan odnalazł w księdze Izajasza fragment, w którym prorok opisuje
swoje posłannictwo (por. Łk 4, 16-19). Jezus nie był z pewnością
pierwszym, ani ostatnim Żydem, który przeczytał i komentował
wspomniane wersety, jednak tylko On miał prawo ogłosić: „Dziś
spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” ( Łk
4, 22).
Reakcją
mieszkańców Nazaretu na słowa Jezusa było zdziwienie i zdumienie,
które szybko ustąpiło pytaniu o źródło Jego mądrości i mocy:
„Skąd On to ma?” Podobnie jak faryzeusze, którzy nie
podważali rzeczywistości cudów Jezusa, lecz szukali ich
wytłumaczenia wygodnego dla siebie, choćby wiązało się to z
oskarżeniem Go o konszachty z Belzebubem i o uprawianie czarów,
rodacy Chrystusa nie podważali mądrości Bożej płynącej z Jego
słów i nie negowali mocy Bożej objawiającej się w czynionych
przez Niego cudach. Po prostu nie mogli zaakceptować prawdy, że
cieśla i samozwańczy nauczyciel, którego niektórzy być może
pamiętali jako biegającego po ulicach miasta w samej koszulinie
kilkuletniego brzdąca, jest oczekiwanym Mesjaszem, który przyszedł
wypełnić proroctwa właśnie „dziś”, wśród nich…
W
kolejnym pytaniu mieszkańców Nazaretu pobrzmiewa zawoalowana
pogarda. Zwykle syna określano w odniesieniu do Ojca. Tak właśnie
brzmi pytanie w Ewangelii św. Łukasza: „Czy nie jest to syn
Józefa?” (Łk 4, 22); u św. Mateusza nie jest już tak
sympatycznie: „Czyż nie jest On synem cieśli?” (Mt 13,
55); tymczasem u św. Marka ojciec jest w ogóle pominięty: „Czy
nie jest to cieśla, syn Maryi?” (Mk 6, 3). Czyżby rodacy
mieli problem z pochodzeniem Jezusa, wytykając Mu w ten sposób, że
owszem, Maryja była Jego matką, ale Józef niekoniecznie ojcem, co
najwyżej litościwym człowiekiem, bo nie wyrzekł się małżonki,
która „wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną
za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1, 18). Tyle, że oni nie
wiedzieli o niepokalanym poczęciu Matki Bożej, ani nie rozpoznawali
obecności Ducha Świętego w nieskazitelnym życiu jej i Jezusa:
jedynych dwóch osób w historii ludzkości, które były wolne od
grzechu pierworodnego i nigdy nie popełniły żadnego grzechu
„myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. Można odnieść
wrażenie, że sercach wielu ludzi z Nazaretu zalegał trujący śluz
złośliwych podejrzeń i insynuacji i plotek, które zabijały łaskę
wiary zanim zapuściła korzenie w ich sercach.
Do
mieszkańców Nazaretu w szczególny sposób odnoszą się słowa z
Prologu św. Jana Ewangelisty o Słowie, które „Przyszło do
swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1, 11). Owszem
tolerowali oni, może nawet akceptowali Jezusa, syna Maryi, lecz nie
potrafili zaakceptować w Nim Bożego proroka i Mesjasza, w którego
Wcieleniu i zbawczej misji objawiła się pełnia czasów. Zanim
zrobiła to Jerozolima, czasu swojego nawiedzenia nie rozpoznało
Nazaret (por. Łk 19, 44), lekceważąc „swojego” proroka i
traktując Go z nieuzasadnionym niedowiarstwem. Być może z powodu
kompleksów wynikających z lekceważącego ich traktowania przez
innych Żydów wyrażonego pytaniem Natanaela: „Czyż może być
co dobrego z Nazaretu?” (J 1, 46), a może z powodu zbyt
silnego przywiązania do stereotypów, wedle których Mesjasz
powinien być nie cieślą z szemranym pochodzeniem, lecz wywodzącym
się z rodu Dawida niepokonanym wojownikiem, odrzucili Ewangelię
Jezusa i usiłowali Go zabić za stawianie się na równi z Eliaszem
i Elizeuszem (por. Łk 4, 22).
Mieszkańców
Nazaretu nie przekonały cuda Jezusa, o których musieli słyszeć,
ponieważ oczekując na zbrojną interwencję Bożą, przez wiele lat
nie dostrzegali cudu codziennej obecności wcielonego Boga
zamieszkującego pośród nich. Fabrice Hadjadj, nawrócony na
katolicyzm francuski filozof, napisał o Jezusie: „Jeśli czyni
cuda, to w taki sposób, by uniknąć spektakularnego efektu.
Zbawiciel nie przesłania sobą Stwórcy, bo przecież to jest jeden
i ten sam Bóg. Dlatego rzeczy niezwykłe, których dokonuje, nie
mają odrywać od zwyczajnego życia, ale sprawiać, że na nim
właśnie się skupimy. Bo zwyczajne życie w nim samym wzięło
początek i jest szczególnym miejscem działania Jego opatrzności”
(Fabrice Hadjadj „Zmartwychwstanie. Instrukcja obsługi”,
s. 17). W rezultacie sąsiedzi i znajomi, którzy przez tyle lat
mieli Syna Bożego na wyciągnięcie ręki, tylko dla siebie, stali
się na wieki niejako negatywem obrazu wielkich łask Bożych
mogących stać się udziałem tych, którzy wierzą w Jezusa,
ponieważ przez swoją nieprzejednane niedowiarstwo pokazali, że
wobec naszego braku wiary sam Bóg jest „bezradny”: „I nie
mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył
ręce i uzdrowił ich” (Mk 6, 5).
Jaką
naukę niesie dziś dla nas to przykre wydarzenie sprzed ponad 2000
lat? Ojciec św. Franciszek, komentując historię spotkania Jezusa z
rodakami w Nazarecie, opisaną przez św. Łukasza, powiedział:
„Spójrzcie
jednak jak wszystko uległo zmianie: zaczynają od tego co piękne,
od podziwu, a kończą zbrodnią: chcą zabić Jezusa. Dzieje się to
wszystko z zazdrości, z nienawiści. Nie jest to tylko wydarzenie,
które miało miejsce dwa tysiące lat temu: dzieje się każdego
dnia w naszych sercach, w naszych wspólnotach. Kiedy w jakiejś
wspólnocie powiada się: «Jakiż wspaniały jest ten, który do nas
przyszedł!». Mówi się o nim dobrze pierwszego dnia, drugiego
mniej, a trzeciego zaczynają się plotki, aż do odzierania ze
skóry. (…) Aby był pokój we wspólnocie, rodzinie, kraju, w
świecie, musimy zacząć od bycia z Panem Bogiem. A gdzie jest Pan
nie ma zazdrości, nie ma przestępstw, nie ma nienawiści, nie ma
zazdrości. Istnieje braterstwo. Prośmy o to Pana: abyśmy nigdy nie
zabijali bliźniego naszym językiem, abyśmy byli z Panem, tak jak
wszyscy będziemy w Niebie. Niech się tak stanie”
(Papież Franciszek, Homilia z dn. 02.09.2013, za: www.deon.pl ).
Święty
Paweł uczy nas dziś, że owo bycie z Panem Bogiem, o którym mówi
papież Franciszek jest możliwe tylko w postawie autentycznej
pokory. To pycha bowiem jest matką wszystkich innych grzechów,
których ojcem jest diabeł. Ona nas zaślepia i sprawia, że nawet
Boże dary, przyjmowane z poczuciem wyższości mogą stać się dla
nas okazja do odejścia od Boga: „Aby zaś nie wynosił mnie
zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała,
wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił
pychą (…) Najchętniej więc będę się chlubił z moich
słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa” (2 Kor 12,
7. 9). Tylko wówczas, gdy z pokorą otworzymy serca na moc
Chrystusa, nie spowszednieje nam Jego obecność w Najświętszym
Sakramencie, oraz Słowie Bożym i będziemy zdolni – dzięki
wierze, której zabrakło mieszkańcom Nazaretu – dostrzec Go w
każdym człowieku, nawet w tym, który od trzydziestu lat mieszka w
domu obok, a którym być może aż do dziś skrycie
pogardzaliśmy.
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.