Zawsze nurtowały mnie pytania o właściwe rozeznanie sytuacji, zachowań ludzkich, intencji.
Bo to wielka
niewiadoma, jak ktoś się zachowa w danej chwili i co ma wpływ na jego zachowanie,
na podejmowanie decyzji oraz czy ktoś trzeci może na te decyzje mieć wpływ……
Od początku
lat 80-tych, kiedy podjęłam pierwszą pracę , nie istniała potrzeba roztrząsania
tych zagadnień, każdy myślał o aprowizacji, cieszył się, jak dziecko, gdy
zdobył mydło, czy papier toaletowy… Pracowałam wtedy z cudownymi ludźmi, ba
niektórzy pamiętali mojego dziadka Kazimierza, którego mnie nie dane było
poznać, czule, ze słodyczą wspominali Go, jako człowieka o wielkim sercu, pogodnego i
życzliwego. Wtedy koleżeńskość, wzajemna pomoc i serdeczna życzliwość były na porządku dziennym. Nikt sobie nie
wyobrażał inaczej.
I z takimi
dobrymi ludźmi wkroczyłam, na początku bardzo nieśmiało, w swoje życie
zawodowe.
Lata 80-te ,
czasy chude, szare ale też dla młodych zbuntowanych jak ja , na przekór
wszystkiemu kolorowe, takich makijaży, fantastycznych fryzur i sukienek szytych
samodzielnie i farbowanych z gazy aptecznej--- teraz nikt już ani tak nie zrobi, ani nie
wyczaruje…
Było kolorowo i czuło się powiew zmian, szczególnie po 2 czerwca 1979 roku, gdy nasz Papież wołał „Odnów oblicze ziemi….. tej ziemi „
Było kolorowo i czuło się powiew zmian, szczególnie po 2 czerwca 1979 roku, gdy nasz Papież wołał „Odnów oblicze ziemi….. tej ziemi „
No ale praca,
była dla każdego i były zdrowe relacje międzyludzkie, ludzie się znali w pracy
i po pracy, nie ważne, czy wiedzieli o sobie wszystko czy nie.
Znali się i byli sobie życzliwi. Miałam ogromne szczęście, bo moimi przełożonymi
byli mężczyźni poważni, w wieku mego ojca i dużo starsi. Rycerscy wobec kobiet,
całują w dłoń, wstający, gdy kobieta wchodziła do pokoju, słowem szarmancy w
każdym calu. I takimi ludźmi, z takim zespołem wkroczyliśmy w 1989 rok.
Oczywiście z nadzieją, radością — teraz wiem, że na wyrost , w kolejną niewolę tym razem gospodarczą, społeczną i moralną.
Jeszcze
przez dwa następne lata było jak dawniej, ale po 1992r zaczęły dochodzić groźne
pomruki zmian… zmian w traktowaniu ludzi. Szokiem było dla mnie jak usłyszałam
wrzaski młodego „kierownika” na starszego pracownika, niecenzuralne odzywki,
takie wgniatanie w ziemię. A później poszło już jak z płatka.
Zaczęłam z lękiem przychodzić do pracy, sama
już wtedy byłam na kierowniczym stanowisku i to bardzo odpowiedzialnym, mając
35 lat zarządzałam największym biurem telekomunikacji w Warszawie. Głównym
dyrektorem została osoba z nadania solidarnościowego , która weszła momentalnie
w nepotyzm…… Nie było dobrze.
Zaczęto
weryfikacje przydatności, umiejętności, tudzież wykształcenia, no i plaga
pierwszych szkoleń. Bo wszyscy muszą i już. Najpierw komputerowe a później te
dla kadry zarządzającej.
No i dowiadywałam się, że wszystko zależy ode
mnie samej, że sama mogę świat zdobyć, że wystarczy pozytywne myślenie, „mówisz
i masz” , że muszę umieć wszystko sprzedać, a najbardziej siebie samą, bo to
mnie kupią a nie to co ja oferuję. Techniki manipulacji. Wzbudzania potrzeb u
drugiej osoby, sprzedaż zagrożeń, no i te na bazie podświadomości.
Bywały takie
momenty, że wierzyłam w to co mówią, prawdą jest też to, że społeczeństwo, które
w latach 90-tych nie miało od czynienia, nie znało wszelkich marketingowych
manipulacji bardzo szybko im ulegało – a firmom, a mojej szczególnie na tym
najbardziej zależało, stąd wyniki sprzedażowe były rewelacyjne a apetyty prezesów rosły jeszcze szybciej.
Wszystko ma
swój koniec… i tu też tak było , zaczęły się spadki sprzedaży i zaczęło się
piekło. Mniejszy zysk – to musi być i mniejszy koszt. To co zrobić-? Zwolnić
starych, dobrych pracowników, bo są za drodzy, bo pamiętają dobre czasy i mogą
młodych uczyć „niemodnych zachowań”. Tak
wszedł niespostrzeżenie wyścig szczurów. Żadnych hamulców, awanse poprzez łóżko,
wzajemnie szpiegowanie, donoszenie jeden na drugiego, mało tego „od góry” szło
polecenie i zachęta, aby pracownicy donosili na swoich przełożonych. I wtedy
zawsze znalazła się co najmniej jedna osoba w zespole która z jej samej
wiadomych pobudek to czyniła. Najczęściej był to strach przed utratą pracy, lub
pewien stopień nietykalności. I tak deprawowano ludzi. Wtórna bolszewia!
Metody były
rzeczywiście iście stalinowskie- a szczególnie gdy nadchodził piątek, każdy z
nas zaczynał się bać - bo w piątki zaczęto przekazywać ludziom takie
informacje, po których nie można było spokojnie przeżyć weekendu…. zresztą tak
jest do dziś w większości korporacji.
Nie chcę więcej opisywać z czym przyszło mi
się mierzyć na co dzień, byłam na stanowisku dyrektorskim, moja popularność
wśród pracowników była solą w oku dla moich przełożonych. Nie pozwalałam
zwalniać ludzi z dnia na dzień – ( była taka moda) . Walczyłam o dodatkowe
wynagrodzenie za dodatkowe prace, sama ludzi szkoliłam. Ale inaczej. To się nie podobało.
Zaczęłam odczuwać totalne zagrożenie, z lękiem jeździłam
do pracy…… szkolenia na których wmawiano, że dasz sama ze wszystkim radę
absolutnie nie zdały egzaminu. Bzdura. Coraz większe rozterki, nerwy,
bezsenność … i bezradność, bo przychodzili do mnie ludzie i skarżyli się na złe
traktowanie, płakali… a ja byłam bezsilna. Owszem stawiałam się przełożonym,
nawet bardzo , szczególnie wtedy gdy kazali kłamać i oszukiwać klientów przy
nowych promocjach…. Wiadomo, do czasu…. nie wytrzymał mój organizm…. po 23
latach musiałam odejść.
Co wtedy
czułam? Ból, ogromny ból, wypalenie i żal, że zostawiłam ”swoich „ ludzi na pożarcie wilkom. Ale jak
się później okazało wszyscy odeszli, zanim ja złożyłam przemyślaną rezygnację.
Też mieli dość.
Czy w tamtym
czasie byłam przy Panu Jezusie? No nie bardzo, przecież sama, wszystko sama i
ode mnie wszystko zależy….
Jak
odeszłam po tylu latach pracy, poszłam
się poskarżyć Panu Jezusowi. Pamiętam
Kościół był zamknięty, ale była piękna pogoda, przy figurze Matki Najświętszej
przesiedziałam pół dnia mówiąc Matce o wszystkim, płacząc i modląc się. I te łzy, tą swoją rozpacz, żal
i ból zostawiłam Matce. Pamiętam, że poczułam wtedy jakbym zrzuciła z siebie
czarną, nieprzeniknioną pelerynę, poczułam się czysta i lekka. Zrozumiałam
nareszcie, że sama to ja mogę dobrze ręce umyć … i nic poza tym…. że do
wszystkiego potrzebna jest Łaska Boska, Boże prowadzenie. A ja sama wtedy
chciałam być jak Bóg, tak nas uczono przecież.
Ten proces
powrotu na właściwą ścieżkę zaczął się kilkanaście lat temu i ten proces cały
czas trwa. Należy codziennie prosić, aby Pan prowadził, bo już nie ma czasu na
to, aby zboczyć z dobrej drogi. Owszem wypadam ze ścieżki poprzez grzech, upadam,
bo nędza moja jest wielka, ale Pan dał mi ogromną świadomość mojej własnej
marności, nędzy….. dlatego trzymam się Go kurczowo i niechby się działo nie
wiem co - ja Panie Twej ręki już nie puszczę……
5.12.2016r
EKS
BOŻE, JAKIE TO PRAWDZIWE.TAK WŁAŚNIE ZGODNIE Z PLANEM NISZCZONO LUDZI I CALĄ NASZĄ OJCZYZNĘ.TERAZ JESTEŚMY STADEM WILKÓW. JP2 PROSZĘ POPROWADŻ NAS DROGĄ DO JEZUSA.
OdpowiedzUsuń