Moi Drodzy! Chciałbym podzielić się z Wami
świadectwem mojej ziemskiej wędrówki, której dzisiejszy przystanek okazał się
być oazą na pustyni ziemskiego płaczu i udręk, ale po kolei...
Urodziłem się nie tak dawno, bo w 1991 roku w
dość dużym wielkopolskim mieście. W rodzinie katolicko letniej, ale bardziej
gorącej niż zimnej - za wyjątkiem babci, która pełniła funkcję katechetki, do
czego upoważniał ją wtedy ukończony kurs katechetyczny. Moje przyjście na świat
było wielką radością dla całej mojej rodziny. Radością, którą niestety po
upływie roku przerwał mój ojciec, zostawiwszy mamę i mnie dla innej kobiety.
Tutaj warto nadmienić, że przed wstąpieniem w związek małżeński z moją mamą,
był on związany z innymi kobietami, z którymi także miał dzieci. Nie inaczej
było i tym razem - kolejne dziecko, później kolejna kobieta, kolejne dziecko i,
niestety, zapomnienie o tych, których spłodziło się wcześniej. Tak więc, ojciec
odszedł i do dnia dzisiejszego nie wykazuje większego zainteresowania moją
osobą, ceniąc sobie bardziej alkohol i kolejne panie.
Zostałem zatem z mamą i jej rodziną, bowiem
na krewnych ojca także liczyć nie mogliśmy. Rodzina mamy skromna: samotna matka
(moja babcia) i owdowiała babcia (moja prababcia).
Wszystko skomplikowało jeszcze bardziej
załamanie psychiczne mamy, przez które wpadła ona w depresję, nerwicę i, co
najgorsze, narkomaństwo. Ten destrukcyjny nałóg szybko zabrał mamę z tego
świata. Mimo usilnych prób, nie udało się wyrwać jej ze szponów uzależnienia...
Mając trzy-cztery lata, zacząłem coraz częściej przebywać w domu babci, będąc
chronionym przez nią przed widokiem upadającego człowieka - mojej mamy. Szósty
rok mojego życia to wiadomość o śmierci mojej rodzicielki, ksiądz, który
początkowo nie chciał wydać zgody na katolicki pogrzeb i sam pochówek, który
ostatecznie z wielką czcią odprawił ojciec zakonnik z pobliskiej miejscowości.
Z uwagi na ograniczony kontakt z mamą w czasie, gdy świadomość dziecka
pozwalała zapisywać już pewne obrazy w pamięci, nie przeżyłem tego tak bardzo
osobiście. Płakałem, bo płakali inni...
No i tak zostałem w domu moich babć - mamy
mojej mamy i jej mamy. :) Od tego czasu, pod względem materialnym, w życiu nie
brakowało mi niczego - obie te kobiety poświęciły całe swoje życie dla mnie,
próbując zrekompensować mi traumatyczne przeżycia, których może nie pamiętałem
z aptekarską precyzją, ale które wyryją w przyszłości poważny ślad na mojej
psychice.
Szkoła podstawowa, Pierwsza Komunia Święta,
złamana noga, którą trzeba było złożyć operacyjnie, wczasy, kupno psa i wiele
innych niesamowicie pozytywnych chwil, w których zawsze obecne były przy mnie
obie babcie. Sielanka...
...która
zakończyła się w drugiej klasie gimnazjum, kiedy to zacząłem słabnąć,
przebywając na dużych, otwartych przestrzeniach lub w tłumie ludzi. Dziecięcy
jeszcze kilka lat temu mózg pochłaniał wszystkie kłótnie, awantury i przykre
widoki jak gąbka. Nie pamiętałem tego - może to i lepiej - ale psychiki nie
można oszukać. Okres dojrzewania ujawniał stopniowo coraz większe moje
schorzenia, którym będę musiał stawiać czoła w najbliższych latach. A będą to fobia
społeczna (uciekanie przed drugim człowiekiem na drugą stronę ulicy), depresja,
nerwica i agorafobia (lęk przed otwartą przestrzenią).
Wspomniana druga klasa gimnazjum ukończona z
czwórkami, z których wielu byłoby zadowolonych, ale ja przyzwyczajony byłem do
świadectw z wyróżnieniem. Kolejny cios. Następnej klasy już nie dałem rady
ukończyć w normalnym trybie. Zacząłem nauczanie indywidualne w domu, ale i to
się nie powiodło. Rok przepadł. Później rok przerwy i ponowne podejście do
trzeciej klasy gimnazjum w trybie indywidualnym. Droga cierniowa, ale się udało
- z kiepskimi wynikami, ale jednak. Ileż w ciągu tych dwóch-trzech lat było we
mnie niechęci do życia, apatii, myśli samobójczych, w końcu agresji wobec
najbliższych, a także wobec Pana... To wtedy zerwałem wszystko, co łączyło mnie
z Bogiem, przestałem uczęszczać do kościoła, w domu zniszczyłem wszystkie
obrazki i krzyżyki, szantażowałem babcię, aby nie chodziła do kościoła... Bunt,
który wymierzyłem w Pana za wszystkie moje choroby.
Po ukończeniu gimnazjum wszystko się
uspokoiło. Nie było już presji, nikt nawet nie namawiał mnie do kontynuowania
nauki, bojąc się tego, co mogłoby to wywołać. Lekarz, psychiatra, wciąż
zapisując silne leki, które biorę do dziś, bezradnie rozkładał ręce, mówiąc, że
nic więcej nie może. Psycholog, psychoterapia? Z moją fobią społeczną nie było
to wskazane.
W tak zwanym międzyczasie umiera moja
prababcia. Zostaję w domu tylko z babcią. Kolegów może dwóch, przyjaciół
oczywiście brak. I tym sposobem żyłem kilka dobrych lat, wegetując przed
ekranem monitora i patrząc, jak babcia wypruwa sobie żyły, aby uczynić moje
życie choć trochę lżejszym. Silne leki, które biorę, nie pomagały mi okazać
jakiejkolwiek wdzięczności... Bóg w tym wszystkim nie był obecny (bo sam go z
mojego życia wyprosiłem)... aż do Adwentu 2013. Wtedy to ni stąd ni zowąd, w
myślach pojawiło mi się postanowienie powrotu do wiary.
I choć w dalszym ciągu nie było mowy o
wychodzeniu z domu, zacząłem uczestniczyć we Mszach Św. za pośrednictwem
transmisji internetowej z parafii pw. Św. Jana Chrzciciela w Bielsku-Białej
Komorowicach. Dało mi to takie prawdziwe duchowe wyciszenie, które nie
wypływało tylko z przyjmowania dużych dawek psychotropów. Pierwsze Święta
Bożego Narodzenia po odnowieniu duchowej więzi z Panem to najpiękniejsze,
najgłębiej przeżyte Święta w moim życiu. Wielkanoc i kolejne duchowe przeżycia,
których nigdy wcześniej nie doświadczałem. Potem przyszedł moment zniechęcenia,
ale Adwent 2014 roku znów przyciągnął mnie przed ten komorowicki ołtarz...
Od tamtego momentu, aż do dzisiaj trwałem w
takiej pół-łączności z Bogiem. Piszę o połowie łączności, bo przecież od
pogrzebu prababci nie przystępowałem do żadnych sakramentów. I mimo że to była
łączność niepełna, to jednak bardzo głęboka, pełna modlitwy, dająca mi tak
wiele sił do zmierzania się z szarą codziennością.
1 maja
moja babcia trafiła do szpitala. Wcześniej przez ponad rok zmagała się z
dusznościami (jak się później okaże, było to przewlekłe zapalenie oskrzeli),
jednak nie pozwalała sobie na pójście do szpitala, aby opiekować się mną. Całe
życie poświęciła mojej osobie, nigdy nie miała mi za złe wszelkich obelg,
którymi rzucałem w nią w tych złych momentach. Pełna miłości i miłosierdzia,
niczym jej patronka, św. Maria z Nazaretu... Niestety, zapalenie oskrzeli
przeszło w zapalenie płuc i niezbędna okazała się hospitalizacja.
Ja, do tej pory swoją psychiczną niemocą
przykuty do łóżka, nagle znajduję w sobie siły, by codziennie wychodzić z psem
na spacery, by codziennie odwiedzać babcię w szpitalu, by wychodzić na ulice
pełne ludzi i nie uciekać od nich, być zdolnym z nimi rozmawiać! Znajduję też
jeszcze więcej czasu na codzienną modlitwę (także w intencjach z Inicjatywy
Modlitwy Wstawienniczej, do której nie tak dawno się zapisałem), internetowe
uczestnictwo w nabożeństwach majowych i Mszach Świętych. Jestem załamany
chorobą babci, ale ta pół-łączność z Bogiem daje mi siłę do zaufania Jego
świętej woli, chwycenia się Jego ręki i powiedzenia: "Panie Boże,
prowadź!".
Z babcią jest kiepsko. Leży na oddziale
anestezjologii i intensywnej terapii, podłączona do respiratora, niemożna sama
oddychać. Po kilku nieudanych próbach odłączenia, lekarze nie chcą już
wypowiadać się na temat szans powrotu babci do zdrowia. I nadchodzi ten dzień,
31 maja, Uroczystość Trójcy Przenajświętszej, dokładnie miesiąc od trafienia
babci do szpitala. Dzień wcześniej, napotkawszy kapelana, proszę o Spowiedź i
Komunię Św. Umawiam się z nim na jutro, na to święto, na niedzielę.
Dziś jadę do szpitala, a wchodząc na oddział,
dowiaduję się, że babcię po raz kolejny odłączono od respiratora, trzeba
czekać, jak długo wytrzyma samodzielnie oddychając (dzień wcześniej taka próba
zakończyła się godzinnym duszeniem się babci i ponownym zaintubowaniem). Wychodzę
z oddziału, idę do szpitalnej kaplicy, spotykam się z kapelanem szpitala,
wyznaję mu swoje grzechy podczas Sakramentu Pokuty, modlę się z nim za babcię,
przyjmuję Ciało Chrystusa, a wszystko to po sześciu latach postu od tych
sakramentów! Siadam w kaplicy przed ukrzyżowanym Jezusem i modlę się do Niego,
Jego Ojca i Ducha Świętego swoimi słowami, dziękując za ten dar, na który tak
długo musiałem czekać i prosząc o łaskę uzdrowienia dla babci. Odmawiam koronkę
do Miłosierdzia Bożego, jeszcze kilka słów z Maryją...
Będąc już w domu, wypełniony niesamowitą
radością i uwielbieniem Boga, dzwonię do szpitala, zapytać się, jak się czuje
babcia. Od odłączenia respiratora minęło już osiem godzin. Jestem przekonany,
że babcia jest już "pod rurkami" i dostanę kolejną niemiłą wiadomość.
Powierzam wszystko Boskiej woli i dzwonię... Dowiaduję się, że babcia wyjątkowo
dobrze radzi sobie po odłączeniu respiratora, cały czas oddycha samodzielnie.
Choć nie wiem, jak to wszystko się skończy,
to moje przemyślenia w bardzo oczywisty sposób klarują się w mojej głowie. Pan
Bóg, wiedząc, że Babcia w swoim życiu wykazała się (niemal?) świętością,
przechodząc wszystkie burzliwe okresy w jej życiu z niesamowitym spokojem i
wewnętrzną pobożnością, posłużył się nią, aby uchronić mnie przed losem mojej
mamy, aby przymnożyć mi wiary, aby przygarnąć mnie w pełni do swojej ojcowskiej
piersi, aby uświadomić mi, jak wiele zrobiła dla mnie babcia, aby wzbudzić moją
wdzięczność wobec niej, aby przywrócić mnie do społeczeństwa, aby ukazać mi, że
ludzie nie gryzą, bo to zło jest w nich, a nie oni są złem, aby w końcu
wybaczyć mi wszelkie występki, którymi Jego i innych obraziłem, abym był żywym
świadkiem wiary w to, że modlić się trzeba, bo to spotkanie z Panem...
...ale żebym
zaświadczył także o tym, że do pełni łączności z Nim potrzebne są jednak
sakramenty, które dostępne są tylko w Kościele Katolickim. Że tylko wypełniając
w swoim życiu Jezusowe słowa - nie wybiórczo, ale od alfy do omegi - że tylko
będąc praktykującym, przyjmującym sakramenty katolikiem, można dostąpić pełni
łask i pełnego poddania się Bożej Opatrzności, opieki Trójcy Świętej nad nami.
Krótki schemat, jak mi się to wszystko objawiło:
odejście ojca - uratowanie mnie od złego towarzystwa i alkoholizmu
śmierć mamy - uratowanie mnie od złego towarzystwa i narkomaństwa
dar najwspanialszych babć - opieka dla mnie na czas przejściowy
światło Ducha Świętego - przywrócenie we mnie wiary i chęci modlitwy
choroba babci - dary: zaufania Bożej Opatrzności, wyjścia do ludzi, przełamania
fobii, umocnienia wiary, dostąpienia do Sakramentów Świętych
Pokuta i Eucharystia - wyjście z ciemnej doliny i dalsze łaski od Ojca
Niebieskiego, może uzdrowienie babci, o które tak bardzo proszę, abym mógł
wyrazić w końcu wdzięczność za wszystko, co dla mnie zrobiła (?)
Życzę Wam,
moi Drodzy, tej pełnej łączności sakramentalnej i dorzucam swoją cegiełkę,
zaświadczając Wam, że dzień, w którym z trybu "modlący" przeszedłem w
tryb "modlący, czystego serca, przyjmujący sakramenty dane przez Jezusa
Chrystusa", był dniem, w którym doświadczyłem tak wielkiej łaski, opieki,
miłości i miłosierdzia Bożego, że nie mogłem się tym nie podzielić. Niech Wasza
wiara będzie żywa, pełna entuzjazmu i zaufania w tych najcięższych momentach.
Pan Bóg wie, co robi, On ma plan na nasze życie, nie psujmy mu tego planu, nie
próbujmy go zmieniać. Zawierzmy, zaufajmy i róbmy swoje, a Bóg nas poprowadzi.
Z Panem
Bogiem!
Hubert
Powodzenia Robert. Jestem z Tobą. Bożena.
OdpowiedzUsuńPiękne wyznanie.
OdpowiedzUsuńCzęść Hubercie :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za Twoje piękne świadectwo. Jestem od ciebie kilka lat starsza,ale myślę,że zaliczam się jeszcze, wraz z Tobą do młodzieży modlącej się w Inicjatywie Modlitwy Wstawienniczej, oby było nas coraz więcej. Mamy ze sobą dużo wspólnego , też borykam się z chorobą psychiczną. Moje świadectwo też jest na stronie. Twoja przykład z pewnością będzie mnie umacniał. Z modlitwą.
Szczęść Boże :):):) Hubercie bardzo, z całego serca dziękuję za Twoje świadectwo. Pięknie opisałeś swoją drogę i Tobą najlepszy na świecie Tatuś posłużył się dla dobra innych :) . Zmaganie sie z brakiem Boga w życiu to jakby rozpaczliwe przywoływanie człowieka :) jak bardzo Bóg cierpi kiedy cierpią Jego dzieci dowiemy się kiedyś:) Hubercie tak rzeczowo opisałeś swoje doświadczenie życia z Panem Bogiem, że chcę Cię zachęcić :) ... masz zapewne różne przemyślenia i może nie jednym warto się podzielić na chwałę Panu Bogu ;););) i pożytek ludziom. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję Trójjedynemu Bogu za nasze spotkanie na IMW ;););) Niech Pan błogosławi Tobie nieustannie, niech trzyma Cię w swoich objęciach, a kiedy będzie Ci trudno niech nosi Cię na rękach :) ... jest takie opowiadanie zatytułowane Ślady na piasku, może je znasz... tak mi się teraz przypomniało może ze względu na różne wpisy na stronie IMW :) ... To opowiadanie mówi o Człowieku , któremu było bardzo ciężko, czuł jakby Bóg go opuścił w najgorszych momentach życia ... i pytał Pana Boga dlaczego wtedy go zostawił... Doszedł do takiego wniosku ze względu na to, że kiedy wspominał swoje życie to widział ślady swoje i Pana, ale kiedy było mu źle , wtedy widział tylko swoje ślady... Pan odpowiedział , że wtedy gdy było mu najciężej w życiu , niósł go na rękach i dlatego teraz widzi na piasku tylko jedne ślady:) ... obyśmy kiedy ból i cierpienie pamiętali o tym , że Pan nigdy nas nie opuszcza... :):):) zostań z Bogiem Hubercie :):):)
OdpowiedzUsuńBog Ci zpalac za twoje piekne bolesne a jakze prawdziwe slowa.
OdpowiedzUsuńDoznalam w zyciu wiele przykrosci z ktòrymi do dzisiaj trudno mi sie pogodzic.
Ataki paniki, fobie, depresja to moj chleb powszedni z ktrego trudno mi wyjsc...
Toja pozytywna reakcja na przykre sytuacje sa bardzo pomocne w ukazaniu innym ze prawdziwa Wiara moze wszystko....
Moja czsami jest mniejsza niz ziarenko gorczycy...
Bòg Ci zaplac za Twoje otwarcie pieknego i wrazliwego Serca
wspòlmodlaca sie
Joanna
Twoje słowa i wszystko to o czym piszesz,dowodzi tego jak pięknie Bóg ukształtował twoją duszę poprzez krzyż i cierpienie.Tak, masz rację,Bóg ma dla każdego z nas plan-więc pozwólmy się Mu prowadzić,nie zadając pytań.On wie lepiej jak to wszystko ma wyglądać w naszym życiu. Niech Bóg ci błogosławi i twojej babci.
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam, moi Drodzy, za Wasze słowa. Nie spodziewałem się tak pozytywnego odzewu. Niech łączy nas Trójca Święta, w Niej jesteśmy wszyscy jedną rodziną! Szczęść Boże!
OdpowiedzUsuńHubercie. Nawiążę do tego, co napisałeś.... Jak dobrze, że nie zgrzeszyłeś milczeniem i zachowaniem wszystkiego dla siebie. :) :) ;) Otworzyłeś się, podzieliłeś się swoim życiem i …. spotkałeś się z otwartymi sercami.
OdpowiedzUsuńPanu Bogu niech będą dzięki za Ciebie, tych którzy zatrzymali się nad Twoim świadectwem i szczególnie za tych, którzy w komentarzach pokazali Ci, że są z Tobą.
Sławek
Witajcie Bracia i Siostry w Chrystusie Panu
OdpowiedzUsuńa szczególnie Ty Huberciku :) dziękuję Ci za Twoje treściwe i piękne świadectwo.
Alleluja PAN Jest WIELKI !
Po tylu latach posuchy widać, że wysiew miał sens i przyniósł plon obfity!
G R A T U L U J Ę Bracie Hubercie
i życzę wytrwałości.
Hubercie, stoczyłeś bitwę i już wiesz do kogo należysz. Pamiętaj, że nie jesteś już sam. Masz Boga Ojca, który bardzo Cię kocha, masz Jezusa, naszego Pana i Króla, w którym jest nasze uzdrowienie, masz Ducha Świętego, Pocieszyciela, który Cię umocni i poprowadzi, masz Maryję, u której zawsze znajdziesz matcznye serce i masz nas- całą naszą Rodzinkę. Jesteś bogaty !
Drogi Hubercie, otulam Ciebie i Twoją Babcię modlitwą, niech dobry Bóg obdarza Was każdego dnia swoimi łaskami.
Witaj Hubercie.
OdpowiedzUsuńPisze do Ciebie już3 komentarz, ale kiepska obsługa komputera nie pozwoliła mi ich wysłać, po prostu wcisnęłam niewłaściwy przycisk i poszło nie wiem gdzie.
Bardzo Ci dziękuję za to świadectwo. Jest dla mnie wskazówką i drogowskazem, których szukam na swojej ścieżce życiowej i zawodowej.
Mam w rodzinie zastępczej chłopca, który na pewno przeżył większą traumę, jego zachowania były b, podobne do Twojego, nie wierzy nam, nie ufa nikomu.Modlę się za niego i kiedy zawodzą wszelkie ludzkie sposoby oddaję go Bogu choć gdzieś tam z tyłu głowy Zły chce nam zamieszać. Ale uczę się tego, jak tak pięknie napisałeś że"On ma plan na nasze życie, nie psujmy mu tego planu, nie próbujmy go zmieniać. Zawierzmy, zaufajmy i róbmy swoje, a Bóg nas poprowadzi."
Dlatego oddaję go Bogu, ale będę szukać takich potwierdzeń, żeby moja wiara była gorąca.
Dzięki Ci za to światełko
Hubercie, to było bardzo mocne. Mam pięćdziesiąt lat i chylę czoła przed mądrością i pokorą, z jaką się wypowiadasz na temat swoich przykrych przeżyć i radosnego odnalezienia w pełnej łączności z Chrystusem. Niech Ci Bóg błogosławi :)
OdpowiedzUsuńSzczęść Boże Hubercie :) Wspaniałe świadectwo, mam nadzieję, że przyjdzie czas, że moje dzieci również powrócą do Boga i będą Go wielbić tak jak Ty to robisz w tej chwili. Dziękuję, że swoim świadectwem dajesz nadzieję innym. Mam syna w Twoim wieku, który również miota się i nie wie co zrobić ze swoim życiem. Mam nadzieję, że usłyszy w końcu głos naszego Ojca.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńHubert, odczytuje Twoje świadectwo z pewnym opóźnieniem, bo opóźnienia to ostatnio moje drugie imię. Dziękuję Ci za świadectwo, które pozwolę sobie przesłać dalej. Jednych wzruszy, innych pobudzi, dla jeszcze innych będzie impulsem do działania. Bóg zapłać!Z modlitewnym dziękczynieniem za to, że jesteś
Agnieszka
Dziękuję Wam Kochani raz jeszcze. Szczególnie cieszę się z tego, że moje świadectwo może być dla niektórych przyczynkiem do jakiejś zmiany, odrodzenia... Kochani, winien Wam jestem jeszcze informację. Babcia od tamtej pamiętnej niedzieli cały czas dochodzi do zdrowia w bardzo szybkim tempie, w najbliższych dniach opuści oddział intensywnej terapii i przebywać będzie już na wewnętrznym. Ile w niej siły, samozaparcia i radości... Pomyśleć, że jednego dnia konała, by następnego z takim animuszem powrócić do życia. To naprawdę ogromny, spektakularny cud. Nawet miny lekarzy mówiły wtedy wszystko, nie wierzyli, co to się nagle stało. A to Pan przyszedł do mojego serca w najdoskonalszej postaci Eucharystycznego Chleba. Babcia już też jest w stanie przyjmować Pana Jezusa, dziś oboje Go przyjęliśmy na oddziale! Pan jest wielki, tylko trzeba wielkiej wiary! Szczęść Boże!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Hubercie!
OdpowiedzUsuńNiesamowite swiadectwo.Jestem pod wrażeniem.Dałeś rade .Bog czuwal .Czekał cierpliwie.Dziękuje Hubert.!
OdpowiedzUsuńDrogi Hubercie dołączam się do wszystkich powyższych komentarzy, urzekł mnie Twój styl pisania: łatwy, lekki, przyjemnie się czyta. Pan Bóg obdarzył Cię talentem pisarskim, może byś to w jakiś sposób wykorzystał...
OdpowiedzUsuńBarbara