Adam był młodym przystojnym mężczyzną miał niewiele po trzydziestce i sprawiał wrażenie zagubionego. Na osiedlowych ławkach można go było spotkać o każdej porze dnia. Najwyraźniej miał bardzo dużo wolnego czasu, którego nie potrafił właściwie wykorzystać. Słyszałam, że kiedyś studiował i jego życie wyglądało całkiem inaczej - miał cel. Tata i mama pracowali, miał więc warunki,
by móc się uczyć i spełniać swoje marzenia. Tworzyli zgodną rodzinę.
Ale jak to w życiu bywa przychodzą chwile prób i doświadczeń...
Kiedy tata stracił pracę, mama nie była w stanie utrzymać domu, ojciec podjął decyzję wyjazdu za granicę.
I znowu wszystko pozornie wróciło do normy, były pieniądze na opłacenie rachunków, na bieżące wydatki, a z czasem starczało i na zachcianki.
Wszystko ma jednak jakąś cenę. Ojciec miesiącami nie bywał w domu, aż kiedyś napisał, że nie wraca - zostaje za granicą na stałe.
Niespodziewany cios dla żony i dla syna, wszystko straciło sens.
Godziny przemyśleń i pytań - dlaczego?
Każde z nich przeżyło to na swój sposób, ale najbardziej uderzyło to w Adama, jego świat się zawalił. Widział strapioną matkę i nie był w stanie niczemu zaradzić.
Nie miał już ochoty studiować. Ulgę przynosił alkohol, na który zawsze miał pieniądze.
Dostawał je każdego miesiąca od taty, który w ten sposób, usprawiedliwiał swoje ojcowskie sumienie i próbował synowi zrekompensować swoją nieobecność.
Nie wiedział jednak, że kolejny raz wyrządza synowi krzywdę.
Adama widywałam często, ale zawsze przelotnie, tego dnia niemal wpadliśmy na siebie.
Spieszył się gdzieś i mijając mnie obrzucił mnie wulgaryzmami. Nieraz słyszałam jak się awanturuje, ale teraz zaatakował mnie. To był potok obrzydliwych słów, które uderzały mnie jak zimny deszcz. Ogarnęła mnie złość i smutek jednocześnie, ale nie potrafiłam się odezwać. Chciało mi się płakać.
Kiedy mnie minął, rozglądnęłam się wokół ze wstydem i stojąc chwilę nieruchomo zapytałam ze łzami
w oczach
- Boże dlaczego?
W głębi serca padło zdanie " Módl się za niego"
I tak się stało, zaczęłam modlić się za człowieka, którego tak naprawdę nie znałam,
i który z pewnością nie był moim przyjacielem.
Mijały miesiące i Adama widywałam coraz częściej. Zawsze patrzył na mnie nieprzychylnym wzrokiem, coś poburkiwał, ale już nie atakował słownie i ja się go już nie obawiałam.
Zaczęłam go nawet lubić, współczułam mu i modlitwa za niego sprawiała mi radość.
Niespodziewanie stał mi się bliski jak brat, choć on o tym nie miał nawet pojęcia.
Pewnego dnia, kiedy szłam na mszę św. a on siedział na przystanku autobusowym, odezwał się do mnie słowami - Po co tam idziesz, umarł ci ktoś?
Odpowiedziałam mu - Nie nikt mi nie umarł. Idę tam, bo tego potrzebuję.
Nie skomentował.
Kolejne spotkania wyglądały bardziej przychylnie, przyglądał mi się z daleka,
ale kiedy się mijaliśmy nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
Minęło kilka lat, a jego tryb życia nie ulegał zmianie, nadal pił i czasami słyszałam, jak dość głośno dyskutuje z kolegami, używając tych swoich wulgaryzmów. I to były te momenty zwątpienia, czy ta modlitwa ma sens, czy on się kiedykolwiek zmieni, nawróci?
Chciałam mieć widoczny znak, bo to że w stosunku do mnie stał się łagodniejszy, to było dla mnie za mało, oczekiwałam czegoś więcej.
I Bóg dał mi znak, nie taki jak chciałam, ale taki jak On zaplanował.
Pewnej nocy śni mi się, że wchodzę do kościoła i widzę Adama siedzącego w drugiej ławce. Odwraca się do mnie i mówi ze spokojem - Chciałaś, żebym tu był, więc jestem. Podobał mi się ten sen i bardzo chciałam, żeby się spełnił, ale to tylko sen.
Była niedziela wszyscy powstaliśmy na wyznanie wiary i wtedy usłyszałam w tyle kościoła zamieszanie, jakieś szepty, ludzie zaczęli się oglądać. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć.
I nagle ksiądz powiedział - Proszę wyjść i wyprowadzić tego pieska. Serce zaczęło walić mi jak młot, nie musiałam się oglądać - wiedziałam, że to był Adam. Kiedy ksiądz powtórzył swoje słowa, usłyszałam głos Adama - Mam prawo tu być!
Później nastąpiła cisza i ja z trudem starałam się skupić na mszy. Kiedy wracałam do ławki po przyjęciu komunii św. łzy same płynęły z oczu. Zobaczyłam człowieka klęczącego i przytulonego do konfesjonału,
a obok leżała Aga nieodłączna towarzyszka Adama. Niezapomniany widok.
Ale czy tak miało wyglądać nawrócenie Adama?
Wiązałam z jego pobytem w kościele nadzieję, że teraz będzie tam bywał, że o to otworzy się przed nim nową droga - nic takiego się nie stało - to był mój plan, Boży był inny.
Coraz rzadziej widywałam Adama i z czasem przestałam w ogóle go spotykać, pytałam czasem dzieci
czy nie słyszały czegoś o nim, gdzie się podziewa, co się z nim dzieje?
Pewnego ranka wychodząc z psem, otwieram drzwi klatki i widzę go,
stoi oparty o parapet.
Mój pies zaczął na niego szczekać, ja próbowałam go uspokoić.
Na to Adam - nie trzeba, pies poznaje złych ludzi. On szczeka na wszystkich, odpowiedziałam próbując złagodzić sytuację. Wymieniliśmy kilka zdań, rozmawiając o psach i życiu. Nasza pierwsza normalna, szczera i całkiem przyjazna rozmowa. Trwała niecałe dziesięć minut.
Czy przyszedł tu specjalnie, czy czekał na kogoś?
Tego nie wiem - porozmawialiśmy.
Kilka dni po tym zdarzeniu, jeszcze tego samego tygodnia, mój mąż wracając rano z kościoła poinformował mnie, że Adam nie żyje. Zrobiłam wielkie oczy, od razu pojawiła się myśl - Boże czy się nawrócił,
tak bardzo chciałabym wiedzieć?
Mąż wiedział, że się za niego modliłam. Po krótkiej chwili/ zawsze lubi tworzyć napięcie / odpowiedział pytająco - Wiesz, że przyjął sakramenty? Dwa razy prosiłam, żeby mi to powtórzył.
W kościele odprawiona została msza pogrzebowa, niewielu poszło go odprowadzić na cmentarz.
"Panie nie tak jak ja chcę, ale tak jak Ty chcesz"
Jola
Dziękuję Jolu, piękne świadectwo...
OdpowiedzUsuńJolu.
OdpowiedzUsuńDostałem wczoraj na pocztę MW takie min. słowa:
Mój problem chyba polega na tym, że mam wrażenie ze Pan Jezus mnie nie widzi, nie słyszy...nie potrafię do Niego dotrzeć. Czasami brak juz sił, wiary i nadziei...
Myślę, że to taki, może często, problem zanoszących swoje modlitwy do Boga.
Czasem wydaje się, że to jest dobre, tak być powinno, więc dlaczego nie jest?
Dotykają nas czasem, takie bóle chwili. Niekiedy, to nie tylko ból, ale choroba.
I niekoniecznie jest to choroba ciała, czy ducha.
Panie Boże, dlaczego nie tak, jak pragnę?...
Patrząc na swoje życie w dłuższej perspektywie, widzę, że mam to czego pragnąłem, a nawet, czego już przestałem pragnąć.
Czy nie ma bólów ?
Są
Powiedzieć Bogu TAK.
Nie walczyć z Nim, nie wymagać, umieć bóle przyjąć, choć czasem są trudne i nie zrozumiałe. Miałem takie, więc mogę, niby tak spokojnie pisać.
Zawierzyć Bogu, modląc i starając się. Wtedy inaczej, nawet to samo przeżywamy.
Pan Bóg krzywdy nam nie zrobi, więc niech robi po swojemu.
Sławek