W dzisiejszej Ewangelii Kościół zaprasza nas do medytacji nad tajemnicę Boga Dawcy i Pana życia, który w swoim Jednorodzonym Synu, przywraca życie tam, gdzie dotąd panowała śmierć. To nowe życie jest darem paschalnym, który możemy otrzymać jedynie wówczas, kiedy z wiarą przyjmiemy łaskę płynącą z krzyża Zbawiciela. Największą zaś łaską jest ta, która cierpienia, jakich nie szczędzi nam codzienność, niejako włącza w krzyż Zbawiciela, przez co nasze życie, ukryte w Chrystusie, staje się coraz bardziej życiem dzieci Bożych. Jeżeli z pokorą i całkowitym zawierzeniem Bożej Opatrzności przyjmiemy tę łaskę, będziemy mogli powiedzieć na wzór św. Pawła: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).
Dzisiejsza
perykopa otwiera się słowami: „Wkrótce potem udał się do pewnego miasta,
zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki” (Łk 7, 11).
Ewangelista odnosi się do historii uzdrowienia sługi setnika w Kafarnaum (por.
Łk 7, 1-10). Zadziwiony pokorą i wiarą rzymskiego żołnierza, Jezus uwolnił, na
odległość, sługę poganina, odpowiadając na jego prośbę: „Lecz powiedz słowo, a
mój sługa będzie uzdrowiony” (Łk 7, 7). W ten sposób św. Łukasz pokazuje nam,
że słowo Tego, który sam jest Słowem, ma moc uzdrawiania. W opowieści o
wskrzeszeniu syna wdowy z Nain Ewangelista idzie krok dalej i pokazuje nam, że
to słowo Boga wcielonego jest potężniejsze nie tylko od choroby, ale również
samej śmierci, do której choroba wiedzie. Tu bezpośrednią beneficjentką Bożego
działania jest osoba, która nagle znalazła się w bardzo ciężkiej sytuacji i
mogła wkrótce zostać pozbawiona środków do życia. Wdowy bowiem, szczególnie te,
które nie miały najbliższej rodziny, mogącej się nimi zaopiekować, zdane były
na dobroczynność publiczną, a z tą bywało różnie.
Ewangelista pisze, że „Gdy zbliżył się do
bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była
wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta” (Łk 7, 12). Można powiedzieć, że w
bramie miasta Nain spotkały się dwa „orszaki”: orszak Życia, na którego czele
szedł Jezus i orszak śmierci, prowadzony, zgodnie z ówczesną tradycją
pogrzebową, przez matkę zmarłego. Na swój sposób mogą one stanowić pewną
antycypację innych dwóch procesji, w których centrum znajdzie się nasz
Zbawiciel: procesja radości, która wśród entuzjastycznego „Hosanna!” wprowadzi
Pana Jezusa do Jerozolimy (por. Łk 19, 29-40) i procesja boleści, którą była
droga krzyżowa ubiczowanego Chrystusa (por. Łk 23, 26-32). Wraz ze Wcieleniem
Słowa, Bóg wszedł w ludzką rzeczywistość, pełną tak radości, jak i smutku;
życia i śmierci, jak nas naucza Sobór Watykański II w Encyklice „Gaudium et
spes”: „On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym
człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał
wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie
jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu” (Ges, 22). Jezusowi
nie było zatem obce cierpienie spowodowane utratą bliskiej osoby. Z całą
pewnością musiał doświadczyć utraty prawnego opiekuna i ziemskiego ojca,
św. Józefa. Poza tym, współcześni Jezusowi ludzie żyli w klanach, dużych
rodzinach, co zwiększało szanse na przeżycie w ówczesnych, niebezpiecznych
czasach. Stąd wiemy o „braciach” Zbawiciela, którzy prawdopodobnie byli Jego
kuzynami. Jeśli weźmiemy pod uwagę dużą śmiertelność wśród ludności, to Jezus
musiał być świadkiem niejednej śmierci w swojej bliższej i dalszej rodzinie.
Tym niemniej, Pan nigdy nie „oswoił się” ze śmiercią i cierpiał z powodu
śmierci bliskich Mu osób, jak również wówczas, gdy widział cierpienie swoich
przyjaciół . Św. Jan w następujący sposób opisuje spotkanie Pana z Marią,
siostrą niedawno zmarłego Łazarza: „Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i
Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał:
«Gdzieście go położyli?» Odpowiedzieli Mu: «Panie, chodź i zobacz!». Jezus
zapłakał. A Żydzi rzekli: «Oto jak go miłował!»” (J 11, 33-37).
Mimo, że nie znana nam z imienia wdowa była
obca Jezusowi, właśnie w duchu Jego wielkiego człowieczeństwa, które objawiało
się w głębokim współczuciu dla wszystkich cierpiących, a szczególnie dla tych
najbardziej bezradnych i opuszczonych, owych „ostatnich”, którzy w Jego oczach
zawsze byli „pierwszymi”, należy interpretować to brzemienne w skutki
spotkanie. W wspomnianej wcześniej procesji radości pojawił się wątek boleści,
która znajdzie swój pełen wyraz w zniszczeniu Jerozolimy i śmierci dziesiątków
tysięcy rodaków Jezusa w 70 roku. „Gdy był już blisko, na widok miasta zapłakał
nad nim” (Łk 19, 41). Co istotne, o tym samym cierpieniu, Jezus mówił, podczas
swojej drogi krzyżowej do kobiet, które wkrótce stać się miały wdowami: „A szło
za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz
Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną;
płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy
mówić będą: "Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które
nie karmiły". Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków:
Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»”
(Łk 23, 27-31). Jezus, który widział cierpienie swojej Matki z powodu śmierci
Józefa, i który z pewnością zdawał sobie sprawę z niewypowiedzianego
cierpienia, jakie przyjdzie jej doświadczyć pod krzyżem jej jedynego Syna, mógł
w szczególny sposób spojrzeć na cierpienie innej matki, która wcześniej
straciła męża, a teraz grzebała swojego jedynaka.
Reakcja Mistrza z Nazaretu na cierpienie
wdowy jest wyrazem nieskończonej miłości Boga do człowieka: „Na jej widok Pan
(Kyrios) użalił się (gr. esplanchnisthe) nad nią i rzekł do niej: «Nie
płacz!» Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i
rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię wstań!» Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał
go jego matce” (Łk 7, 13-15). Św. Łukasz posługuje się tutaj tytułem „Pan”,
który dla pierwszych chrześcijan był wyrazem wiary w bóstwo Jezusa, oraz
czasownikiem „splagchnizomai’, który oznacza: być poruszonym wewnętrznie, w tym
sensie, że komuś zadrżały trzewia, co w przenośni oznacza: doświadczyć głębokiego
współczucia. W Ewangelii św. Łukasza to wyrażenie występuje trzy razy. Pierwszy
raz w cytowanym powyżej opisie wskrzeszenia syna wdowy z Nain; drugi raz w
przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: „Pewien zaś Samarytanin, będąc w
podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się
głęboko (gr. esplanchnisthe): podszedł do niego i opatrzył mu rany,
zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody
i pielęgnował go.” (Łk 10, 33-34); trzeci raz w przypowieści o synu
marnotrawnym: „A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył
się głęboko (gr. esplanchnisthe); wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na
szyję i ucałował go „(Łk 15, 20). Tej współczującej miłości Boga, która objawia
się w słowie i czynie Pana Jezusa, zawsze towarzyszy konkretne działanie, które
szokuje słuchaczy i obserwatorów swoją spontanicznością i nieliczeniem się z
ludzkimi stereotypami: Samarytanin zaopiekował się Żydem, mimo, że ten ostatni
być może, jak jego pobratymcy, nienawidził i gardził Samarytanami, z resztą ze
wzajemnością; miłosierny ojciec rzucił się na szyję niegodziwego potomka,
ucałował go i przywrócił mu jego synowską godność. W opowieści o wskrzeszeniu
młodzieńca z Nain, Jezus, widząc płaczącą wdowę, zatrzymał kondukt żałobny, co
już samo w sobie było zachowaniem nagannym, po czym wydał jej polecenie, które
mogłoby się wydawać bezduszne, a następnie dotknął mar, co według Prawa
powodowało zaciągnięcie nieczystości rytualnej: „Kto się dotknie zmarłego,
jakiegokolwiek trupa ludzkiego, będzie nieczysty przez siedem dni” (Lb 19, 11).
Dotykając otwartych mar, Jezus zaciągnął taką samą nieczystość, jakby dotknął
bezpośrednio zwłok. W judaizmie to był najgorszy rodzaj nieczystości rytualnej,
na który decydowali się jedynie najbliżsi zmarłego, do których należał
obowiązek obmycia i namaszczenia ciała. W ten sposób Jezus nie tyle daje wyraz
swojego lekceważenia dla Prawa, ile raczej podkreśla prawdę, że to właśnie
miłość miłosierna jest najwyższym Prawem, bez którego wszystkie inne nakazy
stają się jedynie balastem, utrudniającym życie ludzi i deformującym obraz
Boga, który jest Miłością.
Dotykając zwłok młodzieńca, Jezus niejako
wszedł w bezpośrednią relację z całym cierpieniem tego świata i śmiercią –
następstwami grzechu. Z pewnością Pan mógłby wskrzesić mężczyznę z Nain swoim
słowem, czemu dał dowód uzdrawiając sługę setnika i wskrzeszając Łazarza.
Jednak w tym przypadku postąpił inaczej: słowu życia towarzyszył gest, który
według ludzkiego Prawa zaraża śmiercią duchową, czyniąc człowieka nieczystym, a
według Prawa Bożego niesie życie całemu człowiekowi, jego duszy i ciału.
Dotykając zmarłego Pan rzucił wyzwanie temu, który jest pierwotną przyczyną
śmierci – diabłu. Jezus wziął na siebie niewierność wszystkich ludzi. Ten,
który jest bez grzechu, obarczył się każdym grzechem jaki kiedykolwiek został,
jest i będzie popełniony do końca świata; zaniósł na krzyż wszystkie nasze
nieprawości i tam stoczył z Szatanem walkę, której stawką było zbawienie
wszystkich ludzi, jak pisze św. Piotr w swoim pierwszym liście: „On sam, w
swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami
grzechów, a żyli dla sprawiedliwości - Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni”
(1 P 2, 24). Gest Jezusa można jednocześnie czytać jako oznakę czułości,
swoisty akt wdzięczności wyrażony wobec tych kobiet, które nie bacząc na
rytualną nieczystość pośpieszą z wonnymi olejkami do grobu, aby oddać swemu
ukochanemu Nauczycielowi ostatnią posługę (por. Łk 24, 1), oraz za cierpienia
wszystkich matek męczenników, które niejako skupiło się i najwymowniej wyraziło
w cierpieniu Matki Boleściwej.
Mimo, że miał przed sobą zwłoki mężczyzny,
Jezus zwrócił się do niego, jakby budził żywą osobę, w sposób nie znoszący
sprzeciwu, a jednocześnie delikatny: „Młodzieńcze, tobie mówię wstań!” (Łk 7,
14). W analogiczny sposób przebiegło również wskrzeszenie córki Jaira, które
rzuca światło na tajemnicę wskrzeszenia: „On zaś ująwszy ją za rękę rzekł
głośno: «Dziewczynko, wstań!» Duch jej powrócił, i zaraz wstała” (Łk 8, 54).
Wskrzeszenie jest natychmiastowe i całkowite, o czym świadczy opis zachowania
młodzieńca: „Zmarły (gr. nekros) usiadł i zaczął mówić” (Łk 7, 15). Św.
Łukasz, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości czytelników swojej Ewangelii, w tym
współczesnych egzegetów, pisze nam, że to właśnie „zmarły”, a nie osoba chora,
czy pogrążona w głębokim śnie albo śpiączce, usiadł, posłuszny słowu Boga
i nawiązał kontakt z otaczającymi go, zdumionymi ludźmi. Każdy cud wykonany
przez Jezusa, czy to panowanie nad prawami natury, egzorcyzm, uzdrowienie, czy
wskrzeszenie, jest doskonałym wyrazem pragnienia Boga wejścia w relację z
człowiekiem, która w sposób niewyobrażalny przewyższa pierwotną przyjaźń jaka
łączyła Go z Adamem. W Chrystusie bowiem wszyscy otrzymujemy nowe życie, które
w pełni objawi się na końcu świata, kiedy Pan przyjdzie sądzić żywych i
umarłych, a nasze ciała zmartwychwstaną na podobieństwo jego Zmartwychwstania.
Jezus „oddał go jego matce” (Łk 7, 15). Ona
jest pierwszą beneficjentką miłosierdzia Bożego. Nad nią ulitował się Zbawiciel
i dla niej wskrzesił młodzieńca, któremu nakazał wstać i wrócić do swoich
obowiązków względem matki. To wskrzeszenie było darem dla wdowy i matki, która
symbolizuje Izraela. Bóg kocha swój naród, nigdy go nie opuścił i pragnie jego
zbawienia. Dla ocalenia narodu wybranego wydał swojego umiłowanego syna, aby
wyrwał go z niewoli tysiąckroć bardziej niebezpiecznej i upokarzającej od
rzymskiej okupacji: niewoli, w jaką wpycha człowieka grzech. Jezus wskrzeszając
młodzieńca pokazał Żydom, którzy szli za Nim, oraz tym, którzy wraz z wdową
oddali się rozpaczy w swojej bezsilności, że: „Pan jest wierny we wszystkich
swych słowach i we wszystkich swoich dziełach święty. Pan podtrzymuje
wszystkich, którzy padają, i podnosi wszystkich zgnębionych” (Ps 145, 13-14).
Kiedy naród wybrany odrzucił dar zbawienia stało się ono udziałem pogan, jak
głosił o Chrystusie św. Piotr w swojej mowie przed Sanhedrynem: „On jest
kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła”
(Dz 4, 11). Właśnie na wierze w Chrystusa zbudowany został Kościół, jego
Oblubienica, który w św. Janie Ukrzyżowany „dał” innej Matce, wolnej od grzechu
pierworodnego Dziewicy, najdoskonalszemu stworzeniu Bożemu: „Kiedy więc Jezus
ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki:
«Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od
tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 26-27). Dzięki temu w Maryi
zyskaliśmy Mamę i potężną orędowniczkę.
Św. Jan Paweł II w następujących słowach
komentuje w Encyklice Redemptoris Mater to ewangeliczne wydarzenie:
„Niewątpliwie trzeba widzieć w tym wydarzeniu wyraz szczególnej troski Syna o
Matkę, którą pozostawiał w tak wielkiej boleści. Jednakże o znaczeniu tej troski
Chrystusowy „testament z Krzyża” mówi więcej. Jezus uwydatnia nową więź
pomiędzy „Matką” a „Synem”. Ta więź zostaje uroczyście potwierdzona w całej
swojej prawdzie i rzeczywistości. Można powiedzieć, że — o ile uprzednio
macierzyństwo Maryi względem ludzi było już zarysowane — w tej chwili zostaje
ono wyraźnie określone i ustanowione: wyłania się zaś z całej dojrzałości
paschalnej Tajemnicy Odkupiciela. Matka Chrystusa, znajdując się w bezpośrednim
zasięgu tej tajemnicy, która ogarnia człowieka — każdego i wszystkich — zostaje
dana człowiekowi każdemu i wszystkim — jako Matka. Tym człowiekiem u stóp
Krzyża jest Jan, „uczeń umiłowany”. Jednakże nie tylko on jeden. Zgodnie z
Tradycją Sobór nie waha się nazywać Maryi Matką Chrystusa i Matką ludzi: jest Ona
bowiem „złączona z wszystkimi ludźmi (...) pochodzeniem z rodu Adama, a co
więcej, jest «zgoła matką członków (Chrystusowych; ...) ponieważ miłością swoją
współdziałała, aby wierni rodzili się w Kościele»”. Tak więc, to „nowe
macierzyństwo Maryi”, zrodzone przez wiarę, jest owocem „nowej” miłości, która
ostatecznie dojrzała w Niej u stóp Krzyża, poprzez uczestnictwo w odkupieńczej
miłości Syna” (RM, 23).
Reakcja świadków cudu Jezusa była niezwykle
wymowna: „A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok
powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść
o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie” (Łk 7, 16-17). To
połączenie lęku wobec ewidentnego działania Boga i uwielbienia Stwórcy za Jego
dobroć nawiązuje do zachowania Żydów, którzy byli świadkami odzyskania mowy
przez Zachariasza, tuż po narodzeniu proroka Jana Chrzciciela: „Pytali więc
znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał:
«Jan będzie mu na imię». I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się
jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach
na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym
wszystkim, co się zdarzyło” (Łk 1, 62-65). Obecni przy wskrzeszeniu młodzieńca
Żydzi uznali Jezusa za „wielkiego proroka”, z pewnością mając na uwadze
historię wskrzeszenia przez proroka Eliasza syna pewnej wdowy, opisaną w
Pierwszej Księdze Królewskiej (por. 1 Krl 17,17-24). To, czego zdawali się nie
zauważać to fakt, że prorok Eliasz, nazywany Mężem Bożym, nie uczynił żadnego
cudu „z siebie”: on błagał Najwyższego o wyświadczenie mu tej łaski. Tymczasem
Jezus nie prosi Ojca o cud, lecz sam wypowiada słowo mające moc przywrócenia
życia, sprawienia, że duch osoby zmarłej, posłusznie powraca do ciała (por. Łk
8, 54). Jedność Ojca i Syna i Ducha Świętego jest tak doskonała, że Jezus
„tylko” wypowiada dziękczynienie, choć tu również na Jego rozkaz Łazarz powraca
do życia, a procesy gnilne ulegają odwróceniu: „Jezus wzniósł oczy do góry i
rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze
wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby
uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał». To powiedziawszy zawołał donośnym głosem:
«Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane
opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: «Rozwiążcie
go i pozwólcie mu chodzić!»” (J 11, 41- 44). W ten sposób Jezus ukazuje nam, że
nie jest „wielkim prorokiem”, na jakiego czekali Żydzi, martwiąc się, że
zostali opuszczeni przez Boga, jak czytamy w Psalmie 74: „Już nie widać naszych
znaków i nie ma proroka; a między nami nie ma, kto by wiedział, jak długo, jak
długo, Boże, będzie urągał nieprzyjaciel? Czy wróg na zawsze będzie bluźnił
Twemu imieniu?” (Ps 74, 9-10), lecz oczekiwanym Mesjaszem i „Bogiem z Boga”,
jak to wyraził św. Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16, 16).
Arek
Liturgię słowa z dzisiejszej niedzieli znajdziemy pod linkiem:
Arek
Liturgię słowa z dzisiejszej niedzieli znajdziemy pod linkiem:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.