czy
jesteśmy gotowi na podsumowanie, wyciąganie wniosków… aby poczuć wreszcie, że
to ja konkretnie i tylko ja mogę kształtować własne serce w wierze Kościoła
Katolickiego… aby wreszcie przyjąć, że każde
ludzkie serce wciąż wymaga kształtowania do coraz większej otwartości na Bożą
Łaskę… aby pełnymi garściami czerpać ze
skarbów Bożego Miłosierdzia…
Teksty które możemy czytać na naszej IMW
skłaniają, zachęcają, zapraszają do zastanawiania się nad tym, jak wierzę i co jest najważniejsze, aby moja wiara
przekładała się na życie codzienne… Chociażby te ostatnie… kilka dni temu
czytaliśmy wpis Anetki o Żyjącej Wspólnocie Parafialnej… dzieliła się radością
ze względu na swoją Wspólnotę… nie wszędzie tak jest i może niektórzy zadają sobie pytanie dlaczego?
Czytamy też tekst Sławka, w którym zachęca do refleksji nad sobą, w kontekście czerpania radości z samego Źródła… czyli z Serca Boga, który jest, czeka i daje darmo… Arek wspomniał o Duchu Świętym, życiodajnym ogniu bez którego życie marnieje, staje się karłowate, bezowocne… A inne teksty… wielkie bogactwo tu mamy na naszej IMW :):):)
Czytamy też tekst Sławka, w którym zachęca do refleksji nad sobą, w kontekście czerpania radości z samego Źródła… czyli z Serca Boga, który jest, czeka i daje darmo… Arek wspomniał o Duchu Świętym, życiodajnym ogniu bez którego życie marnieje, staje się karłowate, bezowocne… A inne teksty… wielkie bogactwo tu mamy na naszej IMW :):):)
Jednak człowiek jest zbyt zajęty sobą,
pielęgnowaniem złudzenia o własnej wszechmocy, aby mógł zauważyć, że Ktoś obok
niego stoi… po prostu jest, aby kochać i
obdarowywać…
Czy wyobrażasz sobie taką oto sytuację, że przychodzisz do swojego przyjaciela z prezentem, bardzo drogim, prezentem, który wiele cię kosztował… przychodzisz i chcesz przyjacielowi ten podarunek wręczyć, ale oto twój przyjaciel krząta się po mieszkaniu, odbiera telefon, pisze smsy, biegnie do sklepu, idzie do pracy, biegnie do kościoła, zajmuje się dzieckiem, rodziną, narzeka że mu ciężko, że nie daje rady, nie ma chwili wytchnienia… a ty stoisz i koniecznie chcesz dać mu prezent, bo wiesz, że mu życie ułatwi… ale twój przyjaciel chociaż patrzy na ciebie to tak jakby wcale cię nie zauważał… wzrok jego jest całkiem nieobecny… tym bardziej nie dostrzega prezentu, który przyniosłeś…
Czy wyobrażasz sobie taką oto sytuację, że przychodzisz do swojego przyjaciela z prezentem, bardzo drogim, prezentem, który wiele cię kosztował… przychodzisz i chcesz przyjacielowi ten podarunek wręczyć, ale oto twój przyjaciel krząta się po mieszkaniu, odbiera telefon, pisze smsy, biegnie do sklepu, idzie do pracy, biegnie do kościoła, zajmuje się dzieckiem, rodziną, narzeka że mu ciężko, że nie daje rady, nie ma chwili wytchnienia… a ty stoisz i koniecznie chcesz dać mu prezent, bo wiesz, że mu życie ułatwi… ale twój przyjaciel chociaż patrzy na ciebie to tak jakby wcale cię nie zauważał… wzrok jego jest całkiem nieobecny… tym bardziej nie dostrzega prezentu, który przyniosłeś…
Czasem myślę, że bardzo podobnie może czuć się Bóg, Stwórca Świata, Pan Wszechmocny,
kiedy my żyjemy, jakby Go nie było w
naszej codzienności… nie myślimy o Nim… nie zapraszamy Go do wszystkiego co się
wydarza… czyli nie budujemy w sobie
świadomości o tym, że WSZYSTKO,
najmniejsze nasze westchnienie… wszystko dzieje przed Jego Najświętszym
Obliczem…
Kilka dni temu w czasie Mszy Świętej
Roratniej kapłan opowiedział pewną historyjkę i dzielę się nią z Wami, bo mam
świadomość, że nie każdy może uczestniczyć w roratach … myślę, że opowiastka ta
w znacznym stopniu obrazuje ludzkie postępowanie … może nawet każdego z nas w
jakimś sensie… takie postępowanie, które doprowadza do tego, że umyka nam to co
najważniejsze, czyli przeżywanie codzienności, radości, cierpień, może nawet
rozpaczy, ale w Bożej Obecności… a potem
nasze kościoły pustoszeją, nie rozwijają się grupy parafialne, a my stajemy się
letni, znudzeni własną niemocą … narzekamy… i nic…
Otóż pewna bardzo biedna rodzina z Europy
Wschodniej pragnęła wyjechać do USA w poszukiwaniu lepszego życia… długo
oszczędzali pieniądze na podróż, aż wreszcie uzbierali kwotę niezbędną do
opłacenia biletów na statek. Ojciec rodziny zakupił też dużą ilość krakersów
oraz żółtego sera co miało ich uchronić przed śmiercią głodową.
I tak płynąc do wymarzonego celu jedli
krakersy z żółtym serem i cierpieli, że inni pasażerowie zajadają się
wystawnymi obiadami… a ich stać tylko na ser i krakersy. Pewnego dnia ojciec
rodziny powiedział: dosyć już tego, zbliżamy do celu, dzisiaj możemy zaszaleć,
idziemy na wystawny obiad. Wyszli wszyscy z kajuty i skierowali się do jadalni. Kiedy tak szli
spotkali kapitana statku. Kapitan zapytał: Dlaczego dopiero dzisiaj idziecie na
obiad? Przecież posiłki były wliczone w
cenę biletu… Stanęli jak wryci… Czujesz co oni mogli poczuć w tamtej chwili ???...
takie pyszności przeszły im koło nosa…
Czy w naszych parafiach, naszych wspólnotach,
a może nawet rodzinach, nie jest tak, że skupieni na sobie, własnej mocy czy
niemocy, własnych problemach zamykamy się na innych, a przy okazji na Pana
Boga… i tak skupieni zadowalamy się krakersami i żółtym serem, a życiodajny
pokarm, wspaniałe pożywienie, pokój i radość, nawet w biedzie i ciężkiej
chorobie… pożywienie, które jest na wyciągnięcie ręki… po prostu leży, a my
nic… Każdy człowiek otrzymał DARMOWY bilet do nieba… i chyba nie ma
piękniejszej zachęty, aby pragnąć współpracy z Bogiem… każdego dnia coraz
bardziej… :) :) :)
Może trzeba się modlić dla siebie samych o
zapał i gorliwość, o serce pełne troski o pogłębione życie wiarą… modlić się
każdego dnia o serce, które pragnie radości i miłości… może trzeba się modlić
wstawienniczo nieustannie najpierw dla siebie samych, żeby nam się chciało
chcieć ożywiać własną wiarę, abyśmy pragnęli świadczyć o Bożej Miłości… a później za tych którzy są obok… a później za
nasze parafie… wiele jest do zrobienia :) :) :)… wiele mamy do zrobienia MY
MODLĄCY SIĘ TUTAJ…:) :) :)…
W ostatnich tygodniach okoliczności życia
wymusiły :) na mnie uczenie się palenia
w piecu c. o. … :) … i za każdym razem
kiedy idę do pieca, aby go czyścić lub dokładać groszku to sobie myślę: jak
człowiek ma płonąć żarem wiary, jak ma emanować Bożą miłością na innych ludzi,
jeśli do pieca własnego serca nie dostarcza opału ? Czy też jak miałby się ten
opał odpowiednio spalać, jeśli jest opałem niepełnowartościowym, czyli
zanieczyszcza piec i piec ma niedrożne kanały co uniemożliwia swobodny dopływ ciepła?
... Jak ludzie mieszkający w budynku z takim
piecem mogą odczuć ciepło, a tym bardziej zaprosić innych, aby się ogrzali ?
Tymczasem kolejny Adwent naszego życia
dobiega końca… a przecież całe nasze życie to Adwent, czyli czas oczekiwania… ale
oczekiwania na co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.