W czytaniach na II niedzielę Wielkanocy, która przez św. Jana Pawła II została ustanowiona Niedzielą Miłosierdzia, Zmartwychwstały Jezus przychodzi do nas, mimo zamkniętych drzwi naszych serc, aby przynieść nam pokój, obdarzyć nas niezłomną wiarą w Duchu świętym i posłać, jako świadków Jego zwycięstwa nad śmiercią grzechu.
W Oktawie Zmartwychwstania Pańskiego czas jakby zatrzymał się w ramach „pierwszego dnia po szabacie” (J 20, 1), który jest dla nas, chrześcijan, najświętszym i najważniejszym dniem w historii wszechświata. „Wczesnym świtem, gdy jeszcze było ciemno” Maria Magdalena, której tęsknota nie pozwoliła dłużej czekać, udała się do grobu, w którym złożono ciało ukochanego Mistrza, aby dokończyć ostatnią posługę namaszczenia i opłakiwać Jego śmierć. Rzecz po ludzku niewykonalna i niedorzeczna, z racji na obecność przy grobie wrogo nastawionej straży, która za nic na świecie nie uchybiłaby dla Żydówki rozkazowi Piłata i nie odważyłaby się złamać pieczęci, jaką oznaczony był ciężki głaz, zamykający wejście do grobu, dla Marii Magdaleny miała głęboki sens, którego źródłem i siłą była miłość.
Widok, jaki zastała Magdalena musiał dogłębnie ją poruszyć. Straż rzymska gdzieś znikła, kamień był odsunięty i – co najgorsze – grób Jezusa był pusty. Jej pierwsza myśl była oczywista i racjonalna: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono” (J 20, 2), a reakcja wskazuje na zachowaną hierarchię wśród uczniów Pana: zszokowana tym, co odkryła, niewiasta pobiegła do przywódcy, czyli Szymona Piotra. Św. Jan pisze też o drugim uczniu „którego Jezus kochał” (J 20, 2), którym był on sam i który może symbolizować wszystkich uczniów oddanych Panu. Obaj pobiegli co sił w nogach do grobu, każdy według swoich sił, aby zweryfikować prawdomówność Marii. Ciekawe, że w tym momencie nie bali się ewentualnej konfrontacji z Rzymianami, którzy mogli w każdej chwili wrócić i oskarżyć ich o złamanie pieczęci oraz współudział w kradzieży ciała. Może chcieli zatrzymać się gdzieś na uboczu i dyskretnie zbadać sytuację? Za wyjątkiem Jana, któremu głęboka miłość i młodzieńcza odwaga pozwoliły przezwyciężyć obawy o swoje życie i wytrwać, razem z Maryją, pod krzyżem Pana do ostatnich chwil, tak właśnie postąpili wszyscy inni uczniowie (por. Łk 23, 49). Kiedy dotarli na miejsce, okazało się, że wszystko, co powiedziała im Maria było prawdą. Młodszy, umiłowany uczeń, mimo, że dobiegł do grobu pierwszy, zajrzał tylko, nie wszedł jednak do środka, ale poczekał na Piotra. Dla Ewangelisty bardzo ważne było podkreślenie faktu, że mimo trzykrotnego zaparcia się Szymona, wspólnota chrześcijańska nie tylko, się od niego nie odwróciła, ale – pozostając wierną woli Pana – uznała w nim Skałę, na której należy się opierać i przywódcę, którego należy szanować i słuchać. Warto przypominać tę prawdę wszystkim tym, którzy w dzisiejszych czasach doszukują się rzeczywistych lub rzekomych uchybień ojca świętego, zamiast, wsłuchując się w jego słowa, usłyszeć głos Zbawiciela…
Widok pustego grobu musiał być wyjątkowym źródłem doświadczenia religijnego, a być może i mistycznego, skoro gdy umiłowany uczeń wszedł do grobu „Ujrzał i uwierzył” (J 20, 8). Św. Jan precyzuje, że dla wiary w Zmartwychwstanie, umiłowany uczeń musiał „ujrzeć”, „Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, [które mówi], że On ma powstać z martwych” (J 20, 9). Zatem wiara w Zmartwychwstałego jest naturalną konsekwencją zrozumienia Słowa Bożego, jak czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego: „Jakkolwiek byłyby zróżnicowane księgi, z których składa się Pismo święte, to jest ono jednak jedno ze względu na jedność Bożego zamysłu, którego Jezus Chrystus jest ośrodkiem i sercem, otwartym po wypełnieniu Jego Paschy: Serce Chrystusa oznacza Pismo święte, które pozwala poznać serce Chrystusa. Przed męką serce Chrystusa było zamknięte, ponieważ Pismo święte było niejasne. Pismo święte zostało otwarte po męce, by ci, którzy je teraz rozumieją, wiedzieli i rozeznawali, w jaki sposób powinny być interpretowane proroctwa” (KKK 112).
Św. Jan pisze, że tym, który uwierzył był młodszy uczeń. Wydawać by się więc mogło, że Piotr pozostał sceptyczny. Zdaje się potwierdzać to św. Łukasz. Według jego Ewangelii, reakcją na świadectwo kobiet, które przy pustym grobie Jezusa miały spotkanie z dwoma tajemniczymi mężczyznami w lśniących szatach, którymi mogli być, znani nam z Przemienienia Pańskiego, Mojżesz i Eliasz, a których one same uznały za aniołów (por. Łk 24, 1-11; 23), było niedowierzanie: „Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. Jednakże Piotr wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało.” (Łk 24, 11-12). Wprawdzie w ówczesnych realiach świadectwa kobiet miały niewielką wartość, lecz uznanie je za „czczą gadaninę” jest aktem niemal pogardliwym i podkreśla fakt, że uczniowie – mimo wielokrotnego przepowiadania przez Pana Jego męki, śmierci i zmartwychwstania – nie traktowali Jego słów poważnie, a przynajmniej nie dosłownie. Na ich tle pozytywnie wyróżnia się Piotr, który uznał za stosowne sprawdzić, czy za słowami kobiet nie kryje się ziarno prawdy. Szczególnie musiała go zaniepokoić informacja o zniknięciu ciała Jezusa. Potwierdza to, że Piotr czuł się – mimo swojej wcześniejszej niewierności – odpowiedzialny za wspólnotę i relacja, która łączyła go z Jezusem była silniejsza od pozostałych uczniów. Tym niemniej razi jego zachowanie wobec pustego grobu. Wrócił do siebie, dziwiąc się, że grób jest pusty? To trochę słaba reakcja na świętokradczy czyn nieznanych sprawców, którzy skradli i nie wiadomo co zrobili z ciałem jego Mistrza, któremu jeszcze kilka dni wcześniej wyznawał swoje oddanie. Wobec takiej postawy Piotra nie dziwi, że Jezus dobitnie przypomni mu co jest najważniejsze w byciu Jego uczniem i pasterzem Jego owiec, trzykrotnie pytając się Szymona Piotra, czy ten Go kocha (J 21, 15-19).
Zupełnie inną postawę prezentuje Maria Magdalena, która „stała przed grobem płacząc” (J 20, 11). W jej płaczu zawarta jest cała miłość, poczucie straty, tęsknota i bezradność wobec pustego grobu. Dlatego to właśnie jej ukazali się dwaj aniołowie w bieli, a także sam Zmartwychwstały Zbawiciel. Św. Paweł pisze w Liście do Hebrajczyków: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5, 7). W swoim płaczu i uległości wobec woli Bożej Maria Magdalena jest doskonałą uczennicą Pana, dlatego zostaje ona wysłuchana i pocieszona przez Jezusa, który ją właśnie wybrał na pierwszego świadka swego chwalebnego Zmartwychwstania. Św. Paweł tłumaczy nam dlaczego tak się stało: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga. Przez Niego bowiem jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi” (1 Kor 1, 27-31). Dla Marii Magdaleny Jezus był wszystkim i Bóg jej to wynagrodził w poranek „pierwszego dnia po szabacie”, ucząc nas jednocześnie, że dla Niego nie liczy się to, jak jesteśmy oceniani przez otoczenie, nawet jeśli byliby to sami apostołowie Jego Syna, ale czy miłujemy Go całym sercem, całą duszą i całym umysłem (por. Mt 22, 37). Jeżeli właśnie taka będzie nasza postawa, wówczas spełnią się słowa, jakie Jezus powiedział siostrze Łazarza: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10, 41-42).
Tego samego, niezwykłego dnia, Zmartwychwstały stał się towarzyszem wędrówki dwóch uczniów, którzy nie bacząc na fakt, że święto Przaśników nie dobiegło jeszcze końca, postanowili złamać tradycję i udać się do Emaus. Musieli być bardzo poruszeni tym, czego doświadczyli w Jerozolimie. Wierzyli oni, że Jezus „był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu” (Łk 24, 19), dlatego byli zdruzgotani tym, że „arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali” (Łk 24, 20). Jezus, którego mieli za Mesjasza, okazał się być rozczarowaniem tym większym, im większą pokładali w Nim nadzieję na wyzwolenie z niewoli. Te dramatyczne wydarzenia miały miejsce trzy dni wcześniej. Jakby tego było mało: „niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli” (Łk 24, 22-24). Jaka była więc reakcja Kleofasa i drugiego ucznia? Zamiast trwać w zjednoczeniu z innymi postanowili, z nieznanych nam przyczyn, zostawić grób Jezusa za plecami i udać się na wieś. Widzieli znaki, które pozwoliły im uwierzyć, że Jezus jest kimś niezwykłym i ma moc od Boga; byli naocznymi świadkami jego męki; z pierwszej ręki otrzymali świadectwo o Jego Zmartwychwstaniu, a mimo to nie uwierzyli. Słyszeli, że dzwoni, ale nie widzieli w jakim kościele. Nic dziwnego, że „ich oczy były niejako na uwięzi” (Łk 24,16) i nie rozpoznali Jezusa, który ich „podpuścił” jak małe dzieci. Dlatego tak surowa była jezusowa ocena ich postawy: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!” (Łk 24, 25). Poznanie Jezusa jest aktem „dorosłości” intelektualnej i duchowej, która jest niezależna od wieku i nie przeczy postawie dziecka bożego, do której zachęcał Zbawiciel (por. Mt 18, 3). Nie przeczy też ona rozumowi i racjonalizmowi, jak chcieliby ateiści i agnostycy, którzy definiują swoją wiarę w nieistnienie Boga jako wiarę w rozum. Otwarciu umysłu na argumenty racjonalne musi jednak towarzyszyć otwarcie serca na łaskę wiary, która jest darem Ducha Świętego. Ta zaś jest możliwa tylko w duchu zawierzenia, pokory i miłości. Jej najdoskonalszym objawieniem jest dar Zbawiciela z samego siebie w Eucharystii, która zawiera w sobie słuchanie słowa Bożego i ofiara ciała i krwi Jezusa Chrystusa. Dlatego to właśnie na łamaniu chleba uczniowie, których serca zostały rozpalone słuchaniem z ust Zbawiciela słów Pisma i komentarza do niego, poznali tożsamość tajemniczego towarzysza wędrówki i zrozumieli, że Jezus żyje.
Tak też można interpretować niezwykłą historię spotkania Jezusa i uczniów idących do Emaus, którego szczytem był wspólny, przedwieczorny posiłek: jako celebrację eucharystyczną, której przewodniczył sam Jezus: On to zainicjował spotkanie, przewodniczył liturgii Słowa i pobłogosławił chleb, którym nakarmił swych gospodarzy. Z nierozumiejących i oziębłych duchowo uczniów, Jezus – w mocy swojej Paschy urzeczywistnionej w eucharystii – uczynił swoimi świadkami, którzy poczuli się posłani i wrócili do Jerozolimy, aby świadczyć, że Jezus żyje „i jak Go poznali (gr.egnosthe, dosł. „dał im się poznać”) przy łamaniu chleba” (Łk 24, 35). Ojciec święty Franciszek uczy nas w swojej katechezie z 5 lutego 2014 roku, że „celebracja eucharystyczna jest czymś znacznie więcej niż tylko ucztą: jest pamiątką Paschy Jezusa, centralnej tajemnicy zbawienia. „Pamiątka” nie oznacza jedynie jakiegoś wspomnienia, ale pragnie powiedzieć, że za każdym razem, kiedy sprawujemy ten sakrament, uczestniczymy w tajemnicy męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Eucharystia stanowi szczyt Bożego dzieła zbawienia: Pan Jezus stając się chlebem łamanym dla nas, w istocie obdarza nas całą swoją łaską i miłosierdziem, aby odnowić nasze serca, nasze życie i nasz sposób relacji z Nim i z braćmi.”
„Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!» A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana” (J 20, 19-20). Wieczór, a szczególnie noc, to czas działania zła. Złodzieje i mordercy wybierają noc, aby dokonać swych zbrodni. Jezus uczył: „Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków” (J 3, 20). Arcykapłani i członkowie Sanhedrynu schwytali Pana i skazali Go na śmierć właśnie nocą, przypieczętowując tym samym Jego los. Tamta noc to był dla uczniów czas działania Szatana, szczególnie, że zdawało się, iż skoro Jezus nie żyje, to nie ma kto nad nim panować. Apostołowie, widząc z jaką nienawiścią Żydzi obeszli się z ich Mistrzem, teraz bali się o swoje życie. Zamknęli drzwi na ciężką zasuwę, aby nikt nie mógł się dostać do środka. W pewnym sensie sami znaleźli się w grobie, którego nikt z zewnątrz nie może otworzyć. Mimo, że żywi, to przepełnieni strachem byli jakby martwi w środku; ludzie bez przyszłości, sieroty bez Przewodnika, sfrustrowani i skazani na nieustanną obawę o to, co przyniesie kolejny dzień, w oczekiwaniu, aż czas wygasi smutek i tęsknotę za Jezusem i uśmierzy gniew wrogów niedoszłego Mesjasza, który mogli w każdej chwili przenieść na Jego naśladowców. Wprawdzie kobiety mówiły im, że widziały aniołów, którzy twierdzili, że On żyje, Maria Magdalena utrzymywała wręcz, iż osobiście widziała Jezusa i rozmawiała z Nim; co więcej, dwóch uczniów wróciło niedawno z Emaus i również byli pewni, że sam Jezus tłumaczył im Prawo i Proroków, a potem połamał dla nich chleb, ale Jego już nie ma, został zabity, nie żyje. Ci, którzy twierdzili, że jest inaczej wcale nie musieli kłamać: mogli widzieć Jego ducha, który przyszedł z zaświatów, aby ich pocieszyć.
Tymczasem właśnie wśród mroku, który począł ogarniać Jerozolimę i którzy przenikał serca uczniów, Jezus stanął pomiędzy nimi ze swoim pokojem. To stawanie pośrodku, które jest wyrazem miłości do każdego z uczniów, bez wyróżniania żadnego z nich, oraz pozdrowienie, które w Jego ustach nie jest zwykłą formułką, ale darem prawdziwego pokoju, którego udziela Duch Święty wierzącym w Syna Bożego, jest cechą charakterystyczną dla obu objawień Zmartwychwstałego Pana. Celem Jezusa było uzdolnienie uczniów do przyjęcia tego daru. Dlatego pokazał im swoje rany. Św. Łukasz pisze bowiem, że na pozdrowienie Chrystusa „Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: «Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam». Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi” (Łk 24, 37-40). Jezus jest, po ludzku mówiąc, zdeterminowany, aby wzbudzić w uczniach wiarę w rzeczywistość swojego Zmartwychwstania. Przez cały dzień determinacja Jezusa zdawała się narastać: z Marią rozmawiał i ją pocieszał, uczniom idącym do Emaus tłumaczył Pisma i nakarmił błogosławionym przez siebie chlebem; wreszcie przeniknął w swoim uwielbionym ciele zamknięte drzwi domu i – aby rozbić barykadę strachu i niewiary, jaką apostołowie, zbudowali w swoim oporze wobec oczywistości Jego Zmartwychwstania – kazał dotykać swoich ran. Szczytem zaś Jego pragnienia wzbudzenia wiary wszystkich uczniów bez wyjątku, była pełna pokory, ale również stanowczości postawa wobec prowokacji Tomasza: „on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę». A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: «Pokój wam!» Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!»” (J 20, 25-27).
Znakiem rozpoznawczym dla uczniów były rany Chrystusa. Te rany o których pisał Izajasz: „Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5). Nie chodziło zatem tylko o to, że według tradycji żydowskiej zmartwychwstali powstaną tak jak umarli, w tym z ranami, aby można ich było rozpoznać. Rany Chrystusa są bowiem nade wszystko znakiem wskazującym na zbawczą mękę Chrystusa, który w ten sposób otworzył dla nas niewyczerpane źródło Bożego miłosierdzia.
Z doświadczenia obecności Zbawiciela rodzi się wielka radość w Duchu Świętym, która również jest Jego darem paschalnym. „Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana” (J 20, 20). Jest to przedsmak tej radości i szczęścia, które czeka w niebie na wszystkich sprawiedliwych, a które będzie polegało na byciu włączonym w życie Trójcy Przenajświętszej, dzięki głębokiemu zjednoczeniu z Chrystusem. Dla uczniów, którzy uwierzyli, że Jezus jest Panem i Bogiem, rozpoczęło się doświadczanie zbawienia, ponieważ oglądając oblicze Zmartwychwstałego, oglądali również Boga Ojca, w którego mocy Syn zmartwychwstał, zgodnie ze słowami Pana: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14, 9). W tym kontekście apostołowie nie musieli wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa, bo mogli po prostu Go dotknąć, aby się przekonać, że nie jest zjawą, ale musieli uwierzyć, że jest Bogiem równym Ojcu. Tę właśnie wiarę wyraził skruszony i zawstydzony Tomasz, wypowiadając zdanie, które może być wspaniałą modlitwą – uwielbieniem: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28).
Uczniowie zatem musieli uznać w Chrystusie swojego Pana i Boga, aby móc osobiście, niemal namacalnie doświadczyć zbawczej mocy Jezusa i miłosierdzia Ojca, który uwalnia ich od wszelkiej winy i czyni swymi synami. Dopiero wówczas mogli być posłani, aby nieść Dobrą Nowinę innym ludziom. „A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane»” (J 20, 21-23). Misja Kościoła jest włączona w misję Chrystusa, którego Kościół jest mistycznym ciałem. Polega ona na zaś na tym, abyśmy – każdy według swojego powołania – stawali się narzędziem wylania przez Boga na ludzkość Jego miłosierdzia, które nas odnawia i niejako stwarza na nowo. Właśnie dlatego Jezus tchnął na swych uczniów. Ta czynność nawiązuje do opisu stworzenia człowieka: „wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2, 7). Teraz w Jezusie, który mówi o sobie: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14, 6) Bóg – przez sakrament pojednania, który zawierzył apostołom, oni zaś kapłanom – na nowo stwarza człowieka, wyprowadzając go ze śmierci grzechu do życia łaski. Ten proces św. Paweł nazywa posługą jednania: „Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto stało się nowe. Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił na posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania” (2 Kor 17-19). Jezus zwrócił się w następujący sposób do s. Faustyny, tłumacząc jej tajemnicę miłosierdzia, które objawia się w sakramencie spowiedzi: "Kiedy przystępujesz do spowiedzi świętej, do tego źródła miłosierdzia Mojego, zawsze spływa na twoją duszę Moja krew i woda, która wyszła z serca Mojego, i uszlachetnia twą duszę. Za każdym razem, jak się zbliżasz do spowiedzi świętej, zanurzaj się cała w Moim miłosierdziu z wielką ufnością, abym mógł zlać na duszę twoją hojność swej łaski. Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem miłosierdzia. Powiedz duszom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność ich będzie wielka, hojności Mojej nie ma granic. Strumienie Mej łaski zalewają dusze pokorne. Pyszni są zawsze w ubóstwie i nędzy, gdyż łaska Moja odwraca się od nich do dusz pokornych" (Dz 1602).
Niewątpliwe dla przyjęcia Bożego miłosierdzia w sakramencie pojednania potrzeba wiary i pokory, szczególnie kiedy wstydzimy się mówić o naszych grzechach, często dotyczących spraw bardzo intymnych, obcemu człowiekowi, który często zdradza rutynę, a czasami wręcz nie ukrywa znudzenia, czy, co gorsze, jest nieprzyjemny lub agresywny. Ciężko jest nam zobaczyć w takim kapłanie, oczyma wiary, przebaczającego Chrystusa. Musimy jednak pamiętać, że te „trudne” spowiedzi, jeżeli mimo wszystkich przeciwności odbędziemy je z należytym zaangażowaniem, są dla Pana Boga najcenniejsze. On nas zna i rozumie lepiej niż my sami, bardzo chce nam wybaczyć wszystkie zło, które popełniliśmy i jak dobry Ojciec czeka na skruchę z naszej strony, tak jak Jezus wybaczył Tomaszowi jego trwanie w wątpliwościach czy wręcz odrzucaniu wiary, mimo świadectwa pozostałych apostołów. Powiedział On wówczas znamienne słowa: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29). Paradoksalnie, w ich świetle, fakt, że nie doświadczamy objawień, albo innych nadzwyczajnych znaków Bożej obecności w naszym życiu jest dla nas darem, ponieważ możemy powiedzieć Jezusowi każdego dnia w słowach podobnych do słów św. Piotra wypowiedzianych w okolicach Cezarei Filipowej: Panie ja Cię nie widziałem jak Tomasz, ale wierzę z całej duszy, że ty jesteś Mesjasz Syn Boga żywego (por. Mt 16, 16). Jeżeli będziemy czynić to wyznanie szczerze i z całkowitym zawierzeniem woli Bożej, pełniąc dzieła miłosierdzia względem bliźnich, to może nie w tym, ale w przyszłym życiu, my również usłyszymy z ust Chrystusa znamienne słowa: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!” (Mt 25, 34).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.