Dzisiejsza
perykopa jest szczególnie przejmująca, ponieważ poznajemy w niej naturę uczuć,
które przepełniają Najświętsze Serce naszego Pana:
„Przyszedłem
rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę (gr. thelo, chcę), żeby on już
zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki (gr. synechomai, jestem
dręczony), aż się to stanie” (Łk 12, 49-50).
Jezus
wypowiada te słowa po przypowieści eschatologicznej, w której opisuje sąd,
jakiego pan dokona nad sługą
„w dniu,
kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z
niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie
przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę ” (Łk 12,
46).
W podobnym
tonie brzmią słowa św. Jana Chrzciciela, który
„tak
przemówił do wszystkich: «Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie,
któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie
Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu:
pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym»” (Łk 3,
16-17).
Z całą
pewnością z obu tekstów wyprowadzić możemy naukę o nieuchronności sądu, który
musimy potraktować poważnie i być nieustannie gotowymi na przyjście naszego
Pana, zamiast nieroztropnie traktować Jego przedłużającą się nieobecność jako
powód do niemoralnego życia. Dlatego warto dobrze zapamiętać polecenie Zbawiciela:
„Czuwajcie
więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o
pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was
śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie!” (Mk 13, 35-37).
Jednak taka
interpretacja zdaje się być niepełna w świetle innych słów Jezusa, dotyczących
Jego przyjścia na świat:
„Ja się na
to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18,
37).
Jezus wypowiedział
te słowa w pretorium, w rozmowie z Piłatem, podczas procesu – farsy, którego
rezultat, Jego męka na krzyżu, był Mu doskonale znany, i którego z udręką
oczekiwał jako swojego chrztu ostatecznego posłuszeństwa Ojcu. Prawda bowiem,
której objawienie było celem Wcielenia odwiecznego Słowa, polegała na ukazaniu
światu nieskończonej miłości Boga do swojego stworzenia, poprzez zbawczą śmierć
Jego Syna:
„Tak bowiem
Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego
wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (…) A sąd polega na tym, że światło
przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo
złe były ich uczynki” (J 3, 19).
Ogień jest
„głównym elementem opisu teofanii w całej literaturze biblijnej. Objawienie się
Boga towarzyszące zawarciu przymierza z Abrahamem (Rdz 15, 17); ukazanie się
Boga w płonącym krzewie (Wj 19, 18) są centralnymi elementami wiary Izraela.
Element ognia jest obecny także w nowotestamentalnych opisać teofanii.
Chrystus, który objawił się Janowi, miał oczy „jak płomień ognia” (Ap 1, 14; 2,
18); zstąpieniu Ducha Świętego towarzyszyły „języki ognia” (Dz 2, 3)” (Paul J.
Achtemeier „Encyklopedia Biblijna”, s. 866).
W tym
kontekście rozumiemy, że ogień, który Jezus przyszedł rzucić na ziemię jest
nową, doskonałą formą objawienia się i obecności Boga wśród swojego ludu. Jest to przede wszystkim
sam Zbawiciel napełniony Duchem Świętym: Autobasileia – królestwo Boże, do
którego dostać się może każdy, kto otworzy swoje serce na Dobrą Nowinę, uzna w
Mistrzu z Nazaretu swojego Pana i pójdzie za Nim, niosąc swój krzyż. Ponieważ
Jezus pragnie, aby ogień świętości rozpalony przez Ducha Świętego zapłonął w
sercu każdego człowieka, a jednocześnie wie, że zbawienie jest możliwe jedynie
dzięki Jego ofierze krzyżowej, „doznaje udręki”, jak człowiek, który widzi ból
ukochanych przez siebie osób, i cierpi, ponieważ nie może natychmiast podać im
skutecznego lekarstwa.
Ogień
zbawczej obecności wśród swojego ludu Trójcy Przenajświętszej: Ojca, przez Syna
w Duchu Świętym, jest dla jednych źródłem nieopisanego szczęścia, dla innych,
którzy odrzucili dar zbawienia i „bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło”,
staje się „ogniem nieugaszonym”, w którym płoną niczym plewy. Świętość i miłość
Boga jednych ludzi do Niego przyciąga, w innych – którzy z różnych przyczyn
odrzucają dar odkupienia – budzi duchowy ból i nienawiść, która z kolei
wywołuje agresję. Ponieważ relacja z Bogiem jest dla każdego człowieka
fundamentalna i ważniejsza w hierarchii nawet od związków rodzinnych, Dobra
Nowina staje się w sposób nieunikniony przyczyną podziałów:
„Czy
myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd
bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu,
a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka
przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa
przeciw teściowej” (Łk 12, 51-53).
Taki stan
rzeczy potwierdza prawdę, że staranie się o „raczej” o Boże królestwo ma
charakter absolutny i nie ulega kompromisom, nawet jeśli w grę wchodzą relacje
rodzinne, które w czasach współczesnych Jezusowi stanowiły często o życiu i
śmierci jednostki. Pan jest tego świadom, lecz wie również, że kto chce przyjąć
Go nierozdwojonym sercem i ocalić swoją duszę, musi liczyć się z rozdwojeniem
we własnym domu, dlatego uczy nas:
„kto chce
zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie
je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na
swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi,
i wtedy odda każdemu według jego postępowania.” (Mt 16, 25-27).
Zdaje się,
że dziś tendencja jest zgoła przeciwna: w imię „świętego spokoju” idziemy na
kompromisy kosztem autentyzmu naszej wiary, oraz integralności prawdy
objawionej, która została nam zawierzona. Dotyczy to, w jakimś stopniu, każdego
wymiaru naszego chrześcijańskiego życia. Dlatego wędrujący ku Jerozolimie Jezus
uczy nas, że nie przyszedł przynieść pokoju, rozumianego jako bierność i
kompromis ze złem, lecz rozłam będący następstwem radykalizmu ewangelicznego, i
że dla naszego zbawienia gotów jest ponieść najwyższą cenę.
Jako
„Świadek wierny i prawdomówny, Początek stworzenia Bożego” (Ap 3, 14), który
„zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15, 20), Pan
staje pośród nas, mimo zamkniętych drzwi naszego niedowiarstwa i lęków, z darem
swojego pokoju i Ducha Świętego (por. J 20, 19-23), który „zaraża” nas
chrystusowym pragnieniem „podpalania” świata Bożą miłością, oraz obdarza nas
udziałem w „udręce” Zbawiciela, którą uśmierzyć może jedynie pełne zjednoczenie
z Nim w chrzcie Jego krzyża, gdy dopełniamy „braki udręk Chrystusa dla dobra
Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.