W perykopie ewangelicznej, którą rozważaliśmy w zeszłym tygodniu, Jezus wskazuje na priorytet życia wiecznego nad doczesnym. Wedle tej logiki Dobry Pasterz zostawia na pustyni dziewięćdziesiąt dziewięć owiec „sprawiedliwych” i nie spocznie dopóki nie znajdzie jednej zaginionej, „grzesznej” i pełen radości nie przyniesie jej na swoich ramionach do pozostałych owiec. Źródłem szczęścia Zbawiciela jest fakt, że teraz wszystkie owce będą mogły paść się na „niebieskich pastwiskach” intymnego zjednoczenia z Trójcą Przenajświętszą. Bóg pragnie, aby piekło było puste, a jeżeli – w wyniku naszego złego używania daru wolności – jest to niemożliwe, wówczas robi wszystko, nawet wydaje w nasze ręce swojego jedynego Syna, aby w to miejsce wiecznej rozpaczy i śmierci trafiło jak najmniej Jego dzieci.
Dzisiejsza Ewangelia mówi nam o tym samym priorytecie z perspektywy naszej relacji z mamoną. Warto zastanowić się, co Jezus rozumiał przez to słowo, które nam kojarzy się z bogactwem, a wręcz z „kasą”. To aramejskie słowo oznaczało stabilność ekonomiczną, potęgę, własność, pewność, to w czym człowiek pokłada całą swoją nadzieję. Co więcej, rdzeń tego słowa „aman” (wierzyć, zawierzyć, być wiernym) jest taki sam dla słowa „wiara”, która dla Izraela stanowiła zawsze fundament istnienia jako naród, jak pisał prorok Izajasz: „Jeżeli nie uwierzycie (hebr. ta a mi nu), nie ostoicie się (hebr. te a me nu)” (Iz 7, 9b).
Zatem Pan Jezus, kiedy mówił do uczniów: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” (Łk 16, 13) mógł mieć na myśli najważniejsze dla Żydów polecenie, jakie Pan wydał im przez Mojżesza: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem - Panem jedynym. Będziesz miłował (hebr. we a hab ta) Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6, 4-5). Bóg jest jedynym Źródłem, Panem i Celem życia każdego człowieka. Służyć mu może jedynie ten, kto w Niego wierzy i Go kocha, ponieważ „Bóg jest Miłością” i tylko miłość do Niego czyni nas zdolnymi do przyjęcia daru zbawienia (1 J 4, 8).
W tym kontekście „mamoną”, rozumianą w sensie
negatywnym, jest wszystko, co będąc samo w sobie neutralnym lub pozytywnym,
staje się narzędziem służącym do popełnienia grzechu; czymś co nas od Boga
oddala lub wręcz Go w naszym życiu zastępuje. Pieniądze, które są wspaniałym
wynalazkiem ułatwiającym nam codzienną egzystencję, bardzo łatwo stają się,
przez swoją naturę, „mamoną”, bogactwem, czyli czymś, w czym pokładamy nasze
fałszywe nadzieje, które Jezus wręcz wyśmiał w przypowieści o bogatym posiadaczu
ziemskim: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc
przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby
gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem” (Łk 12, 20-21). Również
Psalmista nie przebiera w słowach: „Człowiek, co w dostatku żyje, ale się nie
zastanawia, przyrównany jest do bydląt, które giną” (Ps 49, 21).
Pan Jezus był w swoim głoszeniu Królestwa
Bożego realistą, świadomym, że przemawia do ludzi z krwi i kości, osadzonych w
brutalnej i ciężkiej rzeczywistości okupowanej Palestyny. Widział głęboką
niesprawiedliwość społeczną, za którą kryły się ludzkie dramaty. Rzymianie
narzucili podbitym Izraelitom wysokie podatki, a jakby nie było tego dość,
lokalni władcy, marionetki w rękach okupanta, bezkarnie dokładali swoim
poddanym dodatkowe obciążenia, które pogrążały ich w prawdziwej nędzy. Ponadto
kosztem ludzi najbiedniejszych bogacili się pomniejsi urzędnicy: poborcy
podatków i celnicy, którzy dopuszczali się nadużyć i malwersacji; do tego
trzeba dodać podatek na Świątynię. Odbicie tego stanu rzeczy możemy odnaleźć w
dzisiejszej przypowieści. „Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego
oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu:
"Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz
mógł być rządcą” (Łk 16, 1-2). Rządca jest niewątpliwie człowiekiem nieuczciwym
wobec swojego pracodawcy, który raczej nie budził sympatii słuchaczy Jezusa.
Bogactwo oznaczało gromadzenie (jak się za chwilę okaże w znacznej ilości)
dóbr, które zamiast być rozdysponowane w jakiejś mierze wśród innych,
potrzebujących synów Abrahama, stanowiły często cel sam w sobie, źródło
szczęścia i bezpieczeństwa, czyli mamony, dla bogacza. Już jego posiadanie, bez
otwarcia się na potrzeby innych, było wykroczeniem przeciw Bożemu przykazaniu
wyrażonego przez proroka Izajasza: „Troszczcie się o sprawiedliwość,
wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy
stawajcie!” (Iz 1, 17). Prawo to również dotyczyło dzielenia się dobrami
materialnymi z biednymi i potrzebującymi: „Udzielaj twego chleba głodnemu, a
szat swoich użycz nagim! Ze wszystkiego, co ci zbywa, dawaj jałmużnę, a oko
twoje niech nie będzie skąpe, gdy ją dajesz” (Tb 4, 16). Dla Jezusa znieczulica
bogatych wobec potrzeb ubogich stanowiła wystarczający powód dla
wiecznego potępienia, czemu daje wyraz w przypowieści o bogaczu i ubogim
Łazarzu (por. Łk 16, 19-31). W tym sensie bogactwo, którym dysponował rządca
było „niegodziwą mamoną”.
Co dokładnie bohater dzisiejszej przypowieści
zrobił z dobrami swego pana, tego nie wiemy. Pewne jest, że je trwonił –
przynajmniej z punktu widzenia ich właściciela, dla którego zarządca powinien
był je pomnażać, jak czytamy w przypowieści o talentach: „Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś,
że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał.
Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z
zyskiem odebrał swoją własność” (Mt 25, 26-27). Słowem – kluczem jest tu zysk,
który za wszelką cenę chce otrzymać pan. Swoją drogą słowo „zysk” wydaje się
być szczególnie w dzisiejszych, na wskroś materialistycznych czasach,
doskonałym synonimem słowa „mamona”. Zarządca z dzisiejszej Ewangelii ma i tak
więcej szczęścia od sługi z przypowieści o talentach. Jako kary za defraudację
majątku pana spodziewa się „jedynie” złożenia z urzędu, podczas gdy „sługę
bezużytecznego” czekał los dużo bardziej nieprzyjemny: „A sługę nieużytecznego
wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt
25, 30). Dla Jezusa „bezużyteczność” w sytuacji, w której realizuje On Boże
Królestwo, jest czymś nie do wybaczenia. Również dziś, wobec morza łask, które
Bóg wylewa codziennie na swój lud przez sakramenty Kościoła i wobec
powszechności przepowiadanego Słowa Życia, ludzie, którzy zamykają się na Boga
podobni są do drzewa, które nie przynosi owocu. Jego ostateczny los nie będzie
się różnił od losu drzewa figowego, o którym dyskutuje właściciel z
ogrodnikiem: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie
figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” (Łk 13,
7). Nie można zaś przynieść żadnego owocu bez zjednoczenia z Jezusem: „Ja
jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi
owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie
trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i
wrzuca do ognia, i płonie” (J 15, 5-6). Zatem, w oryginalnym sensie tego słowa,
istnieje „godziwa mamona” i jest nią, w pewnym sensie, sam Jezus, nasza skała
zbawienia, stabilność egzystencjalna rozumiana w sensie nie tylko doczesnym,
ale również wiecznym, która w sposób nieskończony przewyższa wszelkie pewności
płynące z dobrobytu, czy zamożności materialnej. On też jest naszym prawdziwym
„zyskiem”. Pan Jezus uczy nas: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce
twoje” (Mt 6, 21), zaś jeden z największych interpretatorów Jego słów, św.
Augustyn, napisał: „I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie
spocznie” (Wyznania I, 1). To właśnie w Najświętszym Sercu Pana Jezusa możemy
odnaleźć nasze największe bogactwo, na które nijak nie zapracowaliśmy i nie
zasłużyliśmy. A wejść do niego możemy jedynie przez głęboką ranę, jaką zadała
Odkupicielowi rzymska włócznia, gdy „do końca nas umiłował” (por. J 13, 1) i
umarł za nas na krzyżu.
Rządca z dzisiejszej perykopy ewangelicznej
raczej nie należy do ludzi o tzw. „ukształtowanym sumieniu”. Wobec odkrycia
przed panem swojego przestępstwa nie okazuje najmniejszej skruchy. Świadom, że
za chwilę zasili szeregi bezrobotnych, nie traci czasu na błaganie o
przebaczenie, ale stara się do ostatniej chwili wykorzystać piastowane
stanowisko dla własnego dobra, okradając swego pracodawcę. „Na to rządca rzekł
sam do siebie: Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie
mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich
domów, gdy będę usunięty z zarządu. Przywołał więc do siebie każdego z
dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu
panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł:
"Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz: pięćdziesiąt".
Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto
korcy pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz:
osiemdziesiąt"” (Łk 16, 3-7). Mimo, zdawałoby się, niemoralnej postawy
rządcy, może on budzić cień współczucia. Choćby dlatego, że w swojej bezmyślnej
rozrzutności przypomina syna marnotrawnego z innej przypowieści Pana Jezusa.
Obaj również, kiedy stanęli wobec niezbyt przyjemnej perspektywy śmierci
głodowej, albo, w najlepszym razie, żebractwa i zrozumieli jak niewiele
potrafią zdziałać w nowej dla nich rzeczywistości, starali się maksymalnie,
egoistycznie, wykorzystać swoje możliwości. Obu się też udało dzięki
wyrozumiałości pana i miłosierdzia ojca. Należy również pamiętać, że sympatię
słuchaczy Chrystusa dla nieuczciwego rządcy budzić mogła wysokość zobowiązań
obu dłużników: Sto beczek oliwy kosztowało 1000 denarów, a jeden denar stanowił
wynagrodzenie za jeden dzień pracy; jak wyliczono, taką ilość oliwy otrzymywano
ze 146 drzew oliwnych. Rządca zmniejszył ten dług o połowę. Zobowiązanie
drugiego „wspólnika” w przestępstwie rządcy był jeszcze większe: sto korców
pszenicy odpowiadało 275 kwintalom i było warte 2500 denarów, czyli kilku latom
pracy robotnika. Tu rządca „ograniczył się” do 20% nieuprawnionego umorzenia
długu. Spryt nieuczciwego rządcy opierał się na prawie wdzięczności, które było
nienaruszalne w ówczesnej kulturze. Hojnie „obdarowani” wierzyciele mieli wobec
rządcy dług do końca życia i w ten sposób nie musiał się on martwić o
przysłowiowy dach nad głową, wikt i opierunek.
Podobnie jak w przypowieści o miłosiernym
ojcu reakcja tego, od którego zależał los rządcy przekroczył jego najśmielsze
oczekiwania. Sługa, który mógł spodziewać się więzienia, a nawet śmierci za
wcześniejsze przestępstwa gospodarcze, jak również obecną, bezczelną
defraudację powierzonego mu mienia, podobnie jak młodszy syn nie tylko
doświadczył przebaczenia, ale wręcz usłyszał pochwałę: „Pan pochwalił
nieuczciwego rządcę, że roztropnie (gr. phronimos) postąpił. Bo synowie tego
świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie
światłości” (Łk 16, 8). Taka puenta przypowieści może nastręczać problemy
natury moralnej. Czyżby Jezus pochwalił nieuczciwość rządcy, skłaniając się ku
wątpliwej etycznie postawie wyrażonej wiele wieków później przez Machiavellego
„cel uświęca środki”? W żadnym wypadku. Z moralnego punktu widzenia zachowanie
rządcy jest złe. Chodzi raczej o to, abyśmy umieli być roztropni i wykorzystali
wszystkie, dostępne nam środki, aby osiągnąć zbawienie. Na tym polega
„roztropność”, czy spryt, który jest dla Pana czymś pozytywnym, o czym świadczą
słowa przypowieści o słudze wiernym i niewiernym: „«Któż jest owym rządcą
wiernym i roztropnym (gr. phronimos), którego pan ustanowi nad swoją służbą,
żeby na czas rozdawał jej żywność?” (Łk 12, 42). Prawdziwa roztropność, czy też
mądrość, jest owocem wypływającym ze posłuszeństwa Bożemu Słowu: „Każdego więc,
kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem
roztropnym (gr. phronimo), który dom swój zbudował na skale” (Mt 7, 24). O tym,
że ciężkie, nieprzychylne okoliczności, mimo iż wymagają pewnego sprytu, nie
zwalniają ucznia Jezusa z zachowania postawy nienagannej moralnie świadczy Jego
napomnienie: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni
(gr. phronimoi) jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!” (Mt 10, 16). Nic nas
nie upoważnia do popełnienia grzechu.
Postępowanie nieuczciwego rządcy przypomina
postawę faryzeuszy i saduceuszy wobec przepowiadania św. Jana Chrzciciela: „A
gdy widział, że przychodzi do chrztu wielu spośród faryzeuszów i saduceuszów,
mówił im: «Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym
gniewem? Wydajcie więc godny owoc nawrócenia” (Mt 3, 7-8). On również szukał
ratunku przed nadchodzącym gniewem pana, posługując się dostępnymi mu środkami,
czyli „niegodziwą mamoną”. Pan Jezus nie ma nic przeciwko temu: „Pozyskujcie
sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy [wszystko] się skończy, przyjęto
was do wiecznych przybytków” (Łk 16, 9), byle nie dokonało się to za cenę
krzywdy innych ludzi. Jednocześnie – aby rozwiać wszelkie wątpliwości – bardzo
stanowczo ostrzega przed uciekaniem się do nieuczciwości i kradzieży, ponieważ
nie taki był cel przypowieści. Jezus jednoznacznie wskazuje na bezwzględną
wartość uczciwości: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej
będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej
nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się
wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie
okazaliście się wierni, kto wam da wasze?” (Łk 16, 10-12). Jan wzywał
faryzeuszów i saduceuszów do nawrócenia i powrotu na drogę wierności Bożemu
Prawu. Jedynie wówczas będą w stanie wydać owoc, który uchroni ich przed
siekierą i ogniem (por. Mt 3, 10). Bez autentycznego nawrócenia były rządca
pozostanie do końca swoich dni egoistycznym kombinatorem, który być może szybko
utraci zaufanie i wdzięczność dłużników pana i skończy sam, na ulicy, jako
nieudolny żebrak, podobnie syn marnotrawny bez nawrócenia szybko wróci do
swoich złych nawyków nabytych podczas hulaszczego życia i zacznie kombinować
jak ponownie wykorzystać miłosierdzie ojca dla swoich celów. Dlatego gdy już
raz podejmiemy decyzję, iż chcemy miłować Boga, a nie Mamonę, prawdziwa mądrość
i roztropność polega na zachowaniu nieustannej czujności, niczym panny, które
zadbały o odpowiedni zapas oliwy do swoich lamp: „Wtedy podobne będzie
królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na
spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych.
Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z
lampami zabrały również oliwę w naczyniach. (…) Te, które były gotowe, weszły z
nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto” (Mt 25, 1-3, 10). Całe nasze życie, z
blaskami przemienienia, kiedy zapominamy o wszystkich naszych kłopotach, czując
promieniującą miłością bliskość Pana Boga, która daje nam szczęście, lecz
również z mrokiem Golgoty, kiedy przybici do krzyża, jaki niesie nam
codzienność, czujemy się przez Boga porzuceni, powinno być drogą przez Boże Królestwo
na ucztę weselną Jego Zmartwychwstałego Syna. Prawdziwa roztropność polega na
tym, aby w tej wędrówce wykorzystać wszelkie możliwe środki, które pomogą nam
zachować w czystości szatę weselną, tak aby miłosierny Władca, nie musiał
postąpić z nami, jak ze sługą w przypowieści o uczcie królewskiej: „Wszedł
król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego
w strój weselny. Rzekł do niego: "Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając
stroju weselnego?" Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom:
"Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam
będzie płacz i zgrzytanie zębów". Bo wielu jest powołanych, lecz mało
wybranych»” (Mt 22, 11-14), lecz potraktował nas jak obrotnego sługę z
przypowieści o talentach: „Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny!
Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości
twego pana!” (Mt 25, 21).
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.