Jako, że
w momentach słabości często dopadają mnie myśli typu „tracę czas” i „jestem
bezużyteczna”, staram się, jak zawsze
szukać Boga. Relacja z Nim jest
„pożyteczna” zawsze, zawsze też prowadzi do dobra.
Dziś zwyczajnie nie mam na wszystko sił, wyłączam się i nie wychodzę z inicjatywą, nie szukam sposobności do czynienia dobra. Jeśli mam to popołudnie spędzić tak, jak bardzo często to się dzieje, samotnie w pokoju, to także i dziś, jak z reguły wierzę, że Bóg wyprowadzi z tego większe dobro.
Dziś zwyczajnie nie mam na wszystko sił, wyłączam się i nie wychodzę z inicjatywą, nie szukam sposobności do czynienia dobra. Jeśli mam to popołudnie spędzić tak, jak bardzo często to się dzieje, samotnie w pokoju, to także i dziś, jak z reguły wierzę, że Bóg wyprowadzi z tego większe dobro.
Tylko, że dziś nie mam sił do dobrej
lektury, do pracy nad sobą, czy nauki, zostaje komputer. Na myśl, że zastępuje
mi on ludzi, dostaję gęsiej skórki. Z
drugiej strony, kiedy chwilę pomyślę, dochodzę do wniosku, że Internet, to
także jest dobro, tylko trzeba nabrać świadomości o jego wadach i zaletach…
Tak, byłam
odważna i przeciwstawiająca się złu całą sobą, jasno określałam swoje
stanowisko. Ale jak dziecko może się przeciwstawić rodzicom. Jak dziecko wytłumaczy
sfrustrowanemu ojcu, że nie ma racji?
Wciąż walczę ze sobą, żeby nie tłumaczyć ich złego postępowania, także teraz, nie chcę się ich bać.
Jako dziecko byłam ofiarą przemocy którą
stosował w wychowaniu mój ojciec, był despotyczny i święcie przekonany o swoich
racjach. Mama wtórowała jego zachowaniom.
Oczywiście zostałam
wychowana w wierze, ale Kościół był nam polem do prezentowania się ogółowi
ludzkiemu i popisów wokalno - instrumentalnych, a nie miejscem spotkania z
Bogiem i modlitwy.
Ja i moi bracia, wszyscy troje, mieliśmy się
uczyć muzyki. Sukcesy były gwarantem powodzenia w życiu. Byliśmy nieustannie
porównywani do innych, krytykowani i strofowani.
Uczyłam się, jak myśleć
wyłącznie o sobie i być lepszą od innych.
Jako, że
byłam najstarsza, po sześciu latach szkoły podstawowej przyszedł czas zadecydowania
co będzie dalej i wysłania mnie do szkoły z internatem.
Hołdowanie
zasadom typu ”Dzieci i ryby głosu nie mają” poskutkowały już w najbliższym
czasie. Kompletnie nie uświadamiałam sobie co jest dla mnie dobre, a co złe…
Ucieszona tym, że wreszcie
mam przyjaciół, ich opinię zaczęłam traktować jako bożka. Uczyłam się od innych
próżniactwa, wygodnictwa, głupoty, niedojrzałości, pijaństwa, bezwstydu,
wulgarności, krętactwa, kłamstwa. Sięgałam po różnego rodzaju używki, zdarzało
mi się też kraść.
Talent muzyczny darowany mi od Boga, stał się
moją przykrywką i biletem do źle rozumianej przeze mnie wolności.
Na studiach nie było inaczej, w połowie
drugiego roku, ktoś podsunął mi za ćwiczenie jakąś jogę, pół roku później już
prawie całkowicie odwrócona od Boga szukałam szczęścia w Buddyzmie….
Im dalej, tym gorzej. Trudno jest powiedzieć sobie, że jest źle.
Tkwisz w iluzji.
Mnie przyszło powiedzieć sobie, że jest źle,
dopiero po 24 latach życia, ale wtedy „źle”, urosło już, do „wszystko
jest źle” i zawarło w sobie bardzo trudną rzeczywistość do przełknięcia.
Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że jestem chora. Ale wtedy pojawiły się głosy, omamy,
wierzyłam w nie…
Pierwszy pobyt w Szpitalu Psychiatrycznym był
horrorem, bądź co bądź posiadałam duszę artysty i swojego rodzaju wrażliwość,
bardzo się przejęłam tym co się stało.
Kiedy wróciłam po
dziekance na studia, nic już nie było takie samo, pogrążyłam się w rozpaczy,
szybko przestałam brać leki, a choroba postępowała.
Jednak….
dostałam wtedy od Boga swoje pięć minut, pozwolił mi nie brać tych leków, dał
mi wolność. Na dwa lata zerwałam całkiem łączność z rodziną,
uparcie wierzyłam, że Bóg mnie uzdrowi.
Wierzę w to cierpliwie do teraz. Lecz już
widzę, że wyobrażałam sobie to uzdrowienie indywidualnie, tym czasem Bogu zależy na nas wszystkich,
także na mojej mamie, tacie i braciach. Czas darowany mi przez Boga, te moje
„pięć minut”, był nieocenionym czasem.
Spotkałam
Go wtedy pierwszy raz w swoim życiu naprawdę. Spowiedź, niejedna, generalna, i Eucharystia,
dobre słowo, wyciągnięta do mnie ręka, wspólna modlitwa. Moje wszystko powoli
stawało się Nim. On powoli stawał się moim wszystkim.
Postawiona mi trzy lata wcześniej diagnoza,
przekonała mnie o sobie dopiero kiedy wszystkie dolegliwości, niektóre bardzo
bolesne i uciążliwe zniknęły po uczciwym wzięciu leków i drugim pobycie w szpitalu.
Gdy jest źle pocieszam się myślą, tak sobie
uknułam sprytnie ,że On w Jest, Jest obecny w mojej chorobie, wszystko co się
zrodzi w mojej chorej głowie jest jemu wiadome, On o wszystkim wie, całą tę
moją rzeczywistość, także chorobową ogarnia, dlatego się nie boję, nie lękam
się.
Od czterech lat mieszkam w domu z rodzicami i
bratem, trwam na modlitwie, raz jest lepiej raz gorzej, ale nie wątpię, że w
tej mojej rzeczywistości jest obecny Bóg, prawdziwy z całą swoją mocą, potęgą.
Ten który swoim jednym Słowem może sprawić, że będę zdrowa.
Nie wątpię w to.
Staram
się dostrzegać to dobro, które już jest.
Napisałam, że Bogu zależy
na nas wszystkich, to prawda. Tyle się mówi o przebaczeniu i pojednaniu, nie
jest to sprawa łatwa, bez Boga jest wręcz niemożliwa. A jednak, nauczyłam się
kochać najbliższych, a oni chcą bym żyła i stanowiła z nimi rodzinę.
Najważniejsze to trwać w Łasce Uświęcającej, modlić się, wierzyć w siłę i moc
swojej modlitwy, ale także w to, że Jezus cały czas nie przestaje działać, w
nas i przez nas.
To
świadectwo jest także dobrą chwilą do tego, aby wyprowadzić niektórych z Was z
niewiedzy. Zwykle ludzie boją się osób chorych psychicznie, na ogół mało wiedzą
na temat chorób umysłowych. Wierzę
jednak głęboko, że to można zmienić. Jestem, ba znam wielu schizofreników,
którzy są zwyczajnymi ludźmi ze swoimi zaletami i wadami, tacy jak Ty i ja. Schizofrenia jest chorobą, którą można leczyć,
owszem jest chorobą przewlekłą i trochę trudną ze względu na uboczne skutki
brania lekarstw.
Najtrudniejszą
sprawą dla chorego jest powrót do codziennego życia po zaostrzeniu, w jakim się
zwykle ta choroba objawia.
Warto pomyśleć chwilę nad tym, że bycie pomocnym,
serdecznym i ciepłym dla takich osób,
może okazać się dla nich lekiem na zranioną duszę. Najwięcej się rozumie gdy samemu się przez
taką chorobę umysłową przechodzi, wiele osób
młodych bardzo cierpi, bo nie
wszyscy potrafią sobie ze schizofrenią poradzić, skazują siebie wtedy na
odosobnienie, nie rzadko w szpitalach, gdzie czują się najbezpieczniej, dlatego
moim marzeniem jest Arteterapia. Jest to
terapia za pomocą sztuki. Przez całe życie ona, zwłaszcza muzyka i teatr były
mi bardzo bliskie, gdyby nie wiedza, zwłaszcza z zakresu bycia aktorem, nie
poradziłabym sobie tak dobrze z chorobą, mam tego świadomość. Chciałabym tę
umiejętność przekazać tym którzy jej
najbardziej potrzebują. Myślę, że mogłabym tym ludziom podarować swoje wsparcie.
Jeśli
to moja droga Panie Jezu, przygotowałeś dla mnie piękny plan , wyciągam do
Ciebie swoje ręce byś mi go ofiarował.
Eliza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.