W dzisiejszej Ewangelii Kościół zaprasza nas do pogłębienia refleksji nad tożsamością Jezusa, która również i tym razem jest nierozłącznie związana z wędrówką. Niosąc, zgodnie z Jego poleceniem, krzyż naszej codzienności, wspinamy się ku Jerozolimie, gdzie ma się dopełnić ziemskie życie naszego Pana, i w ten sposób razem z Nim wchodzimy w tajemnice paschalną, ponieważ jedynie obmyci krwią Zbawiciela i oświeceni blaskiem chwały Jego Zmartwychwstania możemy pojąć kim jest Bóg w Trójcy Jedyny.
Dzisiejsza perykopa rozpoczyna tę część Ewangelii św. Łukasza, która opisuje podróż Jezusa do Jerozolimy. „Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców” (Łk 9, 51-52). Dla trzeciego Ewangelisty zbawcza męka i zmartwychwstanie Pana Jezusa jest czasem Jego wzięcia do góry, wyniesienia, ponieważ tak można tłumaczyć greckie słowa tas hemeras tes analempseos. Ta interpretacja jest on zgodna z teologią św. Jana, w którego Ewangelii Jezus mówi do uczniów: „Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony (gr. hypsotho), przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12, 31-32). Największe poniżenie, którego mógł doświadczyć sprawiedliwy, bogobojny żyd, jest w przypadku Syna Bożego wywyższeniem, ponieważ w sposób najpełniejszy realizuje bożą wolę zbawienia każdego człowieka i objawia Boga, jako miłosiernego Ojca, który nie cofa się przed największym poświęceniem, aby ocalić swoje dzieci od śmierci wiecznej. Całe ziemskie życie Zbawiciela, Jego cuda i przepowiadanie jest dążeniem do tej paschalnej epifanii Bożej miłości.
Znamienny jest sposób w jaki św. Łukasz opisuje decyzję Jezusa dotyczącą Jego udania się do Jerozolimy. Ewangelista pisze dosłownie: „oblicze utwierdził, uczynił niewzruszonym (gr. to prosopon esterisen), by ruszyć do Jerozolimy”. Jezus wiedział, co czekało Go w świętym mieście. Jak w przypadku każdego innego człowieka, myśl o poniżeniu i niewymownym cierpieniu musiała budzić w Nim niechęć, czy lęk, lecz Jego całkowite poddanie woli Bożej i przemożne pragnienie realizacji zadania, które powierzył Mu Ojciec, przenikało Go całego i było źródłem oraz celem każdego Jego słowa i czynu. Możemy sobie wyobrazić, jak Pan staje przed terytorium zamieszkałym przez Samarytan i spogląda w kierunku Jerozolimy. Jego łagodna, pełna miłości twarz nagle twardnieje, wzrok przez chwilę staje się nieobecny. Być może widzi On stojącą na Golgocie pionową belkę, która czeka, aż ociekający krwią i mdlejący z bólu Mesjasz wstąpi na podwyższenie, dźwigając na ramionach przybite do nadgarstków ciężkie patibulum i zawiśnie przybity do krzyża. Mimo to, Pan podejmuje decyzję, że nadszedł czas Jego ostatniej pielgrzymki do Jerozolimy. Dla świętego Łukasza ta kontemplacja oblicza Pańskiego skierowanego ku Jerozolimie jest bardzo ważna: pisze o nim jeszcze raz, kiedy uzasadnia odtrącenie Jezusa przez Samarytan. Jednocześnie wydaje się, że uczniowie, mimo wcześniejszej, podwójnej zapowiedzi męki (por. Łk 9, 22; 9, 44-45) również tym razem opatrznie rozumieją decyzję Mistrza i wyczytują z Jego oblicza jedynie to, co sami chcą na nim zobaczyć, czego wyraźny dowód dadzą już wkrótce Jakub i Jan.
To skierowanie oblicza ku Jeruzalem jest aktem prorockim, w posłuszeństwie Bożemu poleceniu: „Pan skierował do mnie te słowa: «Synu człowieczy, zwróć swoje oblicze ku Jerozolimie, skieruj swą mowę przeciwko miejscom świętym i prorokuj przeciwko ziemi izraelskiej” (Ez 21, 10). Zaś w księdze Jeremiasza zwrócenie oblicza na Jerozolimę jest związane z sądem Bożym i wyrokiem na niewierne miasto: „Zwróciłem bowiem swoje oblicze na to miasto ku jego złu, a nie dobru - wyrocznia Pana. Będzie ono wydane w ręce króla babilońskiego, który spali je ogniem»” (Jr 21, 10). W tej perspektywie wyraźnie widać różnicę między Jezusem a „dawnymi prorokami”, wśród których żydzi widzieli Jezusa. Sąd Zbawiciela jest w rzeczywistości darem zbawienia, jak wyjaśnia św. Jan: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki” (J 3, 16-19). Potwierdza to pełen czułości stosunek Jezusa do świętego miasta, które po entuzjastycznym powitaniu wydali Go z siebie, jak coś nieczystego i skaże na haniebną śmierć z ręki pogan zarezerwowaną dla najgorszych kanalii i zbrodniarzy: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto dom wasz [tylko] dla was pozostanie. Albowiem powiadam wam, nie ujrzycie Mnie, aż <nadejdzie czas, gdy> powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie»” (Łk 13, 34-35). W porównaniu do kokoszy, która, dostrzegając niebezpieczeństwo, przywołuje swoje pisklęta, aby schroniły się pod jej skrzydłami, Jezus wyraża całą swoją miłość i troskę wobec narodu wybranego, a jednocześnie cierpienie i niemoc wobec odrzucenia, ponieważ nawet Bóg nie może nas zbawić, jeżeli tego nie chcemy. O tym głęboko współczującym wymiarze osobowości Pana Jezusa św. Paweł napisał: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili” (Hbr 4, 15-16).
Podobnie jak w przypadku pierwszego posłania Apostołów, które było wyrazem pragnienia Jezusa, by uczynić swych uczniów aktywnymi uczestnikami Jego przepowiadania królestwa Bożego, również i tym razem Pan posłał przed ich przed sobą w roli posłańców (gr. angelous). „Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: «Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?» Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka” (Łk 9, 52-55). Jeżeli zadaniem uczniów było przygotowanie Samarytan na przyjęcie Jezusa z Jego słowem i ewentualne ugoszczenie Go, to ich misja zakończyła się zupełnym niepowodzeniem. Trudno się temu dziwić. Żydzi i Samarytanie byli do siebie wrogo nastawieni. Ci ostatni czcili Boga na górze Garizim, nie uznając kultu w świątyni Jerozolimskiej i jak tylko mogli uprzykrzali życie pielgrzymom udającym się przez ich terytorium do świętego miasta. Dlatego wędrujący z Galilei pątnicy woleli raczej nadłożyć drogi i ominąć Samarię. Nie bez kozery Chrystus wybrał na bohatera swojej przypowieści o miłosierdziu Bożym właśnie Samarytanina: żydzi po każdym mogli się spodziewać pomocy, tylko nie po swoim „wrogu religijnym”, dlatego wymowa przypowieści była tak szokująca. Fakt, że Jezus postanowił udać się naprzeciw swojemu przeznaczeniu najkrótszą drogą potwierdza Jego determinację, jednocześnie dowodzi, że Jego misja była otwarta na wszystkich, nawet tych, którzy dla przeciętnego żyda byli ludźmi drugiej kategorii. Mogło by się wydawać, że Samarytanie uznali Jezusa i Jego uczniów za kolejnych pielgrzymów – natrętów, których należało potraktować co najmniej chłodno, co też i zrobili. Jednak zachowanie Jakuba i Jana, których z powodu ich porywczego charakteru Jezus nazwał Boanerges, tzn. Synami Grzmotu (por. Mk 3, 17), sugeruje, że wypełnili polecenie Jezusa po swojemu. Ich wyobrażenie Jezusa jako Mesjasza odpowiadało poglądom ich rodakom, wedle których Boży Pomazaniec będzie niezwyciężonym wojownikiem i pokona wrogów, do których należeli przecież Samarytanie. Tym ostatnim w żadnym wypadku nie zależało na tym, aby Mesjasz, o którym opowiedzieli im Jakub i Jan, zaczął królować w Jerozolimie, dlatego Go nie przyjęli. Św. Łukasz pisze, że Samarytanie nie przyjęli Jezusa, ponieważ dosłownie „ oblicze Jego było skierowane ku Jeruzalem (gr. prosopon autou en poreuomenon eis Ierousalem)”. Widzieli oni determinację Jezusa w Jego wypełnieniu woli Ojca, lecz dostrzegli w Nim wroga, który zagraża ich wolności. Agresywna reakcja uczniów, którzy liczyli na to, że Jezus, niczym nowy Eliasz, pozwoli im spalić żywcem niewdzięcznych heretyków, potwierdza tę hipotezę. Gdyby Boanerges rozumieli kim naprawdę był Jezus, nie złożyliby Mu podobnej propozycji. Uczniowie niewątpliwie widzieli w Jezusie pełnego mocy proroka podobnego do Eliasza, na którego słowo dwukrotnie ogień zstąpił z nieba i spopielił posłanych przez króla Achaba pięćdziesiątników z ich żołnierzami: „Posłał zatem po niego pięćdziesiątnika wraz z jego pięćdziesiątką. Przyszedł więc on do Eliasza, gdy właśnie przebywał na szczycie góry, i powiedział do niego: «Mężu Boży! Na rozkaz króla, zejdź!» Odpowiadając Eliasz rzekł do pięćdziesiątnika: «Jeżeli ja jestem mężem Bożym, niech spadnie ogień z nieba i pochłonie ciebie wraz z twoją pięćdziesiątką!» I spadł ogień z nieba i pochłonął go wraz z jego pięćdziesiątką” (2 Krl 1, 9-10). Reakcja Mistrza z Nazaretu była bardzo stanowcza. Św. Łukasz pisze, że Chrystus „zabronił” im, czy też „skarcił” ich, posługując się przy tym słowem epetimesen, którym Jezus rozkazał surowo złemu duchowi, aby zamilkł i opuścił opętanego w Kafarnaum (por. Łk 4, 35). Ci, którzy zostali posłani jako „aniołowie”, zostali potraktowani niczym demony właśnie dlatego, że kolejny raz udowodnili, iż nie myślą o tym, co Boże, ale o tym co ludzkie (por. Mk 7, 33).
W drugiej części dzisiejszej perykopy Jezus spotyka się z trzema osobami, które chciałyby pójść za Nim. „A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!» Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki powietrzne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć». Do innego rzekł: «Pójdź za Mną!» Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!» Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!» Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu!» Jezus mu odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego»” (Łk 9, 57-62). Wszyscy trzej naśladowcy pragną wprawdzie zostać uczniami Jezusa, lecz przychodzą do Niego z własnymi wyobrażeniami jak to naśladowanie ma wyglądać. Rozmowa z każdym z nich daje Panu okazję do skorygowania ich poglądów, nauczenia nas czegoś o sobie i królestwie Bożym, które głosił. Co istotne, św. Łukasz umiejscowił te trzy epizody zaraz po historii z niegościnnymi Samarytanami i stwierdzeniu, że Jezus w raz z uczniami udał się „do innego miasteczka”. Nie znana jest, nawet w przybliżeniu, tożsamość żadnego z rozmówców Pana, w przeciwieństwie do Ewangelii św. Mateusza, w której pierwszym z nich jest uczony w Piśmie, zaś drugi należy już do uczniów Zbawiciela (por. Mt 8, 19-22). W rezultacie można odnieść wrażenie, że u św. Łukasza trzej anonimowi kandydaci na uczniów są mieszkańcami ziemi, którą Jezus właśnie przemierzał, czyli są Samarytanami. Wpisuje się to pragnienie św. Łukasza, by ukazać szczególną bliskość Jezusa z ludźmi uważanymi przez tzw. prawowiernych żydów za grzeszników i de facto potępionych za życia. Do tego rodzaju ludzi zaliczano z pewnością również Samarytan. Tymczasem w dzisiejszej perykopie otwierają się oni na łaskę wiary i chociaż na sposób niedoskonały, pragną iść za Jezusem. W ten sposób mamy do czynienia z pewnym paradoksem: serca i umysły tych, którzy szli za Jezusem były daleko od Niego, mimo niezwykłych łask, jakie otrzymali – warto pamiętać, że Jakub i Jan, którzy chętnie zabiliby nieżyczliwych Jezusowi Samarytan, codziennie słuchali przepowiadania cichego i pokornego sercem Mistrza, słyszeli dwukrotnie zapowiedź Jego męki, śmierci i zmartwychwstania, co więcej byli świadkami Przemienienia, podczas którego widzieli Mojżesza i Eliasza, którzy objawili się w chwale „i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie” (Łk 9, 31). Tymczasem to właśnie rzekomi bezbożnicy doświadczali łaski bożej i wydawali owoc nawrócenia, jak choćby pasterze przy narodzeniu Pana, a teraz Samarytanie. Ta prawda dotyczy każdego z nas, którzy uważamy się za uczniów Jezusa. Warto się zastanowić, ile razy dziennie osądzamy ludzi z naszego otoczenia, oraz tych, o których słyszymy w telewizji, czy czytamy w Internecie, porównując ich do siebie? W ilu z tych ocen wypadamy korzystniej od nich? Każdy taki osąd oddala nas od królestwa Bożego wedle słów Zbawiciela: „Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć” (Mt 21, 31-32). Wierzyć w Jezusa to znaczy nie tylko uznać Jego bóstwo, ponieważ „także i złe duchy wierzą i drżą” (Jk 2, 19), lecz polega na codziennym przemienianiu swojego życia na wzór Jego życia według zasady, która w pierwszej chwili wydaje się głupia i nieżyciowa, a która jest źródłem prawdziwej mądrości i siły: „Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki” (Łk 9, 48), a którą św. Paweł wyraził w wezwaniu: „dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie” (Flp 2, 2-3).
Cechą wspólną dla trzech dialogów Jezusa z naśladowcami jest Jego bezgraniczne poświecenie dla dzieła ustanowienia królestwa Bożego; poświęcenie bezwarunkowe i nieodwracalne. Wyznanie pierwszego z mężczyzn jest wzruszające: „pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz” (Łk 9, 57). Przypomina ono pytanie uczniów, którzy poszli za Jezusem po nazwaniu Jezusa przez Jana Chrzciciela Barankiem Bożym: „Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego” (J 1, 37-39). Tym razem jednak Jezus informuje rozmówcę, że nie ma już mieszkania. Jego dotychczasowe życie przeminęło bezpowrotnie i może ofiarować uczniom jedynie tę drogę, która wiedzie Go na Golgotę. Drugiego mężczyznę Chrystus powołał sam. Ten nie odmawia, lecz prosi o możliwość pogrzebania ojca. Z dużym prawdopodobieństwem chodziło tu o powtórny pochówek, którego dokonywano rok po pierwszym, podczas którego kości zmarłego przenoszono do specjalnej urny, po czym umieszczano w niszy grobowca. Pogrzebanie ojca lub matki przez najstarszego syna należało do jego najważniejszych obowiązków, a jego zaniedbanie godziło bezpośrednio w jedno z najważniejszych przykazań jakim było okazywanie czci rodzicom. Tymczasem Jezus, który mówił o sobie: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” (Mt 5, 17) zdaje się namawiać swojego naśladowcę do odstąpienia od realizacji tego świętego obowiązku. Nowość, jaką jest królestwo Boże, które przyniósł Jezus stanowi w rzeczywistości wypełnienie Prawa. Kiedy ktoś otworzy serce na działanie Ducha Świętego i zrozumie czym owo Boże królowanie jest, zaczyna zachowywać się jak nowe, wolne stworzenie, ponieważ właśnie „ku wolności oswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1). Człowiek taki zaczyna dostrzegać i oceniać otaczającą go rzeczywistość przez pryzmat pierwszeństwa królestwa Bożego. W pewnym sensie zostaje zarażony przez Jezusa tą „świętą chorobą” miłości do Boga Ojca, która sprawia, że zaczyna on żyć zasadą: „Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1 Kor 10, 31). Wówczas wszystko czego taka osoba doświadcza staje się drogą do uświęcenia, wtedy wszystko – jak mawiała Tereska od Dzieciątka Jezus - jest łaską. W tej samej optyce Jezus odpowiada trzeciemu kandydatowi na ucznia, który wprawdzie pragnie pójść za Nauczycielem z Nazaretu, lecz chce wcześniej zamknąć stary rozdział swojego życia, żegnając się z rodziną. Scena ta przypomina historię powołania Elizeusza, ucznia i następcy Eliasza: „Pan rzekł do Eliasza: Elizeusza, syna Szafata z Abel-Mechola, namaścisz na proroka po tobie. [Eliasz] stamtąd poszedł i odnalazł Elizeusza, syna Szafata, orzącego: dwanaście par [wołów] przed nim, a on przy dwunastej. Wtedy Eliasz, podszedłszy do niego, zarzucił na niego swój płaszcz. Wówczas Elizeusz zostawił woły i pobiegłszy za Eliaszem, powiedział: Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą. On mu odpowiedział: Idź i wracaj, bo po co to ci uczyniłem? Wtedy powrócił do niego i zaraz wziął parę wołów, złożył je na ofiarę, a na jarzmie wołów ugotował ich mięso oraz dał ludziom, aby zjedli. Następnie wybrał się i poszedłszy za Eliaszem, stał się jego sługą” (1 Krl 19,16b.19-21). Dla Jezusa ten warunek jest również nie do przyjęcia, ponieważ powołanie do królestwa Bożego jest nowością, wobec której wszystko, co stare traci rację bytu samo w sobie i jest postrzegane przez pryzmat nowej rzeczywistości – rzeczywistości zbawienia, jakie niesie ze sobą Boże królowanie. W tym sensie Jezus nie zachęca do uchybienia obowiązkom wypływającym z naszych relacji rodzinnych czy społecznych, ale w optyce budowania królestwa Bożego na ziemi nabierają one nowej wartości. Chrystus sam prawdopodobnie pochował swojego ziemskiego ojca Józefa, na Nim również spoczywał obowiązek opieki nad Maryją, która przecież była wdową. Mimo to, jak czytamy w Ewangeliach, Jezus zawierzył opiekę nad swoją Matką dalszej rodzinie i posłuszny Bożemu powołaniu opuścił rodzinne strony, by głosić królestwo Ojca. Jednak nawet na krzyżu pamiętał o Maryi, zawierzył ją swojemu umiłowanemu uczniowi i – jak twierdził św. Ojciec Pio – na niej spoczęło Jego ostatnie spojrzenie. Było ono z pewnością przepełnione synowską miłością, ponieważ to właśnie miłość Boga do człowieka, którą możemy dostrzec w obliczu Jezusa skierowanym ku Jerozolimie i Golgocie, jest źródłem, siłą i sensem istnienia Bożego królestwa na ziemi, jak nauczał św. Jan Paweł II w encyklice Redemptoris Missio: „Królestwo ma na celu przekształcenie stosunków między ludźmi i urzeczywistnia się stopniowo, w miarę jak ludzie uczą się kochać, przebaczać i służyć sobie wzajemnie. Jezus podejmuje całe Prawo, ogniskując je na przykazaniu miłości (por. Mt 22, 34-40; Łk 10, 25-28). Przed opuszczeniem swoich daje im „nowe przykazanie”: „Abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 13, 34; por. 15, 12). Miłość, który Jezus umiłował świat, znajduje swój najwyższy wyraz w ofierze Jego życia za ludzi (por. J 15, 13), ukazującej miłość Ojca względem świata (por. J 3, 16). Dlatego naturą Królestwa jest komunia wszystkich ludzi pomiędzy sobą i z Bogiem. Królestwo dotyczy wszystkich ludzi, społeczeństwa, całego świata. Pracować dla Królestwa znaczy uznawać i popierać Boży dynamizm, który jest obecny w Ludzkiej historii i ją przekształca. Budować Królestwo znaczy pracować na rzecz wyzwolenia od zła we wszelkich jego formach. Krótko mówiąc, Królestwo Boże jest wyrazem i urzeczywistnieniem zbawczego planu w całej jego pełni” (RM, 15).
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.