W dzisiejszej Ewangelii Kościół Chrystusowy zaprasza nas do autentycznego wsłuchania się, razem z Marią, w nauczanie Pana Jezusa. Jest ono darem Trójcy Przenajświętszej, która wchodzi w relację z człowiekiem, otwiera go na Słowo i obdarza łaską wiary, w której mocy Chrystus nas zbawia i uświęca, abyśmy szli i przynosili owoc na życie wieczne.
Jezus razem z uczniami wędruje ku Jeruzalem,
gdzie ma się dokonać krwawy akt zbawienia świata. Nie możemy nigdy o tym
zapominać, rozważając słowa i czyny Pana, ponieważ ich źródłem jest
nieskończona miłość Boga do człowieka, która niczym stos ofiarniczy płonie w
Najświętszym Sercu Pana Jezusa. To właśnie blask, jaki bije od tego płomienia
miłości ofiarnej i miłosiernej, rozjaśnia tajemnice królestwa Bożego, którego
nastanie głosi nasz Zbawiciel.
Kluczem do zrozumienia dzisiejszej perykopy
jest inny fragment dziesiątego rozdziału Ewangelii św. Łukasza, w którym
Ewangelista ujawnia nam tajemnicę intymnej relacji, jaka łączy Trzy Osoby
Trójcy Przenajświętszej: „W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w
Duchu Świętym (gr. egalliasato en to Pneumati to Hagio) i rzekł:
«Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi
i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje
upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn,
tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić»”
(Łk 10, 21-22). W następstwie radości siedemdziesięciu dwóch uczniów, którzy z
entuzjazmem opowiedzieli Panu o cudownych owocach ich przepowiadania, jak pisze
św. Łukasz: „Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością (gr. meta
charas) mówiąc: «Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się
poddają»” (Łk 10, 17), Jezus „rozradował się w Duchu Świętym” i oddał chwałę
Ojcu. W ten sposób Ewangelista dał nam do zrozumienia, że Objawienie, które
poznajemy dzięki przepowiadaniu i czynom Pana, ma swoje źródło w woli Boga Ojca
i dokonuje się w mocy Ducha Świętego, o czym świadczy św. Paweł w 1 Liście do
Koryntian: „Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: "Panem
jest Jezus" (1 Kor 12, 3).
Co więcej, radość Zbawiciela staje się udziałem tych, którzy otwierają się na dar wiary. Apostoł Narodów doskonale wiedział, czym jest ta radość. Św. Łukasz opisuje w Dziejach Apostolskich historię cudownego uwolnienia Pawła i Sylasa z więzienia w Filippi. O północy, gdy Paweł i Sylas modlili się i śpiewali hymny: „Nagle powstało silne trzęsienie ziemi, tak że zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany” (Dz 16, 26). Na ten widok strażnik więzienny, przekonany, że więźniowie uciekli, świadom okrutnej kary, która go czekała postanowił odebrać sobie życie. Paweł powstrzymał go przed tym desperackim czynem. To, co wydarzyło się później jest piękną ilustracją zbawczego działania Chrystusa, dokonanego w mocy Ducha Świętego, która prowadzi do prawdziwej radości: „A wyprowadziwszy ich na zewnątrz rzekł: «Panowie, co mam czynić, aby się zbawić?» «Uwierz w Pana Jezusa - odpowiedzieli mu - a zbawisz siebie i swój dom». Opowiedzieli więc naukę Pana jemu i wszystkim jego domownikom. Tej samej godziny w nocy wziął ich z sobą, obmył rany i natychmiast przyjął chrzest wraz z całym swym domem. Wprowadził ich też do swego mieszkania, zastawił stół i razem z całym domem cieszył się bardzo (gr. egalliasato panoikei) , że uwierzył Bogu” (Dz 16, 30-34). Podobnie jak w przypadku przepowiadania siedemdziesięciu dwóch uczniów, którzy mocą Zbawiciela wyprowadzali opętanych, a więc ludzi poddanych władzy szatana i śmierci, do życia w wolności, tu również nastąpiło przejście od rozpaczy, która prowadziła strażnika do samobójczej śmierci, do jego nawrócenia i radości nowego życia w Chrystusie. Ta cudowna przemiana w obu przypadkach jest absolutnym darem łaski Bożej, zaś „zasługą” człowieka jest jedynie jej przyjęcie i umożliwienie działania Bogu w jego sercu. Prawdziwa radość chrześcijanina płynie bowiem z faktu bycia zbawionym, zaś nieustanna świadomość, tego co nas czeka w niebie powinna, jak uczy nas Jezus, przenikać każdą chwilę naszego istnienia i owocować postawą pełną radosnej wdzięczności: „cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie»” (Łk 10, 20). Osobiście głęboko wierzę, że tą księgą, w której zapisane są nasze imiona, jest Najświętsze Serce Pana Jezusa, zaś inkaustem, którym imiona te On sam zapisał jest Jego Przenajświętsza Krew wylana za nasze grzechy.
Co więcej, radość Zbawiciela staje się udziałem tych, którzy otwierają się na dar wiary. Apostoł Narodów doskonale wiedział, czym jest ta radość. Św. Łukasz opisuje w Dziejach Apostolskich historię cudownego uwolnienia Pawła i Sylasa z więzienia w Filippi. O północy, gdy Paweł i Sylas modlili się i śpiewali hymny: „Nagle powstało silne trzęsienie ziemi, tak że zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany” (Dz 16, 26). Na ten widok strażnik więzienny, przekonany, że więźniowie uciekli, świadom okrutnej kary, która go czekała postanowił odebrać sobie życie. Paweł powstrzymał go przed tym desperackim czynem. To, co wydarzyło się później jest piękną ilustracją zbawczego działania Chrystusa, dokonanego w mocy Ducha Świętego, która prowadzi do prawdziwej radości: „A wyprowadziwszy ich na zewnątrz rzekł: «Panowie, co mam czynić, aby się zbawić?» «Uwierz w Pana Jezusa - odpowiedzieli mu - a zbawisz siebie i swój dom». Opowiedzieli więc naukę Pana jemu i wszystkim jego domownikom. Tej samej godziny w nocy wziął ich z sobą, obmył rany i natychmiast przyjął chrzest wraz z całym swym domem. Wprowadził ich też do swego mieszkania, zastawił stół i razem z całym domem cieszył się bardzo (gr. egalliasato panoikei) , że uwierzył Bogu” (Dz 16, 30-34). Podobnie jak w przypadku przepowiadania siedemdziesięciu dwóch uczniów, którzy mocą Zbawiciela wyprowadzali opętanych, a więc ludzi poddanych władzy szatana i śmierci, do życia w wolności, tu również nastąpiło przejście od rozpaczy, która prowadziła strażnika do samobójczej śmierci, do jego nawrócenia i radości nowego życia w Chrystusie. Ta cudowna przemiana w obu przypadkach jest absolutnym darem łaski Bożej, zaś „zasługą” człowieka jest jedynie jej przyjęcie i umożliwienie działania Bogu w jego sercu. Prawdziwa radość chrześcijanina płynie bowiem z faktu bycia zbawionym, zaś nieustanna świadomość, tego co nas czeka w niebie powinna, jak uczy nas Jezus, przenikać każdą chwilę naszego istnienia i owocować postawą pełną radosnej wdzięczności: „cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie»” (Łk 10, 20). Osobiście głęboko wierzę, że tą księgą, w której zapisane są nasze imiona, jest Najświętsze Serce Pana Jezusa, zaś inkaustem, którym imiona te On sam zapisał jest Jego Przenajświętsza Krew wylana za nasze grzechy.
Jezus dziękuje Ojcu, że objawił „te rzeczy”
„prostaczkom” (gr. nepiois), co dosłownie znaczy „małoletnim”, czyli osobom
pozbawionym wszelkich praw, poddanym całkowicie woli innych, dorosłych. Jest to
w pełni zgodne ze świadectwem św. Mateusza: „On przywołał dziecko, postawił je
przed nimi i rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie
staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc
uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim” (Mt 18,
2-4). W nauczaniu Pana Jezusa nastąpiło całkowite odwrócenie tradycji
żydowskiej, wedle której Bóg objawia się jedynie dorosłym mężczyznom i tylko
oni byli dopuszczani do studiowania i komentowania Pisma. Tymczasem, wedle
nowej optyki, uczeni w Piśmie, faryzeusze i arcykapłani zostali pominięci przez
Boga. Tę nieodwracalną zmianę doskonale ilustruje Magnificat Maryi, która będąc
kobietą, z definicji była, podobnie jak dzieci, odsunięta od studiowania Pisma
i nie miała prawa wypowiadać się na tematy teologiczne. Tymczasem to właśnie
ona, pełna łaski i płynącej z niej radości powiedziała: „Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy (gr. egalliasen to
pneuma mou epi to Theo to Soteri mou). Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy
swojej. Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż
wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię - a swoje
miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się Go boją. On
przejawia moc ramienia swego, rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc
swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami,
a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na
miłosierdzie swoje - jak przyobiecał naszym ojcom - na rzecz Abrahama i jego
potomstwa na wieki»” (Łk 1, 46-55). Maryja jest pierwszą uczennicą swojego Syna
i niedościgłą teolożką, przenikającą w mocy Ducha Świętego tajemnice Bożego
planu Zbawienia świata, które w Jego i jej Synu znalazło swe dopełnienie.
W tym kontekście możemy czytać dzisiejszą
perykopę: „W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta,
imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria,
która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta
uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie,
czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?
Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto,
troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko
jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona»” (Łk 10,
38-42).
Z Ewangelii św. Jana wiemy, że tą wsią, o
której pisze Trzeci Ewangelista jest Betania: „Był pewien chory, Łazarz z
Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która
namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi” (J 11, 1-2). Pana
Jezusa, Martę, Marię i Łazarza łączyła głęboka przyjaźń, jak pisze św. Jan: „A
Jezus miłował (gr. egapa) Martę i jej siostrę, i Łazarza” (J 11, 5). Św. Łukasz
pomija Łazarza, który, jako mężczyzna, musiał być głową rodziny, i skupia się
na obu niewiastach. Co więcej, Marta zdaje się tutaj pełnić rolę gospodarza: to
ona przyjęła Pana pod swój dach i natychmiast zaczęła wypełniać obowiązki
wynikające z prawa gościnności. Do obowiązków kobiety należało bowiem
przygotowanie posiłku i usługiwanie – możliwie najbardziej dyskretne –
mężczyznom. Świadczy o tym zachowanie teściowej św. Piotra, którą Pan Jezus
uzdrowił z gorączki: „Po opuszczeniu synagogi przyszedł do domu Szymona. A
wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad
nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im” (Łk 4,
38-39). O tym, jak ważne było to zadanie świadczy fakt, że teściowa św. Piotra
przystąpiła do wypełniania swoich obowiązków „natychmiast” (gr. parachrema).
Tymczasem Maria, siostra Marty wyłamuje się z obowiązujących powszechnie zasad
i nie wypełnia swojego obowiązku, lecz przyjmuje postawę uczennicy: siada,
prawdopodobnie razem z innymi uczniami, u stóp Rabbiego i słucha Jego
nauczania. Taka postawa była dla ówczesnych Żydów powodem do skandalu. Wedle
zwyczaju, bowiem, kobieta miała bardzo ograniczone prawa, które zrównywały ją z
pozycją dziecka i niewolnika. Nie mogła ona pobierać nauk, uczestniczyć w życiu
publicznym i nie miała obowiązku brania udziału w praktykach religijnych. Po
ślubie kobieta była „własnością” męża, który mógł bardzo łatwo się z nią
rozwieść i ją oddalić, chociaż proces ten nie działał w drugą stronę. Właśnie
dlatego los kobiet był tak bardzo drogi Jezusowi. Ponieważ Zbawiciel głosił, że
miłość Boga do każdego człowieka jest równie nieskończona, z okazywania tej
miłości swoim konkretnym postępowaniem wobec kobiet, dzieci, chorych i
odrzuconych, oraz pogan uczynił istotny element przepowiadania nastania
królestwa Bożego. Niejako szczytem objawienia bezwarunkowego miłosierdzia Boga,
dla którego nie ma ludzi straconych, był epizod z kobietą przyłapaną na
cudzołóstwie. W jawnogrzesznicy niejako skumulowało się „upośledzenie
społeczne” niewiasty z powodu płci i odrzucenie wywołane jej grzesznym życiem.
Ta, która dla Żydów zasługiwała na śmierć przez ukamienowanie, otrzymała od
Boga w Jezusie łaskę przebaczenia i szansę na nowe życie ( por. J 8, 1-18).
Królestwo Boże jest otwarte dla każdego człowieka równie szeroko, dlatego każdy
jest powołany do pójścia drogą Jezusa, jako Jego uczeń. Logiczną konsekwencją
tej Bożej nowości jest dopuszczenie kobiet do grona uczniów Jezusa na tych
samych prawach. Właśnie tej nowości nie zrozumiała Marta. Ona również kochała
Pana i tę miłość wyrażała w gorliwym wypełnianiu swoich obowiązków. Jednak jej
mentalność nie była do końca otwarta na nowość, jaką Chrystus wniósł pod jej
dach i dlatego zareagowała gniewem. Jej postawa, wyrażona w pytaniu: „Panie,
czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą” (Łk 10, 40)
przypomina, w swoim rozgoryczeniu, zachowanie uczniów podczas burzy na
Jeziorze Tyberiadzkim: „Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, nic
Cię to nie obchodzi, że giniemy?” (Mk 4, 38). W obu przypadkach pojawia się
poczucie krzywdy, swoistego osamotnienia, za którą winą obarcza się Jezusa.
Marta czuje się pozostawiona sama sobie w obowiązkach wynikających z prawa
gościnności i ma pretensję do Jezusa, że jest Mu obojętne lekceważenie
obowiązków przez jej siostrę; uczniowie czują się zdradzeni przez Jezusa, który
kazał im wypłynąć na jezioro, a teraz nie interesuje Go, że za chwilę wszyscy
pójdą na dno. Marta i uczniowie zdają się „odbierać na innych falach”, ponieważ
są skupieni na sobie. Szczególnie wyraźnie widać to w słowach Marty: „moja
siostra”, „mnie samą”, „mi pomogła”. To skupienie na sobie samym skłania Martę
nie tylko do czynienia wymówek Jezusowi, lecz do dyktowania Mu, co ma robić: „Powiedz
jej, żeby mi pomogła” (Łk 10, 40). Piotr również darzył Jezusa głębokim i
autentycznym oddaniem, mimo to jego umysł był zamknięty na wstrząsającą nowość,
jaką przyniósł Zbawiciel, dlatego również pozwolił sobie na próbę zamiany ról w
relacji z Jezusem, ponieważ jeszcze nie uznał w Nim Pana w sposób
bezwarunkowy: „I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że
będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie
zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te
słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8, 31-32).
Tymczasem Maria nastawiła się całkowicie na odbiór. Tę postawę cechującą ucznia
doskonałego wyraził najlepiej św. Jan Chrzciciel, mimo że sam uczniem Jezusa
nigdy nie został: „Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel
oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości
(gr. chara charei, dosłownie: radością raduje się) na głos oblubieńca. Ta zaś moja
radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się
umniejszał” (J 3, 29-30). Tradycja Kościoła doda, że należy, dążyć do
tego, aby całkowicie wyeliminować naszą miłość własną, w pełni wypełniając się
miłością Bożą, Jego uświęcającą Obecnością, ponieważ jest nam ona bardziej
potrzebna do życia od pokarmu fizycznego, według słów Zbawiciela: „Jam
jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie
wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6, 35). Słuchanie Słowa Bożego, o którym
Jezus powiedział, że jest ważniejsze od chleba: „«Napisane jest: Nie samym
chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt, 4,
4) rodzi wiarę, w której zjednoczeni z Chrystusem, możemy się żywić Jego ciałem
na życie wieczne. Do tego przebóstwienia zaproszeni są wszyscy ludzie, kobiety
na równi z mężczyznami, o czym świadczą wydarzenia, których uczestnikami byli
Paweł i Barnaba, we wspomnianej wcześniej Filippi: „W szabat wyszliśmy za bramę
nad rzekę, gdzie - jak sądziliśmy - było miejsce modlitwy. I usiadłszy
rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się nam też
pewna "bojąca się Boga" kobieta z miasta Tiatyry imieniem Lidia,
która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie
słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swym domem,
poprosiła nas: «Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu - powiedziała - to
przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim!». I wymogła to na nas” (Dz 16,
13-15). Lidia zdaje się skupiać w sobie postawę obu przyjaciółek Jezusa: Jest
rezolutną panią domu, zdolną „wymóc” na Apostołach przyjęcie swojej gościny, a
jednocześnie potrafi z uwagą słuchać Dobrej Nowiny, otworzyć się na łaskę i,
podobnie jak strażnik więzienny – razem ze swoim domem przyjąć chrzest, a z nim
tę „najlepszą cząstkę”, którą jest sam Zbawiciel obecny w swoim Słowie i Ciele
Eucharystycznym. Jedynie żyjąc w tym intymnym zjednoczeniu z Chrystusem
jesteśmy w stanie wyrwać się z więzów naszych stereotypów i przyzwyczajeń;
zerwać z wartościami, które wprawdzie same w sobie nie są złe, ale stają między
nami, a łaską Bożą i które otępiają naszą czujność ewangeliczną tak, że możemy
nie rozpoznać czasu naszego nawiedzenia (por Łk 19, 44). To eucharystyczne
zjednoczenie z Jezusem uwalnia nas od licznych trosk i niepokojów, i przynosi
niezłomne poczucie bezpieczeństwa, które daje nam jedynie Boża Opatrzność,
według słów Zbawiciela: „Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A
przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet
włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się: jesteście
ważniejsi niż wiele wróbli” (Łk 12, 6-7). Lecz właśnie dlatego, że ta „najlepsza
cząstka” jest darem eucharystycznym, a więc paschalnym, nie uwalnia nas ona od
cierpień, lecz je przeobraża w ofiarę miłą Bogu, którą możemy włączyć w ofiarę
naszego Pana i razem z nią przedstawić Bogu Ojcu na ołtarzu, dla wynagrodzenia
za grzechy nasze i całego świata.
Warto pamiętać, że Zbawiciel wybiera sobie
osoby, które obdarza naturą kontemplacyjną, co niekoniecznie wiąże się z życiem
monastycznym, czy zakonnym. Ich powołaniem jest trwanie przed Nim w nieustannej
adoracji, wypełniając przy tym codzienne obowiązki. Osoby takie są często
obdarzone łaską uczestnictwa w Jego męce. O tej mistycznej tajemnicy
zjednoczenia z Jezusem Cierpiącym pisze św. Paweł w dzisiejszym drugim
czytaniu: „Teraz raduję się w cierpieniach (gr. chairo en tois
pathemasin) za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk
Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Związaną z tą
tajemnicą łaskę stygmatów otrzymują zarówno mężczyźni jak i kobiety. Jedną tych
szczególnie wybranych osób jest św. Gemma Galgani, która w następujący sposób
opisuje swoje doświadczenie z 8 czerwca 1899 roku: „8 czerwca po komunii Jezus
uprzedził mnie, że wieczorem uczyni mi przeogromną łaskę (…). Był wieczór:
nagle, szybciej niż zwykle, uczułam wewnętrzny ból z powodu moich grzechów; ale
tak silny, że w końcu straciłam czucie: ból ten tak mnie osłabił, że
doprowadził nieomal do śmierci. Następnie poczułam, że siły ducha wracają mi
całkowicie: umysł znał tylko moje grzechy i jak obraziłam Boga; pamięć
przypominała mi je wszystkie i pokazywała cierpienie, jakie Jezus musiał znosić
dla mojego zbawienia; wola kazała mi je wszystkie nienawidzić i przysięgać, że
chcę wszystko przecierpieć, żeby je odpokutować. Mnóstwo myśli kłębiło mi się w
głowie: były to myśli o cierpieniu, o miłości, o strachu, o nadziei i o
pocieszeniu. Po skupieniu wewnętrznym szybko nastąpiła ekstaza i znalazłam się
przed moją niebiańską Mamą, która po swojej prawicy miała Anioła Stróża, a on
kazał mi najpierw odmówić akt skruchy. Kiedy skończyłam, Mama zwróciła się do
mnie tymi słowami: „ Córko, w imię Jezusa zostaną ci odpuszczone wszystkie
grzechy”. Potem dodała: „Jezus, mój Syn, bardzo cię kocha i chce udzielić ci
pewnej łaski: czy myślisz, że będziesz jej godna?”. W mojej nędzy nie umiałam
odpowiedzieć. [Maryja] dodała jeszcze: „Ja będę twoją matką, czy okażesz się
prawdziwą córką?” Rozchyliła płaszcz i okryła mnie nim. W tym momencie pojawił
się Jezus, wszystkie Jego rany były otwarte, ale krew już nie płynęła, a
wydobywały się z nich jakby płomienie, które dotknęły moich dłoni i stóp, i
serca. Czułam, jakbym umierała, byłabym upadła na ziemię, ale Mama podtrzymała
mnie, wciąż okrytą jej płaszczem. Musiałam pozostawać w tej pozycji klika
godzin. Potem Mama ucałowała mnie w czoło i wszystko zniknęło, a ja znajdowałam
się na podłodze, klęczałam i odczuwałam ciągle silny ból w rękach, stopach i
sercu. Podniosłam się, żeby pójść położyć się do łóżka i spostrzegłam, że z
bolących miejsc płynie krew. Zawinęłam jej najlepiej jak umiałam, a następnie,
z pomocą mego Anioła, weszłam do łóżka. Ten ból, te udręki zamiast
przygnębienia przyniosły mi całkowity spokój. Rano z trudem zdołałam pójść do
Komunii, włożyłam rękawiczki, żeby ukryć ręce. Ledwie mogłam ustać; co chwilę
wydawało mi się, że umieram. Bóle te trwały do trzeciej w piątek, w uroczystość
Najświętszego Serca Pana Jezusa” (Gemma Galgani Autobiografia str.
60-62).
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.