Strony

Róże Różańcowe

Warto posłuchać

14.07.2019

„A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10, 29).


Rozmowa Jezusa z uczonym w Prawie, która stanowi treść dzisiejszej perykopy ewangelicznej, wprowadza nas w samą istotę Dobrej Nowiny, którą jest bezwarunkowa miłość do Boga i do drugiego człowieka. Nasza miłość do Boga jest możliwa jedynie jako odpowiedź na Jego miłość stwórczą, zbawczą i uświęcającą. Dopiero w mocy Ducha Świętego, jako dzieci Ojca, możemy spoglądać na innych ludzi oczyma Syna i kochać ich Jego sercem, wypełniając Jego polecenie, będące zwieńczeniem Kazania na Górze, doskonałej interpretacji Prawa:

„Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie (…) Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5 43-44. 48).

W dzisiejszej perykopie uczony w Prawie chce wystawić Jezusa na próbę i skłonić do wypowiedzi, która Go skompromituje. Nowe spojrzenie Nauczyciela z Nazaretu na Prawo było dla Jego oponentów bardzo niewygodne, ponieważ podważało ich autorytet. Jednocześnie ci, którzy nad miłość własną stawiali uczciwość – a do nich zaliczał się rozmówca Jezusa – musieli odpowiadać na pytania dotyczące Prawa w duchu zgodnym z wykładnią Zbawiciela, co niekoniecznie odpowiadało ich intencjom. Jezus bowiem nigdy nie Podważał Prawa objawionego, a jedynie obnażał niezgodność licznych nakazów i zakazów, szczególnie dotyczących nieczystości rytualnej, z duchem i celem, dla którego Bóg objawił Prawo Mojżeszowi.

Istotą Prawa jest miłość, ponieważ Bóg jest Miłością, a Prawo jest narzędziem wspierającym nas w procesie stawania się „doskonałymi jak Ojciec”. Jeżeli stracimy z oczu ten cel, Prawo Boże stanie się dla nas martwą literą, a jego nawet najbardziej rygorystyczne i drobiazgowe przestrzeganie stanie się sztuką dla sztuki i da nam złudzenie bycia w porządku wobec Stwórcy, oraz zasługiwania „własnymi siłami” na życie wieczne, o które pyta dziś uczony w Prawie. Przed takim podejściem do Prawa ostrzega nas św. Paweł w Hymnie o Miłości:

„Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał, byłbym niczym” (1 Kor 13, 2).

Jezus zaś przestrzega nas przed łudzeniem samych siebie:

„Nie każdy, który Mi mówi: "Panie, Panie!", wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: "Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?" Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” (Mt 7, 21-23).

Zdaje się, że faryzeusze i uczeni w Piśmie, którym nie można odmówić głębokiego poznania litery Prawa, oraz wiary w obecność Jahwe wśród swojego ludu, mieli problem z miłością w jej najgłębszym wymiarze miłosierdzia upodabniającego człowieka do jego Stwórcy, ponieważ rozmówca Jezusa, mimo, że słusznie wskazuje na miłość jako pewną drogę do życia wiecznego:

„Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10, 27), nie rezygnuje ze swojej roli „kusiciela” i zadaje pytanie, na które odpowiedź ma, w jego intencji, skompromitować Jezusa:

„A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10, 42). 

W rzeczywistości jest to pytanie o granice miłości, zawiera ono bowiem w sobie inne pytanie: kto nie jest moim bliźnim? Jeżeli zdefiniuję bliźniego, wskażę jego cechy, wówczas ci, którzy nie zawierają się w mojej definicji, nie będą bliźnimi i nie będę zobowiązany do kochania ich „jak siebie samego”. Pytanie uczonego w Prawie, z pozoru pozytywne, jest w istocie pytaniem wykluczającym, miliony lat świetlnych dalekim od sposobu myślenia Boga - Miłości, który

„sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 45).

Jezus nie udziela odpowiedzi bezpośrednio, lecz posługując się przypowieścią skłania swojego rozmówcę do udzielenia samemu odpowiedzi na swoje pytanie. Aby wzmocnić wymowę przypowieści, jej bohaterem  czyni jednego z Samarytan, którzy byli wrogo nastawieni do Żydów, pielgrzymujących przez ich tereny do Jerozolimy. Sami Żydzi nie byli im dłużni, o czym świadczy zachowanie Jakuba i Jana, najbliższych uczniów Jezusa, którzy w reakcji na odmowę przyjęcia Pana w jednym z miast samarytańskich, byli skłonni ukarać jego mieszkańców śmiercią (por. Łk 9, 51-56).

Człowiek, który schodził z Jerozolimy do Jerycha, mimo że został pobity i na pół umarły pozostawiony na pewną śmierć, został zignorowany przez kapłanów i lewitów. Przyczyną takiego postępowania nie musiała być ich bezduszność, ale lęk przed popadnięciem w nieczystość rytualną. Paradoksalnie zrobili to, ponieważ nade wszystko stawiali w swoim mniemaniu Boga i nie chcieli złamać zakazów wynikających z interpretacji Jego Prawa:

„Kapłani powinni wystrzegać się zwłaszcza nieczystości wynikającej z kontaktu ze zwłokami. Faryzeusze sądzili, że nabywa się ją nawet wówczas, gdy cień dotknie ciała zmarłego. Podobnie jak człowiek, który został napadnięty, kapłan „schodził” [BT: „przechodził”] (w. 31) – szedł więc od strony Jerozolimy i nie musiał się martwić, że podejście do leżącego uniemożliwi mu wypełnienie posługi w świątyni. Zasady były jednak zasadami – gdyby było wiadomo, że człowiek ten żył, zasada miłosierdzia miałaby pierwszeństwo, mógł jednak wyglądać jak umarły (w. 30), kapłan zaś nie chciał podejmować ryzyka. Zadanie udzielenia mu pomocy lepiej pozostawić lewicie lub zwyczajnemu Izraelicie. (…) Zasady obowiązujące lewitów nie były tak surowe jak reguły kapłańskie, lecz także lewita pragnął uniknąć nieczystości rytualnej” (Craig S. Keener „Komentarz historyczno – kulturowy do Nowego Testamentu”, s. 149).

Związani przez swoje restrykcyjne przestrzeganie nakazów dotyczących czystości rytualnej, Izraelici okazali się „bezradni ”  wobec ludzkiego cierpienia. Wierni Bogu Prawa, wyrzekli się Boga Życia. Z taką formą „pobożności”, która w istocie stanowiła przeszkodę nie do pokonania w autentycznym doświadczeniu Boga, Jezus spotykał się często. Warto tu przytoczyć epizod z uzdrowieniem w Szabat chorego na wodną puchlinę, ponieważ zawiera elementy wspólne z dzisiejszą perykopą:

„Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie mogli mu na to odpowiedzieć” (Łk 14, 1-6).

Wrogie nastawienie faryzeuszów, pytanie Jezusa dotycząca interpretacji Prawa, Jego uzdrawiający akt miłosierdzia, milczenie, za którym faryzeusze ukrywali swoją niezdolność do otwarcia serc na łaskę dostrzeżenia Prawa takim, jakim widział je Bóg: oto wymowna ilustracja dramatu ludzi, który nie rozpoznali dnia swojego nawiedzenia (Łk 19, 44) i z powodu braku limfy miłosierdzia, z kwitnących gałęzi stali się jak nieurodzajne drzewo figowe zasiane w winnicy Pańskiej (Łk 13, 6-9). Nie tłumaczy ich wrogość wobec Jezusa, w którym widzieli podważającego ich autorytet samozwańczego Nauczyciela z Nazaretu, ponieważ równie dobrze jak Prawo, znali oni ostre słowa proroka Izajasza przeciw religijnej obłudzie, przez którego Bóg mówi:

„Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. (…) Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. Obmyjcie się, czyści bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiajcie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1, 13; 15-17).

Samarytanina odróżnia od kapłana i lewity wewnętrzna wolność, która sprawia, że na widok rannego i nieprzytomnego człowieka nie zastanawia się nad jego pochodzeniem lub nad tym, co może uczynić w świetle obowiązujących go nakazów i zakazów, lecz

 „Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko (gr. esplanchnichste): podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go” (Łk 10, 33).

Motywem działania Samarytanina jest głębokie wzruszenie, sięgająca wnętrzności miłość, która w Ewangelii św. Łukasza ogarnęła Jezusa na widok cierpienia wdowy z Nain opłakującej śmierć swojego jedynego syna:

„Na jej widok Pan użalił się (gr. esplanchnisthe) nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz!» Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię wstań!» Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce” (Łk 7, 13-15),

oraz napełniła miłosiernego ojca na widok powracającego do domu syna marnotrawnego:

„A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko (gr. esplanchnisthe); wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15, 20).

Samarytanin stawia głębokie współczucie ponad wszystkie uprzedzenia i zasady społeczne, które dzieliły ludzi na swoich i tych innych. Nie zastanawia się, czy umierający człowiek jest jego bliźnim, czy też nie; czy udzielnie pomocy rannemu stanie się dla niego przyczyną kłopotów z Bogiem i rodakami. Imperatyw miłosierdzia okazuje się być najważniejszy i to on skłania go do działania. Na mocy miłości miłosiernej Samarytanin podejmuje decyzję, że  potrzebujący pomocy nieznajomy jest jego bliźnim, stając się w ten sposób bliźnim dla każdego człowieka.

Nietrudno dostrzec w miłosiernym Samarytaninie obraz samego Jezusa, który, aby ocalić to, co zginęło (por. Mt 18, 11), nie bacząc na ustanowione przez ludzi zasady czystości rytualnej, uznał nas za bliźnich wówczas, gdy byliśmy jeszcze pogrążeni w grzechu (por. Rz 5, 8). Właśnie z tej śmiertelnej choroby, którą świat ignoruje i wyśmiewa, ponieważ nie dostrzega straszliwej szkody, jaką wyrządza ona duszom, Zbawiciel wyleczył nas oliwą i winem najświętszej Krwi i wody, które wypłynęły z Jego boku przebitego na krzyżu (por. J 19, 34).

Uzdrawiająca działalność Jezusa nie ogranicza się do wymiaru duchowego, lecz obejmuje całego człowieka. Ostatnie słowo Pana, skierowane do uczonego w Prawie, który właściwie zrozumiał Jego przypowieść, jest słowem posłania w szczególny sposób adresowanym do każdego z nas, Jego uczniów:

„On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie». Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyń podobnie!»” (Łk 10, 37).

Chodzi tu o nasze otwarcie na łaskę Ducha Świętego, który na mocy chrztu świętego przyobleka nas w Chrystusa (por. Ga 3, 27) i ożywia w nas dążenie, które było w Jezusie Chrystusie (Flp 2, 5). Jeżeli będziemy posłuszni poleceniu Syna Bożego Duch Święty sprawi, że podobnie jak nasz Pan „wzruszymy się głęboko” i nigdy nie przejdziemy obojętnie wobec cierpienia naszego bliźniego:

„Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. Owo zatrzymanie się nie oznacza ciekawości, ale gotowość. Jest to otwarcie jakiejś wewnętrznej dyspozycji serca, które ma także swój wyraz uczuciowy. Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który „wzrusza się” nieszczęściem bliźniego. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej postawy wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca, która świadczy o współczuciu z cierpiącym. Czasem owo współczucie pozostaje jedynym lub głównym wyrazem naszej miłości i solidarności z cierpiącym człowiekiem.

Jednakże miłosierny Samarytanin z Chrystusowej przypowieści nie poprzestaje na samym wzruszeniu i współczuciu. Staje się ono dla niego bodźcem do działań, które mają na celu przyniesienie pomocy poranionemu człowiekowi. Miłosiernym Samarytaninem jest więc ostatecznie ten, kto świadczy pomoc w cierpieniu, jakiejkolwiek byłoby ono natury. Pomoc, o ile możności, skuteczną. W tę pomoc wkłada swoje serce, nie żałuje również środków materialnych. Można powiedzieć, że daje siebie, swoje własne „ja”, otwierając to „ja” dla drugiego. Dotykamy w tym miejscu jednego z kluczowych punktów całej chrześcijańskiej antropologii. „Człowiek... nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. Miłosierny Samarytanin — to człowiek zdolny do takiego właśnie daru z siebie samego” (Jan Paweł II, Salvifici Doloris, 28).

                                                            Arek
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.