Terenia, jak tylko sięgnie pamięcią, to ten czas był dla
niej najpiękniejszy właśnie z tego powodu, że taki inny i jedyny w ciągu całego
roku.
Babcia Helena krzątała się po małej kuchni zaaferowana, kuchnia rozgrzana do czerwoności i pyrkoczące garnki do których pod żadnym pozorem nie można było dziecku się zbliżać. A to gotowały się nogi wieprzowe na święta, a to mięso na pasztety, a to jakieś boczki, szynki, mnóstwo zapachów, zapachów świątecznych, innych niż codziennych.
Babunia, aż wypieków na szczupłej twarzy dostawała. Niebyła
już młoda, miała dobrze po siedemdziesiątce, siły już nie te co kiedyś, ale
jeszcze to jej głową wszystko szło w domu, to ona gotowała dla całej rodziny,
to ona decydowała co i gdzie kupić, … Była doskonałą gospodynią, gospodarna -
tak się mówiło. Nigdy nic nie zmarnowała. Gdyby dziś zobaczyła pod śmietnikami
tyle wyrzucanego chleba i innych produktów pewnie dostała by ataku serca. Chleb
szanowała, żegnała znakiem krzyża. I mawiała - kto nie szanuje chleba, ten i na
niego zapracować nie potrafi…