Jesteś potrzebny innym. Kliknij na "Dołącz do grona modlących" i poznaj zasady Modlitwy Wstawienniczej. Przemyśl, zapragnij i odpowiedzialnie podejmij posługę modlitewną. Zapraszamy.

__________________________________________

__________________________________________

15.09.2019

”A trzeba było weselić się i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 32).

Perykopa ewangeliczna, którą dziś rozważamy stanowi istotę Dobrej Nowiny, którą Jezus głosił swoim słowem i przykładem życia. Jest ona swoistym „sercem Ewangelii”, ponieważ istotą natury Boga, którego głosił Jezus jest miłość (por. 1 J 4, 8).

To właśnie nieskończona miłość jest jedyną przyczyną, dla której Bóg stworzył świat, a szczególnie człowieka, którego obdarzył łaską bycia podobnym do siebie (por. Rdz 1, 26-27). Po upadku prarodziców Bóg nie odtrącił ludzkości skażonej grzechem pierworodnym, lecz posłał swojego Syna, aby przywrócił nam utraconą godność swych dzieci. Św. Jan pisze: „W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1 J 4, 1-10).

Wcielając się w łonie Najświętszej Dziewicy Maryi, Syn Boży objawił miłosierdzie Ojca, dla którego nie ma ceny zbyt wysokiej, której by nie zapłacił, aby zbawić każdego człowieka. Bóg: święty, doskonały, wszechmogący, niedosięgły i transcendentny wszedł w wymiar doczesności skażonej grzechem i naznaczonej cierpieniem. Począwszy od ubóstwa betlejemskiej groty, zimnej i brudnej (skoro trzymano w niej bydło); poprzez chrzest w nurtach Jordanu, w których Żydzi symbolicznie obmywali / zostawiali swoje grzechy, aż po śmierć na drzewie krzyża naznaczonym krwią przestępców, którzy przed Jezusem skonali w mękach (pionowa część krzyża była utwierdzona na stałe) – przez całe swoje ziemskie, naznaczone trudem i cierpieniem życie Jezus objawiał nieskończone miłosierdzie Boże, dla którego nie żadnej granicy, za wyjątkiem wolności człowieka, który może je przyjąć lub odrzucić. Dla tych ostatnich miłosierna miłość Boga objawiająca się na sposób doskonały w Jezusie Chrystusie jest skandalem nie do przyjęcia.

W tym kontekście możemy rozumieć zachowanie Jezusa i reakcję faryzeuszów: „W owym czasie przybliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie, mówiąc: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi»” (Łk 15, 1). Postawa otwartości Syna Człowieczego, który „przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19, 10) sprawiała, że „przybliżali się do Niego” ci wszyscy, którzy z perspektywy standardów religijnych, z powodu swojego niemoralnego życia, znajdowali się poza nawiasem życia religijnego, nie mieli dostępu do Boga i nie mogli być dziedzicami Jego obietnic. Tymczasem Jezus, Bóg Człowiek, wchodził w relację z nimi, nie stawiając jako warunku wstępnego ich nawrócenia, zmiany życia. To miało nastąpić później jako owoc doświadczenia Bożego miłosierdzia. Kłóciło się to całkowicie z postawą faryzeuszów i uczonych w Piśmie, którzy koncentrując się na świętości Boga skrupulatnie trzymali się skomplikowanych zasad czystości rytualnej, wedle której nikt, kto był zbrukany grzechem nie mógł mieć dostępu do Wszechmogącego. Nic zatem dziwnego, że nie mogli oni zaakceptować zachowania Jezusa, który niejako „stawiał na głowie” cały ich system religijny. Św. Paweł będzie krytykował po swym nawróceniu formalizm religijny pobratymców, którzy nadzieję na zbawienie pokładali w skrupulatnym przestrzeganiu nakazów Prawa, wskazując na łaskę wiary – daru Bożego miłosierdzia, jedynego źródła zbawienia: „Nauka to godna wiary i zasługująca na całkowite uznanie, że Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy. Lecz dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą na życie wieczne” (1 Tm 1, 15-16).  

Wyjątkową ilustracją diametralnej różnicy między postawą Jezusa a faryzeuszami wobec osób zdających się żyć daleko od Boga jest historia „jawnogrzesznicy”:

„Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” (Łk 7, 36-38).

Paradoksalnie to właśnie ona wchodzi z Nauczycielem w relację absolutnie nieakceptowalną w ówczesnej rzeczywistości i dokonuje aktu Jego obmycia, którego nie zapewnił Mu „sprawiedliwy” faryzeusz. Dlatego właśnie wobec niej Jezus okazuje się być Lekarzem uzdrawiającym ją z choroby, którą tylko Bóg może uleczyć, to znaczy uwalnia ją od grzechu:

„Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: «Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje». Do niej zaś rzekł: «Twoje grzechy są odpuszczone». Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: «Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?» On zaś rzekł do kobiety: «Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!»” (Łk 7, 44-50). 

Dotykamy tu istoty Ewangelii, która wyraża się w nieskończonej, miłosiernej miłości Boga uzdrawiającej i uświęcającej pomimo, a nawet w pewnym sensie „dzięki” grzechowi rozumianemu jako „felix culpa”, „szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel!”, jak śpiewamy w wielkanocnym Exultet. Ojciec św. Franciszek uczy nas:

„Jest taka prefacja liturgii ambrozjańskiej, w której czytamy: "Pochyliłeś się nad naszymi ranami i uzdrowiłeś nas, dając nam lekarstwo silniejsze niż nasze rany, miłosierdzie większe niż nasza wina. W ten sposób również grzech, na mocy Twojej nieskończonej miłości, posłużył do tego, by wynieść nas do Bożego życia". Zastanawiając się nad moim życiem i moim doświadczeniem, nad owym dniem 21 września 1953 roku, kiedy Bóg przyszedł mi na spotkanie, napełniając mnie zadziwieniem, zawsze mówiłem, że Pan "nos primerea", czyli nas wyprzedza, poprzedza.

Wierzę, że to samo można powiedzieć o Bożym miłosierdziu ofiarowanym, by leczyć nasze rany, wyprzedzającym nas. Bóg nas oczekuje, czeka, aż pokażemy Mu choć ten maleńki prześwit, by mógł w nas działać swoim przebaczeniem, swoją łaską. Tylko ten, kto został dotknięty, przytulony czułością Jego miłosierdzia, zna tak naprawdę Pana.

Dlatego często powtarzam, że przestrzenią, w której dochodzi do spotkania z miłosierdziem Jezusa, jest mój grzech. Kiedy doświadcza się objęć miłosierdzia, kiedy pozwala się na bycie przytulonym, kiedy jesteśmy poruszeni, wówczas życie może się odmienić, ponieważ próbujemy odpowiedzieć na ów ogromny i nieoczekiwany dar, który w ludzkich oczach może wydawać się wręcz "niesłuszny", tak jest obfity. Stajemy wobec Boga, który zna nasze grzechy, nasze zdrady, nasze zaparcia się, naszą nędzę. A przecież jest tutaj, oczekuje nas, by ofiarować się nam w całości, by nas podnieść” (Franciszek „Miłosierdzie to imię Boga”, za: deon.pl).

W odpowiedzi na szemranie faryzeuszów, wedle których Bóg nie przedkładał – jak ukazywał to Jezus – miłosierdzia ponad swoją legalistycznie pojętą sprawiedliwość, Pan przytoczył trzy przypowieści, których wspólnym mianownikiem była radość z odnalezienia / odzyskania tego, co się zagubiło i rozumując po ludzku mogło zostać uznane za stracone. W ich świetle widzimy obraz Boga podejmującego ryzyko jak pasterz, który zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć owiec na pustyni i „idzie za zgubioną, aż ją znajdzie. A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła"” (Łk 15, 5-6); wytrwałego niczym wdowa, która, gdy zgubi jedną z dziesięciu drachm, zapala światło, wymiata dom i szuka starannie, aż ją znajdzie. „A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam"” (Łk 15, 8-9); cierpliwego i „skandalicznie” wspaniałomyślnego niczym ojciec wyrodnego syna, który, gdy ten „był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go.(…), rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić” (Łk 15, 22-24).

Doświadczenie Bożego miłosierdzia wiąże się zawsze z wezwaniem do nawrócenia. W Ewangelii św. Jana Jezus mówi do kobiety pochwyconej na cudzołóstwie: „I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” (J 8, 11). Nie wystarczy jednak powstrzymywać się od grzechu, czy z nim walczyć, gdyż nietrudno wówczas ulec, niczym faryzeusze i starszy brat z dzisiejszej przypowieści o miłosiernym ojcu, pokusie i dołączyć do grupy tych, „co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili” (Łk 18, 9). Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa warto przyjąć jako skierowane do siebie wezwanie, z którym Jezus „Król Miłosierdzia”, zwrócił się do św. s. Faustyny Kowalskiej: „córko Moja, pragnę, aby serce twoje było ukształtowane na wzór miłosiernego Serca Mojego. Miłosierdziem Moim musisz być przesiąknięta cała” (Dz 167). Przesiąknąć Bożym miłosierdziem można wówczas, gdy żyjemy nim na co dzień, stając się na wzór Zbawiciela darem dla drugiego człowieka. Jezus wskazał św. Faustynie trzy stopnie miłosierdzia, w których i my możemy się ćwiczyć, abyśmy w dniu Sądu usłyszeli słowa Zbawiciela: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!” (Mt 25, 34):

„Sam mi każesz się ćwiczyć w trzech stopniach miłosierdzia; pierwsze: uczynek miłosierny – jakiegokolwiek on będzie rodzaju; drugie: słowo miłosierne – jeżeli nie będę mogła czynem, to słowem; trzecim – jest modlitwa. Jeżeli nie będę mogła okazać czynem, ani słowem miłosierdzia, to zawsze mogę modlitwą. Modlitwę rozciągam nawet tam, gdzie nie mogę dotrzeć fizycznie. O Jezu mój, przemień mnie w Siebie, bo Ty wszystko możesz” (Dz 163).

                                                             Arek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.