Jesteś potrzebny innym. Kliknij na "Dołącz do grona modlących" i poznaj zasady Modlitwy Wstawienniczej. Przemyśl, zapragnij i odpowiedzialnie podejmij posługę modlitewną. Zapraszamy.

__________________________________________

__________________________________________

17.01.2017

Trudne początki dobrego powrotu… świadectwo Elżbiety


  Zawsze nurtowały mnie pytania o właściwe rozeznanie sytuacji, zachowań ludzkich, intencji.
Bo to wielka niewiadoma, jak ktoś się zachowa w danej chwili i co ma wpływ na jego zachowanie, na podejmowanie decyzji oraz czy ktoś trzeci może na te decyzje mieć wpływ……

   Od początku lat 80-tych, kiedy podjęłam pierwszą pracę , nie istniała potrzeba roztrząsania tych zagadnień, każdy myślał o aprowizacji, cieszył się, jak dziecko, gdy zdobył mydło, czy papier toaletowy… Pracowałam wtedy z cudownymi ludźmi, ba niektórzy pamiętali mojego dziadka Kazimierza, którego mnie nie dane było poznać, czule, ze słodyczą wspominali Go, jako  człowieka o wielkim sercu, pogodnego i życzliwego. Wtedy koleżeńskość, wzajemna pomoc i serdeczna życzliwość  były na porządku dziennym. Nikt sobie nie wyobrażał inaczej.
   I z takimi dobrymi ludźmi wkroczyłam, na początku bardzo nieśmiało, w swoje życie zawodowe.
 
  Lata 80-te , czasy chude, szare ale też dla młodych zbuntowanych jak ja , na przekór wszystkiemu kolorowe, takich makijaży, fantastycznych fryzur i sukienek szytych samodzielnie i farbowanych z gazy aptecznej---  teraz nikt już ani tak nie zrobi, ani nie wyczaruje…

  Było kolorowo i czuło się powiew zmian, szczególnie po 2 czerwca 1979 roku, gdy nasz Papież wołał „Odnów oblicze ziemi….. tej ziemi „

  No ale praca, była dla każdego i były zdrowe relacje międzyludzkie, ludzie się znali w pracy i po pracy, nie ważne, czy wiedzieli o sobie wszystko  czy nie.  Znali się i byli sobie życzliwi. Miałam ogromne szczęście, bo moimi przełożonymi byli mężczyźni poważni, w wieku mego ojca i dużo starsi. Rycerscy wobec kobiet, całują w dłoń, wstający, gdy kobieta wchodziła do pokoju, słowem szarmancy w każdym calu. I takimi ludźmi, z takim zespołem wkroczyliśmy w 1989 rok. Oczywiście z nadzieją, radością — teraz wiem, że na wyrost , w kolejną niewolę  tym razem gospodarczą, społeczną i moralną.
 
  Jeszcze przez dwa następne lata było jak dawniej, ale po 1992r zaczęły dochodzić groźne pomruki zmian… zmian w traktowaniu ludzi. Szokiem było dla mnie jak usłyszałam wrzaski młodego „kierownika” na starszego pracownika, niecenzuralne odzywki, takie wgniatanie w ziemię. A później poszło już jak z płatka.
   Zaczęłam z lękiem przychodzić do pracy, sama już wtedy byłam na kierowniczym stanowisku i to bardzo odpowiedzialnym, mając 35 lat zarządzałam największym biurem telekomunikacji w Warszawie. Głównym dyrektorem została osoba z nadania solidarnościowego , która weszła momentalnie w nepotyzm…… Nie było dobrze.

  Zaczęto weryfikacje przydatności, umiejętności, tudzież wykształcenia, no i plaga pierwszych szkoleń. Bo wszyscy muszą i już. Najpierw komputerowe a później te dla kadry zarządzającej.
   No i dowiadywałam się, że wszystko zależy ode mnie samej, że sama mogę świat zdobyć, że wystarczy pozytywne myślenie, „mówisz i masz” , że muszę umieć wszystko sprzedać, a najbardziej siebie samą, bo to mnie kupią a nie to co ja oferuję. Techniki manipulacji. Wzbudzania potrzeb u drugiej osoby, sprzedaż zagrożeń, no i te na bazie podświadomości.
  Bywały takie momenty, że wierzyłam w to co mówią, prawdą jest też to, że społeczeństwo, które w latach 90-tych nie miało od czynienia, nie znało wszelkich marketingowych manipulacji bardzo szybko im ulegało – a firmom, a mojej szczególnie na tym najbardziej zależało, stąd wyniki sprzedażowe były rewelacyjne a apetyty  prezesów rosły jeszcze szybciej.

  Wszystko ma swój koniec… i tu też tak było , zaczęły się spadki sprzedaży i zaczęło się piekło. Mniejszy zysk – to musi być i mniejszy koszt. To co zrobić-? Zwolnić starych, dobrych pracowników, bo są za drodzy, bo pamiętają dobre czasy i mogą młodych uczyć  „niemodnych zachowań”. Tak wszedł niespostrzeżenie wyścig szczurów. Żadnych hamulców, awanse poprzez łóżko, wzajemnie szpiegowanie, donoszenie jeden na drugiego, mało tego „od góry” szło polecenie i zachęta, aby pracownicy donosili na swoich przełożonych. I wtedy zawsze znalazła się co najmniej jedna osoba w zespole która z jej samej wiadomych pobudek to czyniła. Najczęściej był to strach przed utratą pracy, lub pewien stopień nietykalności. I tak deprawowano ludzi. Wtórna bolszewia!

  Metody były rzeczywiście iście stalinowskie- a szczególnie gdy nadchodził piątek, każdy z nas zaczynał się bać - bo w piątki zaczęto przekazywać ludziom takie informacje, po których nie można było spokojnie przeżyć weekendu…. zresztą tak jest do dziś w większości korporacji.

   Nie chcę więcej opisywać z czym przyszło mi się mierzyć na co dzień, byłam na stanowisku dyrektorskim, moja popularność wśród pracowników była solą w oku dla moich przełożonych. Nie pozwalałam zwalniać ludzi z dnia na dzień – ( była taka moda) . Walczyłam o dodatkowe wynagrodzenie za dodatkowe prace, sama ludzi szkoliłam.  Ale inaczej. To się nie podobało.
  Zaczęłam  odczuwać totalne zagrożenie, z lękiem jeździłam do pracy…… szkolenia na których wmawiano, że dasz sama ze wszystkim radę absolutnie nie zdały egzaminu. Bzdura. Coraz większe rozterki, nerwy, bezsenność … i bezradność, bo przychodzili do mnie ludzie i skarżyli się na złe traktowanie, płakali… a ja byłam bezsilna. Owszem stawiałam się przełożonym, nawet bardzo , szczególnie wtedy gdy kazali kłamać i oszukiwać klientów przy nowych promocjach…. Wiadomo, do czasu…. nie wytrzymał mój organizm…. po 23 latach musiałam odejść.
 
   Co wtedy czułam? Ból, ogromny ból, wypalenie i żal, że zostawiłam  ”swoich „ ludzi na pożarcie wilkom. Ale jak się później okazało wszyscy odeszli, zanim ja złożyłam przemyślaną rezygnację. Też mieli dość.
 
  Czy w tamtym czasie byłam przy Panu Jezusie? No nie bardzo, przecież sama, wszystko sama i ode mnie wszystko zależy….
   
  Jak odeszłam  po tylu latach pracy, poszłam się poskarżyć  Panu Jezusowi. Pamiętam Kościół był zamknięty, ale była piękna pogoda, przy figurze Matki Najświętszej przesiedziałam pół dnia mówiąc Matce o wszystkim, płacząc  i modląc się. I te łzy, tą swoją rozpacz, żal i ból zostawiłam Matce. Pamiętam, że poczułam wtedy jakbym zrzuciła z siebie czarną, nieprzeniknioną pelerynę, poczułam się czysta i lekka. Zrozumiałam nareszcie, że sama to ja mogę dobrze ręce umyć … i nic poza tym…. że do wszystkiego potrzebna jest Łaska Boska, Boże prowadzenie. A ja sama wtedy chciałam być jak Bóg, tak nas uczono przecież.
 
  Ten proces powrotu na właściwą ścieżkę zaczął się kilkanaście lat temu i ten proces cały czas trwa. Należy codziennie prosić, aby Pan prowadził, bo już nie ma czasu na to, aby zboczyć z dobrej drogi. Owszem wypadam ze ścieżki poprzez grzech, upadam, bo nędza moja jest wielka, ale Pan dał mi ogromną świadomość mojej własnej marności, nędzy….. dlatego trzymam się Go kurczowo i niechby się działo nie wiem co - ja Panie Twej ręki już nie puszczę……
           5.12.2016r   
                                                        EKS


1 komentarz:

  1. BOŻE, JAKIE TO PRAWDZIWE.TAK WŁAŚNIE ZGODNIE Z PLANEM NISZCZONO LUDZI I CALĄ NASZĄ OJCZYZNĘ.TERAZ JESTEŚMY STADEM WILKÓW. JP2 PROSZĘ POPROWADŻ NAS DROGĄ DO JEZUSA.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie chcesz być osobą anonimową odpowiadając na wpis, kliknij na: "Komentarz jako", wybierz "nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię. To jest również, taka prośba z naszej strony.